3

2.2K 188 47
                                    

— Hej, jestem Rachel Green. To ja... — Przygryzła wargę. Tak bardzo wstydziła się tego, że w niego wjechała, choć przecież to nie była jej wina.

— To ty mnie uratowałaś — dokończył z bladym uśmiechem. Ten jednak zniknął tak szybko, jak się pojawił. — Tak bardzo cię przepraszam. Nie chciałem narobić ci kłopotu. — Niepewnie tarmosił róg kołdry. Miał szczupłe dłonie o długich palcach; mogłyby nawet uchodzić za kobiece, gdyby nie były dość duże. Pasowały do chirurga albo artysty, jak na gust Rachel. — Jeśli już teraz potrzebujesz numeru polisy, powinienem mieć go gdzieś tu, w telefonie.

Jego niepewność paradoksalnie sprawiała, że Rachel czuła się bardziej pewna siebie. Bez pytania zajęła plastikowe krzesło przy łóżku.

— Daj spokój, nie po to tu przyszłam — zapewniła go. — Przyjdzie na to czas, kiedy wyjdziesz ze szpitala i poczujesz się lepiej.

— Dzięki — odetchnął. Umilkł, wciąż bawiąc się skrawkiem pościeli. Tak mocno zaciskał szczękę, że pod skórą wyraźnie malowały się mięśnie.

— Dopóki nie obejrzałam nagrania z monitoringu, byłam przekonana, że to moja wina — przyznała Rachel. — W ogóle nie patrzyłam wtedy na drogę. Zajęłam się czymś zupełnie innym... — Przerwała. Historia o papierosie Jenny zapewne obchodziła go tyle, co zeszłoroczny śnieg. — Zresztą, nieważne. Powiedz lepiej, jak się czujesz.

Przysunęła krzesło bliżej łóżka, patrząc na niego z autentycznym zainteresowaniem. Ethan dostrzegł, że jej kolano znalazło się o włos od jego dłoni i spłonął rumieńcem. Oblizał wargi, dając sobie moment na przygotowanie w głowie słów, które zamierzał wypowiedzieć.

— Nie jest źle — zapewnił. — Tylko okropnie mi się nudzi.

Chwycił książkę i wychylił się, by odłożyć na na blat szafki przy łóżku. Kiedy wykonywał ten ruch, kołdra zsunęła się z jego ciała, odkrywając kawałek nagiego torsu. Rachel aż syknęła, dostrzegając ciemnoczerwone i fioletowawe sińce na żebrach.

— Boli mniej niż wygląda. — Natychmiast poprawił pościel, chowając paskudne podskórne wylewy, które to Rachel spowodowała. Miała jeszcze większe wyrzuty sumienia.

— Potrzebujesz czegoś? Coś ci przywieźć, kupić? — Zmieniła temat, widząc jego skrępowanie.

— Nie, nie chcę robić ci kłopotu. Chociaż...

Zawahał się. Jego blade policzki pokrył rumieniec, a dłoń wróciła do gniecenia kołdry. Rachel pochyliła się, by zachęcić go do kontynuowania, tak że jej usta znalazły się niemal przy jego wargach.

— Przepraszam. Okropnie mi głupio, że cię o to proszę i chyba nie powinienem zawracać ci głowy...

— Po prostu powiedz. — W końcu górę wzięła jej wrodzona niecierpliwość.

— Nie mam nikogo, kto mógłby mi z tym pomóc. — Ethan westchnął. — Czy byłby to dla ciebie wielki problem, podjechać do mojego mieszkania i spakować mi kilka rzeczy? Póki co, szpital zapewnił piżamę, a żona faceta z sali obok pożyczyła mi tę książkę, ale wygląda na to, że zostanę tu jeszcze dzień lub dwa.

— Niczym się nie przejmuj — odpowiedziała radosnym głosem. Jej entuzjazm chyba się mu udzielił, bo w końcu jego twarz rozpromieniła się w uśmiechu. — Będę potrzebować listy rzeczy do spakowania i kluczy.

Sięgnął do szuflady w szafce, a kołdra znów opadła, ukazując paskudne ślady po uderzeniu. Jednocześnie Rachel dostrzegła, że zacisnął wargi w wąską linię i wstrzymał oddech. Musiało boleć go bardziej, niż był skłonny się przyznać.

W to samo niebo (NIEBO #1) ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz