24

794 77 20
                                    

   Musiała przyznać, że nie ucieszyła się zbytnio, widząc Bordera. Przyjechała do Ethana w piątek zaraz po szkole, licząc na romantyczny weekend we dwoje, tymczasem okazało się, że mogli stworzyć co najwyżej specyficzny trójkącik. Poza tym, postawny chłopak nie przypadł jej wciąż do gustu: irytowały ją głupie, szowinistyczne dowcipy i to, że nie zwracał się do niej po imieniu, zamiast tego nazywając ją kotkiem, ślicznotką czy lalunią.

   Postanowiła jednak powstrzymać się od okazywania dobitnie swojej irytacji. W końcu jej chłopaka i Jamesa łączyła przyjaźń, chcieli spędzić ze sobą jak najwięcej czasu, a nie pozostało go im zbyt wiele. Musieli się jakoś pogodzić. Nie chciała ranić żadnego z nich, bo to mijało się z celem. Spowodowałoby tylko bezsensowną kłótnię, od której wolała się powstrzymać. W końcu — co to za przyjemność kłócić się z umierającym?

   Z drugiej jednak strony, tknęła ją myśl: Reise chciał, by było między nimi jak w normalnym związku. Czy gdyby nie był chory, czy powstrzymywałaby swój porywczy temperament, czy też powiedziałaby, co myśli? Co to za relacja, że jedna strona rezygnuje z siebie, gdyż w obliczu nadciągającej śmierci nie chce irytować drugiej? Nie zdążyła jednak nic z tym faktem zrobić, bo Reise uśmiechnął się tajemniczo, słabymi dłońmi dopinając elegancką koszulę.

   — Mam dla ciebie niespodziankę. Jedziemy na wycieczkę.

   Przerwała ściąganie kurtki i przekrzywiła głowę z ciekawością. Border tymczasem pomógł przyjacielowi założyć odzienie wierzchnie oraz zimowe buty i ubrał również siebie. Zamachał kluczami do wynajętego wozu, dając tym znak, by podążali za nim.

   Rachel, zaciekawiona i podekscytowana jednocześnie, wsiadła na tylną kanapę srebrnego SUV-a. Ethan zajął miejsce obok niej, zapiął pasy i splótł jej palce ze swoimi, a James schował jego wózek do bagażnika, po czym wsiadł za kierownicę.

Ruszyli z piskiem opon. Border ewidentnie się popisywał, znacznie przekraczając dozwoloną prędkość.

   Szybko rozpoznała drogę, którą pokonywali, i uśmiechnęła się, patrząc Ethanowi w oczy. Wydawał się poważny, ale tańczyły w nich wesołe ogniki, a do tego patrzył na nią z taką czułością, jak na początku ich związku. Niemal zupełnie zapomniała o obecności kierowcy — uprzytomniła sobie, że mają towarzysza dopiero, gdy zatrzymał auto i zaciągnął hamulec ręczny.

   Łąka w drodze do Northwich wyglądała zupełnie inaczej niż kilka miesięcy wcześniej, a mimo to Rachel bez problemu ją rozpoznała. Wtedy ziemię pokrywała wysoka trawa, teraz — cienka warstwa śniegu. Wtedy zapadła już zupełna ciemność, teraz słońce zachodziło dopiero na horyzoncie. Wtedy Ethan poruszał się o własnych siłach, teraz wózek wychudzonego, słabego chłopaka pchał po pokrywie śniegowej James.

   — To tutaj — mruknął Reise, a jego przyjaciel kiwnął głową. 

— Może ci się to przydać. — Wcisnął w dłonie zupełnie zaskoczonej Rachel kamerę cyfrową. Obrócił się na pięcie i, pogwizdując, poszedł w kierunku, z którego przyszli.

   — To tutaj patrzyliśmy w to samo niebo — potwierdziła z uśmiechem Green. 

   — Popatrzmy w nie jeszcze raz — poprosił. Wyglądał, jakby bił się z myślami albo próbował zebrać na odwagę. — Ułożyłem dla ciebie piosenkę, ale nie wiem, czy zechcesz posłuchać.

— Oczywiście, że chcę! — zawołała z entuzjazmem. Teraz zrozumiała, po co jej była kamera. Włączyła nagrywanie i skierowała obiektyw w jego stronę. — Śpiewaj.

Tak bardzo chciałbym obudzić cię kwiatami
Przynieść śniadanie do łóżka i zobaczyć twój uśmiech
Tak bardzo chciałbym zostać z tobą jeszcze tysiąc dni
Ale wiesz, że nie mogę.

Z trudem panowała nad drżeniem dłoni. Jego głos był jeszcze słabszy niż wtedy w szpitalu, jednak wciąż pozostawał melodyjny.

Nie chcę mówić "żegnaj", wolę "do zobaczenia"
Bo mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy
Będę stał na brzegu naszego jeziora i na ciebie czekał
Kiedy zamknę oczy.

Nie mogę znieść, że pewnego dnia
Zawołasz mnie, a ja nie odpowiem
Choć zawsze będę cię słyszał.

Tak bardzo boję się przyszłości,
Nie chcę patrzeć, jak za mną tęsknisz
Ale kiedy będzie ci źle,
Możesz spojrzeć w to samo niebo.

Umilkł w oczekiwaniu na jej reakcję. Nie potrafiła się poruszyć. Dopiero kiedy paraliż ustąpił, zatrzasnęła ekran kamery. Trzęsła się, powstrzymując szloch. Usiadła na kolanach chłopaka i objęła go, przyciskając mocno do siebie. Tak, jakby jej uścisk mógł uchronić go przed umieraniem.

— Już niedługo czekają nas zmiany... — odezwał się. Niezdarnie ułożył zagipsowaną rękę na jej plecach. — Przeprowadzam się do hospicjum, tam są określone godziny odwiedzin i pewnie nie będziemy już mogli spędzać ze sobą aż tyle czasu...

   Odsunęła się od niego gwałtownie, zaszokowana. Pokręciła głową i chciała mu przerwać, ale stanowczo kontynuował.

   — Posłuchaj mnie, podjąłem już decyzję. Nie widzę innej możliwości. Nie ma innej możliwości. Chciałem po prostu, żebyś wiedziała jedno. Kiedy będę leżał gdzieś tam w swojej sali pod tlenem, a ty za mną zatęsknisz, spójrz w niebo i pomyśl, że ja patrzę na te same gwiazdy lub te same chmury. A kiedy mnie już nie będzie... I pewnie będzie ci dokuczał jeszcze przez jakiś czas brak... Wiedz, że tam będę, że czekam na ciebie, dziękując za każdą chwilę, którą mogliśmy razem spędzić. 

   Słońce zaszło i zapadł zmrok. Rachel połykała łzy, zacierające jej widok na niezwykłą poświatę wieczoru.

   — Żałuję tego, co powiedziałem. Cieszę się, że pojawiłaś się w moim życiu. Bo chociaż trudniej teraz pogodzić się z tym, że trzeba odejść, to nadałaś mu sens. Dla ciebie to może w przyszłości to będzie tylko mało znacząca, kilkumiesięczna znajomość, ale dla mnie to wszystko co mam. Taka wyprawka na czekającą mnie długą podróż. — Uśmiechnął się. —  Poznałem to, co powinien poznać każdy przed śmiercią: miłość.

W to samo niebo (NIEBO #1) ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz