∆DODATEK∆

91 2 0
                                    

OGROMNE GRACIAS TO LiS_lover215 ZA WKŁAD, CHĘCI I NAPISANIE TEGO ROZDZIALIKU!♥️♥️♥️

* dzień, w którym przyłapano Luke'a i Maxa na obściskiwaniu się w szatni*

*LIVVY POV*

- Hej, widziałyście Luke'a?
Byłyśmy akurat w trakcie zakładania kurtek, kiedy do szatni wpadł Max z lekko zmartwionym wyrazem twarzy.
- Ulotnił się stąd jakoś dwie minuty temu - opowiedziałam obojętnie, wrzucając buty do worka.
- Może jeszcze zdążysz go dogonić - odezwała się optymistycznym tonem Ronnie.
Po chwili jednak przestała być taka słodka, ponieważ wbiegający do pomieszczenia Matt z impetem tracił ją w ramię.
- Auć! - warknęła.
Udało jej się tego dokonać szeptem, czego potem jej pogratulowałam, bo normalnie wydarłaby się tak, że ptaki, wesoło ćwierkające w parku nieopodal, zawinęłyby się ze swoich miejscówek z prędkością światła, pozostawiając za sobą jedynie chmurę gęstego puchu.
- Myślałam, że to ty czekasz na niego, bo tak popędził do wyjścia - wycedziła przez zęby obolała istota koło mnie.
- No nic. Może go jeszcze złapię po drodze - powiedział zamyślony Max, po czym dodał - To trzymajcie się w takim razie. Miłego weekendu. Pa.

*MAX POV*

Wybiegłem ze szkoły, żeby jak najszybciej dorwać Luke'a. Może jeszcze nie zdążył zajść daleko? Przez cały czas przyglądałem się tłumowi, jednocześnie przeciskając się pomiędzy kolejnymi jego uczestnikami. Co chwila wypatrywałem słynnej koszuli w czerwono-czarną kratę przewiązanej wokół pasa. Miałem przez moment wrażenie, że właśnie ta część garderoby mignęła mi przed oczami. Jednak była to tylko sukienka jednej z dziewczyn, co przyprawiło mnie o niemały zawód.
Zacząłem w końcu dzwonić do tego cymbała, mając z tyłu głowy, że może nie odebrać, bo coś ewidentnie wisiało dzisiaj między nami w powietrzu. Miałem rację - odezwała się tylko jego poczta głosowa. Ponownie umieściłem telefon w kieszeni.
- Luke, ty cholerny atleto, gdzieś ty spieprzył? - pomyślałem.
W tej samej chwili mój wzrok powędrował w kierunku chodnika, znajdującego się po drugiej stronie ulicy. "On nigdy nie wybiera tamtej trasy" - kotłowało mi się w głowie.
Biegiem przekroczyłem ulicę, prawie zostając potrąconym przez taksówkę. Kierowca coś tam do mnie krzyknął, ale nie zwróciłem specjalnej uwagi. Chyba, że jestem gamoniem, czy coś. Jakbym już tego nie wiedział...
Gdy dogoniłem wreszcie swoją ofiarę, chwyciłem ją za plecak i obróciłem twarzą w moją stronę.
- Luke... - Nie wiedziałem, jak zacząć.
- Nie... Nie rozmawiajmy o tym dzisiejszym. - Próbowałem już otwierać usta, ale mnie uprzedził. - Proszę.
- Nie chcę, żebyś myślał, że zrobiliśmy coś złego. A tymi matołami zupełnie się nie przejmuj. Ludzie za każdym razem reagują w ten sposób. Zachowują się, jakby odkrywali Amerykę, ale zapominają o tym, że już ktoś zdążył to przed nimi zrobić. - Uśmiechnąłem się do niego serdecznie, ale jego twarz nie drgnęła ani o milimetr.
Zamiast tego w oczach zaczęły mu się zbierać łzy.
- Po prostu olejmy temat i zostaw mnie już w świętym spokoju, bo jedyne, na co mam ochotę, to wrócić do domu. - Odwrócił się do mnie tyłem i postąpił naprzód.
- Czekaj. Ja tego tak nie zostawię. - Mój ton głosu zmienił się na bardzo stanowczy (aż byłem zdziwiony, że tak potrafię).
Wyrównałem z nim kroki.
- Dlaczego unikasz tej rozmowy?
- Jakiej rozmowy?
"Tak zamierzasz sobie pogrywać? Okay..."
- Podobam ci się? - zapytałem otwarcie.
- Ta informacja jest dla ciebie tak cenna, ponieważ...? - Nagle stał się taki zimny i arogancki.
-vPonieważ ty mi się podobasz i chcę wiedzieć, czy...
Nie pozwolił mi skończyć.
- Czy będziemy razem? - wyrzuca wściekłe w moim kierunku.
Postanowiłem milczeć.
- No to masz swoją odpowiedź.
Ruszył przed siebie, nieustannie mnie wyprzedzając, podczas gdy ja próbowałem dotrzymywać mu kroku.
- Było dobrze - skomentowałem, kładąc szczególny nacisk na słowo "dobrze".
- Cóż, przestało być dziś rano - odpowiedział pretensjonalnie.
- Bo zjawiła się widownia.
- Owszem. Ale to nie to.
- Co w takim razie? - Nie chciałem się na niego wściekać, a jednak czułem, że w końcu wybuchnę.
Rozmowa przypominała tą przeprowadzaną z małym dzieckiem, kiedy nie kupi mu się upatrzonej w sklepie zabawki.
- Dasz sobie wreszcie spokój? - Przystanął, aby zadać to pytanie.
- Nie. Bo nie rozumiem, do czego zmierzasz. A bardzo bym chciał, dlatego zamierzam drążyć sprawę, dopóki nie dowiem się, gdzie leży problem.
Wkurzałem go zbytnią pewnością siebie, dało się to zauważyć, lecz ani myślałem o zaprzestaniu swojej gry.
- Luke?
Nie odpowiedział.
- Luke, wyjaśnij mi powód swoich wątpliwości. Proszę.
Szliśmy teraz w ciszy.
- Lucas?
Napięcie rosło z minuty na minutę. Wreszcie udało mu się osiągnąć poziom apogeum.
- Świat nie kręci się wyłącznie wokół ciebie.
- Nikt mu nie każe - odparłem atak chłopaka, jednak nadal starałem się zachować w tym odrobinę humoru.
- Po co ja ci to wszystko tłumaczę...
- Na razie wytłumaczyłeś mi tyle, ile sam zdążyłem się domyślić, także marny z ciebie nawigator.
- Mam dosyć. Odpuśćmy sobie to. - Dosłownie opadły mu ręce.
- Nic nie będziemy odpuszczać.
- Z tobą nie da się prowadzić normalnej rozmowy.
- Ależ, proszę bardzo, rozmawiajmy.
- Straciłem ochotę. Dzięki.
W trakcie tej całej konwersacji zdołaliśmy dotrzeć pod same drzwi domu Luke'a.
- Jest ktoś z twoich rodziców? - spytałem, podczas gdy ten wkładał klucz do zamku.
- Jesteśmy sami.
Potraktowałem to jako zaproszenie.

The Unexpected || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz