14

905 81 2
                                    

   Flynn wyglądał na lekko zmieszanego bezpośredniością chłopaka, ale nie odezwał się. Nie miał zamiaru zaprzeczać oczywistej dla ich trójki prawdzie: młodzieniec, dzieciak jeszcze właściwie, stał już jedną nogą w grobie, a jedyne, w czym mogła mu pomóc medycyna, to uśmierzanie cierpień na tyle, na ile to było możliwe. 

   — Jedź do domu, odpocznij. — Wychodząc, lekarz usłyszał, jak Reise mówił do dziewczyny, postanowił więc spróbować ją złapać, gdy będzie wychodziła.

   — Nie chcę cię tu zostawiać — zaoponowała, ziewając.

   — Nie masz wyjścia. Nie bój się, szpital to dla mnie żadna nowość. Czuję się tu jak u siebie. A ciebie i tak zaraz ktoś stąd wywali i każde przyjść w porze odwiedzin.

— Chyba ja też będę musiała się przyzwyczaić do tego miejsca.

   Niechętnie przyznała mu jednak rację. Był środek nocy, ona ledwo trzymała się na nogach. Pożegnała się więc, przytuliła go ostatni raz i wyszła na korytarz.

   — Riri, poczekaj! — Flynn wybiegł za nią z pokoju socjalnego, wciągając na siebie skórzaną kurtkę. Pomachał przed nią kluczami do wozu. — Odwieźć cię do domu?

   — W zasadzie to chętnie — uśmiechnęła się i poszli razem na parking.

   W milczeniu spoglądała za szybę jego Chryslera,  światła mijanych latarni i budynków rozmywały jej się przed oczyma. Błądziła myślami, uświadamiając sobie, że mieszkają tam setki, tysiące ludzi, którzy spokojnie chodzą spać i wstają rano, nie doceniając tego, co mają — życia, zdrowia, ukochanych osób, sprawności — i nie zdając sobie nawet sprawy, jak ogromna tragedia rozgrywa się tak blisko nich. Nie myślą o tym, że gdzieś obok, tuż za ścianą, w tym samym bloku, na tym samym osiedlu umiera młody człowiek, tracąc marzenia i plany, że tuż tuż ktoś właśnie traci najbliższą osobę, ktoś cierpi.

   — Wzięłaś na siebie ogromny ciężar, kochanie — odezwał się wujek Gregory, jakby czytał jej w myślach. Głos miał miękki, ale nie patrzył jej w oczy. Wbijał wzrok w drogę przed sobą, choć miasto o tej porze zupełnie opustoszało i prowadzenie samochodu nie wymagało aż tak Wielkiego skupienia.

   — Wiem. — Poruszyła się niespokojnie w fotelu. Strój może i był idealny na imprezę, ale w samochodzie sukienka co chwilę podwijała jej się do góry i Rachel musiała ją obciągać.

   — Uniesiesz go?

   — Nie wiem.

Rzeczywiście, ona sama nie miała pojęcia. Kochała Ethana jak żadnego ze swoich dotychczasowych chłopaków. Po raz pierwszy doświadczała prawdziwej miłości, nie tylko dziewczęcego zauroczenia, i zamiast cieszyć się tym uczuciem, była przerażona. Pełna wątpliwości.

Obraz rozmył się jeszcze bardziej, znikł właściwie przez łzy zalewające jej twarz. Doktor w końcu na nią spojrzał. Zdjął jedną z dłoni z kierownicy i starł nią słone krople, płynące jej po policzkach.

   — Uniesiesz — rzekł po zastanowieniu. — Jesteś silną kobietą, odważną, dobrą i mądrą. A do tego niesie cię miłość: ona co prawda wiele nam w życiu komplikuje, ale i sporo ułatwia. Dla miłości jesteśmy w stanie znieść niewyobrażalne rzeczy.

   — Obyś miał rację, wujku Gregory — szepnęła. — bo dzień, w którym zabraknie Ethana wydaje się zbliżać wielkimi krokami.

— Nie wiem, co ci powiedzieć, Riri. Patrzyłem na śmierć mojej siostry, ale to było co innego. Nawet gdyby ciocia Beth zmarła — na tę myśl zacisnął powieki — to byłby zupełnie inny rodzaj bólu. Bo było nam dane przeżyć ze sobą wiele lat i tyle razem osiągnęliśmy. A wy? Nawet nie zdążyliście się nacieszyć wspólnym życiem. — Umilkł. — Potrafię pomóc chorym pacjentom, jeżeli da się ich uleczyć. Ale tak naprawdę boję się rozmów z tymi, których uratować już się nie da.

   Pod blokiem wysiadła z auta i powlokła się powoli, powłócząc nogami do pustego mieszkania, a zatroskany wzrok doktora odprowadził ją pod same drzwi.

W to samo niebo (NIEBO #1) ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz