— Przyjechałeś prosto z lotniska? — zapytał Ethan, gdy olbrzym rozsiadł się naprzeciw niego na kanapie, zdjąwszy uprzednio wojskową kurtkę i buty. Wór w kolorze khaki rzucił niedbale w kąt, zupełnie jakby był u siebie.
— Tak, i z chęcią bym coś wszamał. — James uśmiechnął się przebiegle, zaglądając przez ramię kolegi do aneksu kuchennego. Rachel wychodziła akurat z tacą, zastawioną kawą i ciastkami. Przewróciła oczyma. Jak się domyśliła, miała teraz robić za kucharkę obcego faceta.
— Chętnie przygotowałabym jakiś obiad, ale KTOŚ — spojrzała morderczo na Ethana — olał poinformowanie mnie o gościach z wyprzedzeniem i mamy tylko mrożoną pizzę. Jeśli się nie obrazicie, jadę na zakupy.
Potężny chłopak pokazał zęby w uśmiechu, który dziewczyna mimo woli uznała za bardzo sympatyczny. Musiała przyznać, że nieco zatarł złe pierwsze wrażenie. Ubrała się i wyszła.
Kiedy wróciła, dzierżąc w dłoniach dwie ciężkie płócienne torby z jedzeniem, zastała mężczyzn, siedzących przy otwartej butelce whiskey. Rozmawiali cicho między sobą, lecz umilkli, zobaczywszy ją w drzwiach.
— Ethan, nie powinieneś pić — skarciła go, niosąc zakupy do kuchni. Teraz to Border przewrócił oczami.
— Zaczyna się — szepnął teatralnie, tak, żeby doskonale go usłyszała
— Promyczku, chyba coś mi się jeszcze od życia należy? — rzucił Ethan, widocznie poirytowany i zawstydzony. Jak każdemu facetowi, było mu głupio przed kumplem, gdy dziewczyna zabraniała mu picia. — O ile dobrze pamiętam, jeszcze niedawno ty wmusiłaś we mnie drinka nad jeziorem. — Wypomniał jej sytuację, gdy wylądował przez nią w szpitalu.
— Nie wiedziałam wtedy, że jesteś chory. — Zaczerwieniła się po same uszy. — To nie fair, że mi to teraz wypominasz. — Spojrzała wymownie na Jamesa.
— Zaraz, zaraz — przerwał tę wymianę zdań Border, spoglądając na przyjaciela. — Ta szywniara poiła cię alkoholem?
— Rachel nie jest sztywniarą — zaprotestował Ethan. Dziewczynie mimo wszystko zrobiło się miło, że jej bronił. Większy z mężczyzn patrzył z niedowierzaniem. — Serio, stary. Wjechała we mnie autem, wracając z imprezy, na której sobie wypiła.
— Wypraszam sobie, byłam trzeźwa — mruknęła, ale uśmiechnęła się na samo wspomnienie. Zaczęła gotować w kuchni, od czasu do czasu zaglądając do pokoju.
— Skąd wy się w ogóle znacie? — zapytała, patrząc z niepokojem, jak Ethan przechylał kolejną szklankę, wypełnioną do połowy alkoholowym napojem.
— Chodziliśmy razem do szkoły. To stara znajomość, liczy już sobie ze dwadzieścia wiosen. — Border uśmiechnął się; nie do niej, lecz do wspomnień. — Powiedzmy, że chudziutki, zaniedbany Reise nie wzbudził sympatii naszych kolegów z klasy, a mnie mamusia dobrze wychowała i jako ten większy miałem potrzebę bronienia słabszych.
— Zaniedbany? — zdziwiła się dziewczyna, a jej ukochany pochylił głowę, jakby kuląc się w sobie.
— No, dopóki opieka nie odebrała go mamie i nie zrobiła rodziny zastępczej z jego babci, to chodził bidulek, pozostawiony sam sobie. Nie to, że nie mieli pieniędzy. Reise'owie po prostu nie powinni mieć dzieci, jak mówiła wtedy moja mama. Cieszyła się, że poprzestali na jednym. Nie robili mu śniadań do szkoły, nie dbali, by odrobił lekcje, by był czysty, wyspany i przebrany. Jedynie, gdy przynosił do domu złe oceny, zamykali go w... — Policzki mężczyzny płonęły z gniewu, a w oczach tańczyły ponure ogniki. Widać było, że przeszłość wciąż budziła w nim ogromne emocje. Rachel nie podejrzewałaby go o taką empatię. Prawdę mówiąc, bałaby się jak cholera, gdyby spotkała go w ciemnej uliczce. A jednak, pozory mylą.
— Wystarczy! — zaprotestował Ethan, wyraźnie zmieszany. Rachel przytuliła go, chcąc dodać mu otuchy, po czym wróciła do kuchni, przemieszać bulgoczący w garnku sos boloński. Czuła przejmujący smutek, myśląc o tym, co spotkało jej chłopaka. Nie miała pojęcia o takiej jego przeszłości. Czego jej jeszcze nie powiedział?
Po obiedzie James zostawił swój adres, pożegnał się i ulotnił. Ethan natomiast poprosił o pomoc w położeniu się do łóżka; nie wyglądał najlepiej. Oddychał ciężko, a na chudą twarz wystąpiły kropelki potu. Rachel już wcześniej zauważyła, że mówił coraz mniej wyraźnie, ale po wyjściu przyjaciela alkohol zmorzył go doszczętnie. Kiedy miała już wychodzić, by pozmywać, poprosił o miskę. Naprędce przybiegła z nią z łazienki i podstawiła mu pod usta. Słabym, zmizerniałym ciałem targnęły silne torsje.
— No i tyle widzieli moje pyszne spaghetti — skomentowała z niesmakiem.
Kiedy się wyprostował, miał łzy w oczach. Przyniosła mu wody, by przepłukał usta. Oddawszy jej opróżniony kubek, zwinął się w kłębek i przymknął oczy. Wydawało jej się, że zasnął, więc wymknęła się z pokoju, posprzątała cały bałagan i ogarnęła kuchnię. Akurat gdy skończyła, rozległ się dzwonek do drzwi. Po ich otworzeniu, ujrzała nienagannie wyglądającą blondynkę w szarym płaszczu.
— Nie miałyśmy się jeszcze okazji poznać. Vivan Fastbrook, doktor pielęgniarstwa. A ty musisz być Rachel. Ethan dużo o tobie opowiadał — uśmiechnęła się, czego Green nie odwzajemniła.
— On nie jest dzisiaj w najlepszym stanie — wyjaśniła, prowadząc kobietę do sypialni. Stanęła w drzwiach, podczas gdy tamta zbliżyła się do łózka chłopaka, kładąc torbę na podłodze.
— Ethanie, słyszysz mnie? — potrząsnęła nim. Chłopak zamruczał coś w odpowiedzi. Vivan sprawdziła puls na nadgarstku. — Dlaczego nie wezwałaś karetki? Przecież on jest półprzytomny!
— Nie czujesz od niego whiskey? Jest po prostu pijany — uśmiechnęła się Rachel półgębkiem. Pielęgniarka pociągnęła nosem i z zawahaniem przyznała jej rację.
— W takim razie przykro mi, ale nie mogę podać mu leków. — Pokręciła z politowaniem głową. — Postaram się przyjść jutro wcześniej, może jakoś wytrzyma. Gdyby działo się coś poważnego, nie bójcie się jechać do Leighton.
— Myślę, że nie będzie tak źle — odparła Rachel, nie zdając sobie jeszcze sprawy, jak ważne dla funkcjonowania Ethana było przyjmowanie zaleconych medykamentów.
CZYTASZ
W to samo niebo (NIEBO #1) ✓
RomansaNikt w wieku dwudziestu siedmiu lat nie powinien myśleć, że nic dobrego już go w życiu nie czeka. A jednak, Ethan Reise jest o tym przekonany. Praca pozwala mu na zamknięcie się we własnych czterech ścianach, i to właśnie robi: brak bliskich osób oz...