11¢|| Rozdział 11

2K 92 9
                                    

Oboje weszli do baru. Szli ramię w ramię, a Betty miała na sobie śliczną sukienkę, którą dostała od jednej z gazet.

Włosy miała ładnie ułożone...

Wypiła łyk delikatnego trunku, rozmawiając na niepoważne tematy ze Scamanderem. Musieli odetchnąć po ostatnich wydarzeniach.

{ 4 dni wcześniej }

Bethany szła przez ładną, mugolską ulicę. Wokół chodzili ludzie.

Niespodziewanie wszystkie stoły kawiarni, rowery, samochody, a także i ludzie zaczęli lewitować.

Tylko czarodzieje stali na ziemi, nie wiedząc, co począć.

Lestrange wyczuła magię. Czarną magię, która przerażała nie tylko mugoli, a także i tych z Hogwartu.

Blodnynka nie znała tego rodzaju magii. Żadne dodatkowe lekcje jej nie uczyły.

Wszystko latało, a mieszkańcy Londynu popadali w panikę. Obijali się o budynki, robiąc sobie rany o dużej głębokości.

Przerażona Bethany zauważyła na ziemi także Patricka i Lotte z dzieckiem na rękach, a także kilka innych osób, których ona nie znała.

Nie wiedzieli, co zrobić ani kto za tym wszystkim stoi. Mogli uratować tych ludzi czarami, ale wydać świat czarodzieji na światło dzienne.

Jako przykładni pracownicy Ministerstwa Magii powinni uciec z miejsca zdarzenia, uprzednio rzucając krótkie zaklęcie na każdego z osobna.

Jako czarownice i czarodzieje jednak musieli zrobić coś innego.

- Otey!

Ludzie, jak i samochody i przyrządy do nich należące opadły z hukiem na ulicę i chodniki.

Betty pospiesznie schowała różdżkę do płaszcza, pomagając wstać przechodniom. Pod sam koniec podeszła między obracającymi się ludźmi do przyjaciela.

- Co to było?

- Nie wiem, ale jeśli Grindelwald siedzi za kratkami...

- To na świecie jest kolejny czarnoksiężnik.

{ teraźniejszość}

- Musimy ostrzec Ministerstwo Magii przed tym wariatem.

- Nie...

- Co?

Umysł Lestrange zrobił ogromnego fikołka, po chwili wracając na swoje miejsce.

- Pomyśl, damy temu czarodziejowi więcej myśli, że ma nad nami przewagę.

- Bo ma.

Patric dosiadł się do nich. Newt nie miał do niego zaufania, ale wiedział, że jest on przełożonym Betty i że był Krukonem.

- To nieistotne. Jeśli sprawa się rozgłośni, będzie wiadomo, że chcemy  go dopaść. Ale jeśli nikt się o tym nie dowie, nie będzie się spodziewał ataku.

- Newt, zwolnij. Przecież sprawa i tak się wyleje, nie byliśmy tam jedyni. Ministerstwo odbierze to jako zdradę.

- W nosie mam całe prawo, jeśli jest ono stawiane ponad bezpieczeństwo czarodzieji. Co ono nam da, gdy ten cały Dr. Deepe będzie chciał sprzymierzyć się w Grinderwaldem, uwalniając go?

Nastała cisza.

- No właśnie.

°°°

Mało kto wie, o co chodziło Scamanderowi, gdy mówił o Dr. Deepe. Mało kto wie, kto to jest.

Otóż wtajemniczę was w całą akcję.

Dr. Deepe był odpowiedzialny za sytuację w mieście. Newt i Bethany nakryli go, gdy rozmawiał z jednym ze sprzymierzeńców, w jednej z uliczek niedaleko miejsca,  w jakim się znaleźli.

Odbyła się która wymiana zaklęć, aż cała trójka się nie przeteleportowała do ów baru.

Wracając do realistycznego świata...

Bethany siedziała w swoim pokoju, na łóżku. Bała się, tak cholernie się bała o życie swoje i swoich przyjaciół. Za każdym razem, gdy przypominała sobie tamtą walkę... Miała ochotę uciec.

Wszedł do niej Newt, z tacą pełną ciasteczek i z dwoma kubkami kakaa.

Uśmiech wkradł się na jak dotąd przestraszoną twarz Lestrange.

Usiedli obok siebie, zajadając się jedzeniem. Rozmowa bardzo szybko im szła, ale wiedzieli, do czego ona zmierza.

- Więc co zrobimy?

Zapytała wreszcie, gdy ciastka zaczęły się kończyć.

Scamander spojrzał na nią, nie wiedząc dokładnie, jak to ubrać w słowa.

- Uważam, że powinniśmy działać bez ich pomocy. Nie wiem, czy to właściwe rozwiązanie, ale według mnie... Słuszne.

- Oh.

Bethany nie spodziewała się tego po nim. Sądziła, że stanie się dawnym, uległym Newtem, Puchonem z krwi i kości. Jednak ten... Brał to wszystko na poważnie.

- Masz rację. Ministerstwo nie powinno się w to mieszać.

Szatyn zauważył brak przekonania na jej twarzy, więc położył swoją dłoń na jej.

Jej policzki pokryły się szkarłatem.

- To musi się udać. A on nie może wygrać.

Kobieta delikatnie kiwnęła głową, patrząc na ich połączone dłonie.

- Wiem.

- Widzę, że kłamiesz.

- I vice versa, panie Scamander.

PUCHOŃSKI SZALIK |  newt scamander ❌Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz