4¢ || Rozdział 4

3.3K 165 44
                                    

Stała przed bankiem. Betty nie chciała tamtego dnia wychodzić z mieszkania sióstr Goldenstein...

Obowiązki wzywały.

Jakaś mugolka wygłaszała mowę dotyczącą czarodzieji. Lestrange starała się nad sobą zapanować, lecz i tak wywołała burzę nad Nowym Yorkiem.

Tina jadła kebaba, a ta co jakiś czas popijała wodę z pobliskiego sklepu.

Zimno ogarniało jej ciało, gdy wiatr mocniej zawiał.

- Może ty, tak, do ciebie mówię, młodzieńcze! - usłyszała Betty donośny głos mugolki. Patrzyła wprost na...

Mężczyzna w puchońskim szaliku.

- Ten to czarodziej... - palnęła podekscytowana Bethany do Tiny.

Ucieszyła się niesamowicie.

Wiadomość o spotkaniu dawnych znajomych wydawała się... Dziwnie odległa i sentymentalna.

- Po czym poznajesz? - spytała Goldenstein.

- Po szaliku. Noszą takie uczniowie Hufflepuf, do którego należałam. -

Mruknęła.

Właściciel szalu odwrócił się.

W tym dokładnie jednak momencie jakiś wysoki przechodzień.

Gdy przeszedł, granatowy płaszcz poleciał do banku.

W duchu przeklnęłam mugola.

- To może ty, panienko. Widać nie jesteś stąd. - krew stanęła jej w żyłach, a powietrze na kilka sekund odeszło z płuc.

Spojrzenia zebranych utkwione zostały w blondynkę.

Pierwsze pytanie, jakie nasuwało jej się na język...

Czy bordowy płaszcz aż tak bardzo rzuca się w oczy?

Drugie...

To, które zadała Lestrange kobieta.

- Czy tam, skąd pochodzisz, toleruje się magię?

- Magia nie istnieje. Teraz przepraszam.

Wymyśliła na poczekaniu, udając, że spieszy jej się do banku. Szybko jednak znalazła prawdziwy problem, dla którego się tam udała.

Mały, czarny niuchacz, wygrzebujący z kieszeni jakiegoś człowieka złote monety.

"Co na Merlina robi tu nichacz?! I gdzie jest jego właściciel?!"

Krzyknęła w myślach, rozglądając się za stworzeniem.

W budynku czaiło się mnóstwo ludzi. Tłoczone kolejki....

Kobiety z kosztownościami.

Biżuteria.

Złoto.

Złoto.

Za dużo złota.

Niespodziewanie kobieta zauważyła ogonek istoty tuż pod jedną z półek.

Czymprędzej rzuciła się tam. I już prawie dotykała niuchacz...

Głowa Bethany zderzyła się z inną.

Oboje obolali zostali na ziemi. Ludzie z rozdrażnienie mruczeli pod nożami kilka obelg w stronę leżących.

Betty podniosła wzrok. Zaniemówiła.

Newt był nadal szatynem. Nadal miał błękitni-zielone oczy, nadal miał ten speszony wyraz twarzy.

Nadal miał na szyi ten sam szalik.

PUCHOŃSKI SZALIK |  newt scamander ❌Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz