Najchętniej czuwałaby przy jego łóżku całą dobę, nie odstępując go ani na krok, była jednak tylko człowiekiem. Chociaż szkołę tymczasowo mogła sobie darować — niezależnie, co by powiedział o tym Ethan — z jedzeniem, spaniem czy myciem się nie było już tak łatwo. Owszem, mogła żywić się tylko zimnymi posiłkami, przywożonymi jej przez Bordera, wujka Grega albo ojca; mogła też spać w fotelu, ale tak dało się funkcjonować tylko przez chwilę. Jeśli chciała być silna dla Ethana na dłuższą metę, musiała co dwie, trzy doby wrócić do domu odpocząć. Zamienić fotel, który zorganizowały dla niej pełne troski pielęgniarki, na swoje własne łóżko.
I tak mogła być wdzięczna, że ze względu na stan Ethana machnięto w ich wypadku ręką na procedury i obowiązujące godziny odwiedzin. Może pomogły znajomości wujka Grega, a może po prostu personel pełen empatii, ale nikt jej nie wyrzucał.
Za każdym razem, gdy wychodziła, spoglądała w okno. Zastanawiała się, czy Ethan jeszcze coś widzi, kiedy czasem rozchyla powieki. Jeżeli tak, to z łóżka musiał mieć doskonały widok na niebo. Na ich niebo.
Zjadła odgrzewaną lasagne taty i wzięła szybki prysznic. Wychodząc spod niego, przyjrzała się sobie w lustrze. Była chorobliwie blada, nawet jak na zimę, a jej nieskazitelną dotychczas cerę szpeciły wypryski, spowodowane zapewne przez niezdrowe odżywianie. Pod oczami miała wielkie cienie, a kości policzkowe odstawały jej dużo bardziej niż zwykle — zresztą cała była chudsza. Wyglądała, jakby sama była poważnie chora.
Miłość — miała być taka piękna. Zaczęła się jak w serialu, na początku powodowała uniesienie, tyle szczęścia, że Rachel mogłaby przenosić góry, a później okazało się, że miłość to suka. Że tylko ją krzywdzi i wysysa z niej resztki życiowej energii.
A jednak, dziewczyna nie zamieniłaby tego uczucia na nic innego. Gdyby mogła cofnąć czas, zaangażowałaby się w związek z Ethanem ponownie, nawet świadoma dalszego rozwoju wypadków.
Wytarła się szybko, czując przejmujące zimno, naciągnęła na siebie piżamę i poszła spać, chcąc wykorzystać każdą chwilę, którą mogła spędzić w swoim własnym, wygodnym łóżku.
Musiała przespać co najmniej kilkanaście godzin, bo gdy się zbudziła, poranne słońce zaglądało przez na wpół zasłonięte żaluzje. Ubrawszy się w wygodne jeansy i sweter, poszła do kuchni z zamiarem zjedzenia śniadania.
— Rachel, usiądź. — Aż podskoczyła, słysząc głos pjca, siedzącego w półmroku, bez zapalania światła. — Dzwonili ze szpitala.
— Ethanowi się pogorszyło? — Natychmiast porzuciła myśli o posiłku. Cofnęła się do przedpokoju i wyjęła z szafy kurtkę. — Mów, co się dzieje, bo muszę tam jechać.
— Rachel, proszę cię, usiądź — ponowił polecenie cicho, ale stanowczo. Odłożyła kluczyki w miejsce, z którego sekundę wcześniej je podniosła, i wykonała prośbę taty. Sam Green wstał i objął córkę ramieniem.
— Bardzo mi przykro, kochanie. Ethan zmarł dziś w nocy.
Świat się zatrzymał, a jej zrobiło się czarno przed oczami i niewiele brakowało, a osunęłaby się z krzesła. Pokręciła głową przecząco z takim przekonaniem, jakby mogła cofnąć znaczenie słów swojego taty.
— Nie, nie, ja się nawet z nim nie pożegnałam — wyszeptała.
— Wiem co czujesz, ale nie potrafię ci pomóc — głos ojca się załamał. — Z czasem człowiek się przyzwyczaja do tego tępego bólu i umie z nim w miarę normalnie funkcjonować — zapewnił.
— Muszę wyjść — wstała, narzuciła kurtkę i, odprowadzana zatroskanym spojrzeniem taty, opuściła mieszkanie.
Wyszła przed budynek i stanęła na chodniku, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Zimny podmuch wiatru otulił ją, jak gdyby Ethan ostatni raz głaskał ją po policzku lodowatą, martwą dłonią, szepcząc jej czule do ucha "ciii". Może to tylko jej złudzenia, a może chłopak chciał ostatni raz ją pocieszyć.
Cały czas czuła pieczenie oczu, z których jednak nie wydobywały się łzy. Bardzo chciała, ale nie potrafiła się rozpłakać. Może przez ostatnie tygodnie, przy łóżku umierającego Ethana, wyczerpała już swój limit?
W drzwiach stanął nieubrany w żadne wierzchnie okrycie Green. Przestępując z nogi na nogę, podał jej komórkę.
— Dzwoni niejaki pan Border, mówi, że to ważne — wyjaśnił. Nie patrzył jej przy tym w oczy, tylko wbijał wzrok w podłogę.
— Rachel? Wiesz, że...
— Wiem — przerwała mu chłodno. Jej głos wyprany był z jakichkolwiek emocji.
— Mogę po ciebie przyjechać? Pojedziemy do szpitala ostatni raz się z nim pożegnać i załatwić formalności. Potem firma pogrzebowa przygotuje ciało do kremacji, tak, jak chciał tego Ethan.
Miała odpowiedzieć, że Ethan chciał żyć, ale ugryzła się w język. Co by to zmieniło poza tym, że zadałoby Jamesowi tylko więcej bólu? Przystała na jego propozycję, a kiedy się rozłączył, wreszcie poczuła na policzkach dające ulgę, gorące łzy.
Kiedy Ethan umierał, nie było przy nim ani ukochanej, ani najlepszego przyjaciela. Wybrał moment, gdy był sam. Umarł tak jak żył: po cichu, starając się nikomu nie robić kłopotu. Czy wydając z siebie ostatni oddech, zdołał jeszcze spojrzeć w niebo, by nie czuć się samotnie?
CZYTASZ
W to samo niebo (NIEBO #1) ✓
Roman d'amourNikt w wieku dwudziestu siedmiu lat nie powinien myśleć, że nic dobrego już go w życiu nie czeka. A jednak, Ethan Reise jest o tym przekonany. Praca pozwala mu na zamknięcie się we własnych czterech ścianach, i to właśnie robi: brak bliskich osób oz...