17

830 79 0
                                    

  Pierwszy raz użył wózka inwalidzkiego, gdy wybrali się na spacer do Queens Park. Słońce świeciło, a aura wydawała się niesamowicie przyjemna, co było nieco zaskakujące w obliczu zbliżającej się zimy. Ethanowi znudziło się kuśtykanie z kąta w kąt mieszkania i polegiwanie na kanapie.

   — Przecież kupiłem go po to, żeby z niego korzystać, a nie przymierzyć i dalej siedzieć na tyłku — tłumaczył się Rachel, która patrzyła z troską, jak jeździł po mieszkaniu, by nabrać wprawy.

   Zdawałoby się, że to tylko kawałek metalu i tapicerki, coś w rodzaju kolejnego mebla, mającego ułatwić życie. Wydawał się zresztą całkiem gustowny, był nieduży, zwrotny, z kolorowymi szprychami i oparciem, a sterowanie nim szło Ethanowi wyśmienicie. Dziewczyna jednak czuła w sobie niepokój, a na widok bruneta siedzącego na wózku. Przedmiot kojarzył jej się dotąd ze starymi, bardzo chorymi lub niepełnosprawnymi ludźmi, i Ethan na kółkach sprawiał, że musiała powstrzymywać łzy.

   On jednak nie podzielał jej smutku. Przeciwnie, rozpierał go entuzjazm, bo po raz pierwszy od dawna poruszał się szybko i bez większego trudu czy bólu. Nie mógł się doczekać, by jeszcze choć raz wyjść na spacer, zobaczyć niebo, trawę, pooglądać świat, nim na zawsze z niego zniknie. A zdawał sobie przecież doskonale sprawę, że nie będzie miał już ku temu zbyt wiele okazji.

   — Promyczku, głowa do góry. — Posadził ją sobie na kolanach i pomiział jej brodę. Gdy westchnęła ciężko, postanawiając nic już nie mówić, by nie psuć mu wyjścia, poprawił jej kręcące się włosy, zakładając je delikatnie za ucho.  

   — Idziemy. — Zebrała się w sobie, zgarnęła kluczyki i klucze do mieszkania do torebki, po czym przytrzymała mu drzwi na klatkę. Zjechali razem windą, pomogła mu w drzwiach na podwórze, ale podjazd pokonał już sam, i to z całkiem sporą prędkością. Zatrzymał się z trudem dopiero przy samochodach na chodniku, nie mogąc złapać tchu przez ogarniający go śmiech. Od dawna nie widziała go tak wesołego i chyba pozytywny nastrój zaczął się udzielać również jej. 

   Tym razem nie szli daleko. Rachel wolała pozostać w pobliżu bramy, gdyby znów działo się coś złego. Po prostu wybrali się do zakątku parku, nieco zapuszczonego i dzikiego, ale przez to jeszcze bardziej urokliwego, w którym byli wiele razy. Najważniejsze było jednak to, że by się tam dostać, wystarczyło przejść aleją od głównego wejścia ledwie kilkadziesiąt metrów.

   Co chwilę przyspieszał, śmiejąc się i poganiając ją gestem ręki. Jej jednak nie było do śmiechu. Uświadomiła sobie, że nie była pogodzona z tym, co działo się z jej ukochanym, a przynajmniej nie w takim stopniu, co on. Przerażało ją każde pogorszenie jego stanu, przerażał ją wózek, przerażała wizja śmierci oraz, chyba w największym stopniu, tego, że ona przy tym będzie, a potem będzie musiała jakoś z tym żyć. 

   Bycie przy umierającym jest trudniejsze, niż samo umieranie — pomyślała, choć od razu zrobiło jej się głupio z tego powodu i poczuła się jak egoistka. Miała ochotę wyć, ale to byłoby samolubne. Płakałaby nie z powodu Ethana, lecz nad sobą i własnym bólem. Nie pownna tego robić teraz, póki jeszcze miała go przy sobie. — Jak umierasz, to pocierpisz i cię nie ma, a jak na to patrzysz, to masz tygodnie, miesiące, a może nawet i lata cierpienia przed sobą.

   — Jesteś dzisiaj taka nieobecna — zauważył Ethan, gdy go w końcu dogoniła. 

   — Źle się czuję — skłamała dziewczyna.

   — Czemu nic nie mówisz? Zostalibyśmy w domu! — Zatrzymał się w balansie, utrzymując równowagę na dwóch większych kołach, podczas gdy małe znajdowały się w powietrzu.

   — Świeże powietrze dobrze mi zrobi... W zasadzie, nie chodzi o samopoczucie fizyczne, tylko psychiczne — przyznała się, po czym opowiedziała mu o swoich myślach. Spodziewała się niezrozumienia, złości z jego strony, ale on pokiwał tylko głową. Patrzył na nią mądrze tymi swoimi z pozoru szarymi, a jednak mieniącymi się wieloma odcieniami oczyma.

   — Masz rację, Rachel. Poza tym, ja umieram pierwszy raz w życiu. Nie wiem jeszcze, jak to będzie bolało, i może to dobrze. Za to ty kolejny raz tracisz bliską osobę, znasz ten ból i wiesz, że nic gorszego nie ma. — Słuchając jego słów, schowała twarz w jego ramię, by ukryć łzy. Jednak usilne powstrzymywanie poszło na marne. — Jesteś niesamowitą, silną kobietą, że się na to zdecydowałaś. Chociaż pewnie żałujesz — głos mu się załamał.

   — Miłość nie wybiera — zaśmiała się mimo płaczu. Tak, żałowała cholernie, ale nie miała zbyt dużego wyboru. Jej los został przypieczętowany tego ranka, gdy zobaczyła Reise w szpitalnym łóżku po wypadku.

W to samo niebo (NIEBO #1) ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz