7

1.5K 124 26
                                    

— Ethan? — zapytała znienacka, siedząc na kanapie i przyglądając się, jak chłopak kuśtykał po mieszkaniu, pakując rzeczy potrzebne na trzydniową wycieczkę nad jezioro Rudyard w hrabstwie Staffordshire. Postanowili wykorzystać ostatni weekend września, przypuszczając, że w tym roku mogą już nie nadejść takie ładne dni.

— Tak, skarbie? — Przystanął wpół kroku, podpierając się o szafkę. Spoglądając na nią, uroczo przekrzywiał głowę, a ciemne włosy opadały mu na ramię. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić, że miał osobę, do której mógł zwracać się w ten sposób, że miał dziewczynę.

— Od wypadku minęły prawie dwa miesiące, czy nie powinieneś już chodzić lepiej? — Jej pytanie starło jego uśmiech. — Mam wrażenie, jakby cały czas stawianie kroków sprawiało ci ból i jakbyś ciągle się bał, że upadniesz. Przecież po siniakach nie ma już nawet śladu.

Grymas, którego dotąd nie widziała, przemknął po jego twarzy, jednak chłopak zaraz go ukrył, odwracając się do okna. Stał chwilę w milczeniu.

— To nie wina wypadku, tylko choroby Alexandra — wyjaśnił, odwracając się do niej, gdy uznał, że uspokoił się na tyle, by pokazać wyraz swojej twarzy. 

— Na czym ona polega? — drążyła.

— Sama widzisz — uśmiechnął się z udawaną lekkością, rozkładając ręce. — Tu i tam mięśnie są słabsze niż powinny i nie chcą dźwigać mojego wielkiego cielska. Naprawdę, nie mamy weselszych tematów na taki ładny dzień?

Postanowiła nie wypytywać go dalej, uznając, że widocznie dla niego był to krępujący temat. Po raz kolejny utwierdziła się w przekonaniu, że Reise po prostu nie lubił mówić o swoich dolegliwościach, pewnie dlatego ukrył przed nią jakąś chorobę przewlekłą.

Nazwa "choroba Alexandra" nic jej nie mówiła. Przyszło jej do głowy, że powinna sprawdzić ją w Google, ale odłożyła to na później. Teraz mieli się po prostu dobrze bawić.

Słońce zaglądało im do samochodu, jakby był środek wakacji, a nie początek jesieni. Autostrada prowadziła przez malownicze tereny, lasy i pola, a później było tylko lepiej — skręcili w zwykłą, jednopasmową drogę, przebiegającą przez urocze, zadbane wioski i małe miasteczka. Po godzinie niespiesznej jazdy znaleźli się na miejscu. Zaparkowali przed jednym z wielu przylegających do siebie, malutkich domków z czerwonej cegły, których okna i tarasy wychodziły niemalże bezpośrednio na brzeg. 

Rachel z zachwytem wpadła do sypialni, z której poprzez przeszklone drzwi rozciągał się widok na jezioro. Rzuciła torbę pod łóżko, wkopując ją dalej, by nie przeszkadzała, i opadła na materac. Podskoczyła kilka razy, upewniając się, że jest on wystarczająco miękki. 

— Najchętniej położyłabym się tu teraz, zaraz, ale mamy za dużo do obejrzenia, a za mało czasu — oznajmiła, gdy Reise do niej dołączył.

Rachel przerzuciła swoją dużą torbę przez ramię, zamknęła drzwi na klucz i ruszyli wzdłuż brzegu. Po kilkunastu metrach dziewczyna zdjęła swoje conversy i szła boso, niosąc buty w dłoni. Piasek był ciepły, chociaż piątek nieubłaganie zbliżał się ku końcowi, a słońce skryło się już za horyzontem.

Tego dnia nie wiało. Nie drgnął nawet jeden listek na drzewie, a woda nie marszczyła się pod wpływem podmuchu powietrza. Nagle, gdy znaleźli się w odludnym, otoczonym krzewami i niewysokimi drzewami miejscu, Rachel przystanęła.

— Rozbieraj się — rzuciła rozkazująco. Ethan zamarł, niepewny, czy dobrze usłyszał. — No, ściągaj gacie.

— Chyba nie zamierzasz się kąpać — zaoponował z niedowierzaniem.

W to samo niebo (NIEBO #1) ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz