Dwa dni po Bożym Narodzeniu nadszedł dla Ethana czas pożegnania się z samodzielnym mieszkaniem. Spakował wszystko, co uznał za potrzebne, przy pomocy Jamesa uporządkował rodzinne pamiątki i wartościowe emocjonalnie drobiazgi, by pozostawić je Rachel.
Nie czuł ani lęku, ani złości, ani rozżalenia, gdy po raz ostatni przekręcał klucz w mieszkaniu. To tutaj spędził większość dzieciństwa, przeżywając z babcią smutki i radości; nie będzie mu jednak dane tytaj odejść. Mimo to spłynął na niego dziwny spokój, który pogłębiła jeszcze dłoń Rachel. Dziewczyna położyła ją na jego ramieniu
w geście solidarności. Sądząc po odgłosie kroków, Border był już prawie na parterze, przeskakując z walizką w ręku po dwa schodki. Reise i Green skierowali się do windy.
Z ciekawością obserwował otoczenie, kiedy otwarto im bramę i wjechali na teren hospicjum, otoczonego dużym parkiem. Wiosną czy latem musiało tu wyglądać przepięknie, ale teraz było po prostu smutno za sprawą nagich, przygarbionych drzew i wszechobecnej bieli śniegu. Czasem miał wrażenie, że biel jest smutniejsza niż czerń.
Więc to tu umrę — pomyślał, ale postanowił nie mówić tego głośno, by nie wprawić w zakłopotanie towarzyszy podróży. Wreszcie zaparkowali tuż przed wejściem, James wyciągnął wózek z bagażnika i wspólnie z Rachel przerzucili na niego ciało chłopaka z kanapy samochodu.
Bryła St Luke's Hospice mile wpasowywała się w jego poczucie estetyki. Budynek był niski, ale dość rozległy. Na jasnoszarych murach rysowały się duże, dwuskrzydłowe okna, pod którymi rosły niskie iglaste krzewy. Za szybami dostrzec można było tu i ówdzie powiewające koronkowe firany.
Mimo wszystko miejsce to zrobiło na nim ponure wrażenie. Było bardzo cicho, zbyt biało, a wokół, niczym mgła, unosił się nastrój żałoby i smutku. Border wepchnął go do środka przez dwuskrzydłowe drzwi, Rachel szła za nimi z walizką.
Powitała ich uśmiechnięta pielęgniarka, która mogła być co najwyżej w jego wieku. Stojąc za kontuarem, z włosami spiętymi w ciasny, uporządkowany koczek, wyglądałaby bardziej jak recepcjonistka w eleganckim hotelu — gdyby nie biały, idealnie wykrochmalony fartuch.
W ciszy podpisał konieczne dokumenty. Przyjmująca je dziewczyna zadzwoniła po kolejną pielęgniarkę, która zaprowadziła ich krętymi korytarzami do dwuosobowego pokoju na samym końcu oddziału. Rachel, gdy tylko weszła, otworzyła okno, by wpuścić trochę powietrza, a chłopak uśmiechnął się lekko. Nawet tutaj pozostawała sobą.
Dziewczyna zaczęła go rozpakowywać, układając ubrania w dwóch wskazanych przez pielęgniarkę szufladach komody, a przedmioty codziennego użytku na drewnianej szafce przy łóżku. Krępującą ciszę przerywały tylko ich oddechy oraz głuche uderzenia rzeczy chłopaka o meble.
— Idę zapalić. — James nie wytrzymał ciężkiej atmosfery. Wstał i wyszedł z sali jak oparzony. Ani Rachel, ani Ethan nie podnieśli wzroku.
— Pana sąsiad za godzinę wróci z zabiegów. Odwiedziny zaczynają się o dwunastej, a kończą o piątej po południu. — Zajrzała do nich kolejna gładko uczesana, przyjazna pielęgniarka. Dziewczyna skinęła głową, myśląc ponuro o tym, że nie zdąży odwiedzić go po szkole. Pozostawały im tylko weekendy.
— Mamy jeszcze cztery godziny — uśmiechnęła się. — Idziemy pozwiedzać?
Na oddziale był wspólny pokój z telewizorem, grami planszowymi i kilkoma komputerami, podłączonymi do internetu. Siedziało tam kilka osób — dwie zajęte ożywioną rozmową, dwie grami komputerowymi, a kolejne cztery programem popularnonaukowym. Była też kuchnia, w której można było sobie coś przygotować, był balkon, opustoszały o tej porze roku. Wszystko jasne, nowocześnie urządzone, eleganckie — a przy tym tak cholernie smutne. Może za sprawą ciszy? A może to przez mieszkańców, słabych, wyniszczonych, świadomych bliskiego końca.
CZYTASZ
W to samo niebo (NIEBO #1) ✓
Roman d'amourNikt w wieku dwudziestu siedmiu lat nie powinien myśleć, że nic dobrego już go w życiu nie czeka. A jednak, Ethan Reise jest o tym przekonany. Praca pozwala mu na zamknięcie się we własnych czterech ścianach, i to właśnie robi: brak bliskich osób oz...