*zdjęcie w mediach może nie na temat, ale idealnie oddaje moją sytuację 😂*
Jak tam Wasze koronaferie kochani?
*RONNIE POV*
- Dziewczyny! Trzeci sekt... O, nie ta grupa, przepraszam... - Nauczycielka wycofała się i zamknęła drzwi.
Przed chwilą do naszej szatni od wf wpadła jak burza babka, która uczyła nas w zeszłym roku i zapodała swoją zwyczajową śpiewkę. Dobra była, nigdy nie pukała. A raz, kiedy mogła się na coś przydać, akurat postanowiła być przyzwoita. Chociaż cała sytuacja była absurdalnie zabawna. Rys sytuacyjny jest taki, że kilka tygodni przed zakończeniem roku było już cieplutko i wszystkie porzuciłyśmy jeansy na rzecz wygodnych, zwiewnych sukienek. Któregoś dnia Natalie zaciął się suwak w spódnicy i nie potrafiłyśmy jej pomóc. Kobitka wpadła, jak zwykle, by poinformować nas o miejscu ówczesnej 45-minutowej katorgi, oczywiście bez jakiegokolwiek poszanowania prywatności. Nat skorzystała z okazji, by zameldować o swoim obecnym problemie, ale nie wyszło, jak się tego spodziewałyśmy. Dziewczyna doskakała do połowy długości szafek, zaplątana w tą nieszczęsną spódnicę i zakomunikowała: "Proszę pani, nie mogę się rozebrać!". Na to błyskotliwa nauczycielka, zamiast rzucić nam się na pomoc, jak przykładny rycerz systemu edukacji w różowym dresie, odwróciła się na pięcie z pomrukiem "Dobra, dobra, już idę...".
Wracamy do rzeczywistości.
- Dobrze się zaczyna - skomentowała Martina wiążąc buty.***
Stawiłyśmy się na sektorze (w składzie takim, jak zawsze, czyli mocno okrojonym) i otoczyłyśmy naszego nauczyciela.
- Panie Edgarze, panie Edgarze, co dziś robimy? - Rozległo się z trzech stron naraz.
Nie zrozumcie mnie źle - my naprawdę szanujemy tego staruszka, ale człowiek jest po prostu cool.
Livvy wpadła spóźniona na halę w idealnym momencie, by usłyszeć Vikę.
- Panie Edgarze, a może gimnastyka? Zróbmy gimnastykę!
I znowu rozległ się nie-anielski chór.
- Taaak, gimnastyka!
- Gimnastyka!
Ktoś jednak nie był zadowolony z takiego obrotu spraw.
- Coo?! Gimnastyka?! Żadnej gimnastyki! Ja się nie gimnastykuję! Mam okres, czuję się, jakby moja macica miała zaraz wypaść, ja nie robię żadnych głupich fikołków! - wysyczała mi koło ucha blondynka na jednym wydechu.
Spojrzałam na nią znacząco.
- Wiesz, że zawsze możesz mu powiedzieć, prawda?
- Ależ oczywiście, że mu powiem. Wszystko mu powiem, żeby tylko nie koziołkować jak polip.
Dostałam ataku śmiechu, który, o ile to możliwe, stał się jeszcze większy, kiedy nagle przez kotarę oddzielającą sektory wpadł na łeb na szyję Luke (koziołkując jak wcześniej wspomniany polip) i przejechał jeszcze kilkanaście centymetrów po podłodze. Zza przegrody dobiegł nas rechot Maxa.
- Co tu się...?
Grace pozbierał się z podłogi z taką godnością, jaka mu jeszcze pozostała, otrzepał koszulkę i oznajmił dumnie:
- Wygrałem!
Jego chłopak wystawił głowę spod kotary, wciąż chichocząc.
- No dobra, ale jakim kosztem...
- Maxiu - Podeszłam do jego głowy i ukucnęłam. - Co tu się odpieprzyło przed chwilą?
Głowa zniknęła, a po kilku sekundach cały Martinez przelazł na naszą stronę.
- Widzisz, Ronnie, Luke i ja założyliśmy się, kto szybciej dobiegnie do kotary. Przyznam uczciwie, nasz drogi przyjaciel mnie pokonał - to był falstart - wtrącił w świętym oburzeniu. - Tylko jakoś tak nie zdążył wyhamować, a resztę widziałaś. - Skończył, ocierając łezki śmiechu z oczu.
W międzyczasie podszedł do nas Luke i zapytał gburowatym głosem:
- Idziesz czy nie?
Max zerknął w górę.
- Idę, już idę. - Pozbierał się i zwrócił do mnie raz jeszcze: - Nie zdziw się, jeśli to się zdarzy ponownie...
Nic więcej nie zdołał powiedzieć, bo blondyn złapał go za tył koszulki i powlókł za sobą.***
Spojrzałam wilkiem na Bellę, która siedziała pod ścianą i z bananem na twarzy oglądała nasze gimnastyczne popisy.
- Nie za dobrze się bawisz?! Ugh... to wygląda, jakby bolało... - skomentowałam, kiedy Martina prawie skręciła sobie kark, usiłując zrobić przewrót w tył.
- Bo bolało - warknęła i przeczołgała po podłodze. - Teraz wy.
Pan Edgar podszedł akurat w momencie, kiedy do "głupiego fikołka" szykowała się Olivia. Wzięła lekki rozbieg, wybiła się i... wylądowała na boku poza materacem. Skrzywiłam się jeszcze bardziej niż podczas występu Tiny.
Livvy za to wstała z gracją, założyła buty, mamrocząc pod nosem przekleństwa, i usiadła obrażona obok Belli.
- I tyle? - zdziwił się trener.
- Tyle - odparowała Livvy i nie zaszczyciła go już spojrzeniem.***
- Dobrze, chodźcie tu wszystkie do mnie!
Usłyszałyśmy nawoływania Edgara, kiedy akurat rozłożyłyśmy się na materacu. Z niechęcią wstałyśmy i przeszłyśmy tych kilka kroków, by obserwować, jak Zoe z łatwością staje na rękach.
Trener wskazał na koleżankę.
- To właśnie będziecie robić. Niekoniecznie dzisiaj, ale można już zacząć. Do roboty! - Zaklaskał w węźlaste dłonie.
Spojrzałyśmy we trzy po sobie.
- On chyba żartuje...***
ŁUP!
- Ałłł.... cholera...
Katie i Suzie aż się obejrzały. Tina stała nade mną, przez solidarność starając się nie śmiać. Bella nie była taka miła. Wyła na podłodze. Kiedy w miarę skończyła, podniosła się i ruszyła w stronę szatni ze słowami:
- Idę po telefon, trzeba was nagrać dla potomnych. - W minutę była z powrotem, szczerząc się jak głupi do sera. - Możesz to powtórzyć?
Przekręciłam się w jej stronę.
- Gdyby mnie tak nie bolały plecy, to byśmy inaczej porozmawiały...***
- No dalej, Marti, tym razem się uda!
Tak właśnie zagrzewałam koleżankę do kolejnej próby. Chyba za dużo się naoglądała moich upadków (bolesnych, pragnę nadmienić) i teraz nie mogła się wybić wystarczająco mocno.
- Nie mogę cię złapać za nogi, kiedy cały czas spadasz - śmiałam się. - Może powinnaś inaczej spiąć włosy, nie będą się tak plątać.
Dziewczyna spojrzała na swoje długie kosmyki.
- Pewnie masz rację.
Ściągnęła gumkę z kucyka i zaczęła pleść warkocza. Poszłam za jej przykładem, jako że mój kok wyglądał, jakby wrócił z wojny w Wietnamie. Pan Edgar podszedł akurat, kiedy obie byłyśmy zajęte fryzurami.
- No i jak tam u was?
- Szuper - Tylko tyle zdołałam wyartykułować, mając gumkę w ustach.
- To super. - Rzucił jeszcze spojrzenie na siedzącą nadal na podłodze Liv i z westchnieniem odszedł. Słowo daję, wykończymy go kiedyś.
- Dobra, ostatnia próba... Na co się gapisz?
Martina wskazała tylko ręką na felerną kotarę. Ruszała się we wszystkie strony, chłopcy musieli się mocno bić.
Wzruszyłam ramionami i już miałam wrócić do moich nieudanych prób stawania na rękach, kiedy nagle zaczęło się dziać coś ciekawego.
Zza przegrody wypadł nagle Michael (klasowy nowy nabytek, przybył w tamtym roku - cudowny geniusz) z kijem w ręce, piłeczką przed sobą i rozwianymi włosami. Za nim pędził Matt, wymachując swoim kijem i krzycząc na całą halę "Ty bałwanie! Dogonię cię!".
I tak na każdym wfie... Boże na serio muszę zainwestować w psychiatrę.
Spojrzałam znużona na Liv.
- Ile do końca?
Wstała łaskawie i podskoczyła trzy razy, żeby dostrzec wiszący dwa sektory dalej zegar.
- W sumie powinnyśmy kończyć...
- DAJCIE MII!
Max wpadł na nasz sektor jak wariat, minął mnie i Marti, zrobił na naszych materacach salto połączone z dwoma fikołkami, a potem zadowolony z siebie jak nie wiem, stanął przed nami i wykonał ukłon. Trochę nam zajęła reakcja, bo przez ten występ wyglądałyśmy jak banda cholernie zdziwionych figur woskowych.
- ....teraz - wykrztusiła Livvy.
- No, to się nazywa klasa - odezwała się Bella spod ściany i zaklaskała kilka razy.
Odpowiedziały jej nasze mordercze spojrzenia i szelmowski uśmieszek Hiszpana.
- Koniec na dziś! - Trener milusio kazał pozbierać materace i spadać do szatni. Chyba miał dość.
Daję słowo, z uszu musiała mi buchać para, kiedy złapałam ten głupi materac i zaczęłam go ciągnąć w stronę stosiku. Głos mądrego mistrza Yody w głowie mówił: bęcwałem tym nie warto przejmować się i postanowiłam go posłuchać. Za mną rozległy się odgłosy szamotaniny. Tina na odchodnym zdzieliła Maxa z pięści w ramię i odmaszerowała w stronę szatni. Livvy, wyglądająca jakby przejechał ją pociąg, i to kilka razy, poklepała go po pleckach i też odeszła, na pewno w myślach przeklinając fakt, że jej macica została jednak wykorzystana do niecnych gimnastycznych celów.
Luke wsadził głowę przez kotarę i, dostrzegłszy "rannego" Maxa, zaczął chichotać. Podszedł, pewnie, żeby jeszcze bardziej go pomęczyć, bo to mała wredota jest, ale Max nagle się odwiesił i z pierwotnym rykiem pognał w stronę nabijającego się z niego Grace'a. Ten zatrzymał się w pół kroku, jak w zwolnionym tempie zwrócił na pięcie i ruszył w stronę szatni z okrzykiem "Dios mio, to żyje!!!". Max oczywiście też pobiegł w tamtym kierunku.
Zanim się spostrzegłam, zostałam na hali tylko ja i mój materac. Westchnęłam głęboko, wepchnęłam go na górę sterty (co było dość trudne, zważywszy na brak pomocy) i powlokłam się do szatni. Co mamy następne? Chemię? Świetnie...
CZYTASZ
The Unexpected || ZAKOŃCZONE
Fanfiction- Żartujesz sobie, prawda? Musisz sobie żartować. Haha mamo, wszystko super, ale już odpuść. Spojrzała na mnie z poczuciem winy. - Skarbie... Ale to nie jest żart... grudzień 2020 (coś dobrego w tym szatańskim roku😂❤️) #1 - zachherron #4 - whydont...