5¢ || Rozdział 5

3.1K 131 25
                                    

Dziewczyna wyszła ze swojej torebki w wyjątkowo podłym humorze.

Słowa, jakie wypowiedziała w stronę dawnego przyaciela siostry, nie były w zupełności prawdą. Może to kiedyś wyjaśnię, ale nie teraz.

Siostry Goldenstein już położyły się, a Bethany słyszała hałasy w sąsiednim pokoju.

Ruszyła tam, ubrana w dość typowy dla niej strój.

Czarne rurki i dziergany, żółty sweter.

Włosy koloru platyny związała w niechlujnego koka na środku głowy.

Gdy stanęła w drzwiach, nie mogła zdusić chichotu.

Pan Kowalski siedział w walizce, zaklinowany od pasa w dół.

- Pomóc Panu? - zapytała grzecznie Lestrange, podchodząc o krok.

- Byłbym wdzięczny... - uśmiechał się nerwowo mugol.

Kobieta dzięki odrobinie magii wcisnęła mężczyznę do środka.

"Widać nie tylko ja mam dom w torbie..." skomentowała Betty.

Przez moment wahała się, czy zejść, ale poczuła, że musi.

Odnalazła stopami drabinę i zaczęła po niej schodzić.

Gdy dotarła na sam dół, oczarował ją maleńki domek.

Oglądała z zainteresowaniem każdy szczegół. Każdy, nawet najbardziej prosty eliksir.

Oczarowała ją magia miejsca. Zaraz, gdy wychodziło się z bajecznego domeczku, widziało się prześliczny widok.

Mnóstwo zwierzątek.

Magicznych zwierzątek.

Kilka nieśmiałków, które bezszelestnie poruszały się po gałązkach.

Żmijoptaki... Prześliczne!

Betty zrobiła krok do przodu. Niespodziewanie ujrzała przed sobą Scamandera.

Z początku Bethany była święcie przekonana, że użyje na niej zaklęcia Obliviate, wyganiając z walizki.

Chłopak obdarzył ją zaufanym spojrzeniem. A ona znów poczuła te motyle, co w szkole, gdy spotykali się spojrzenia i z PW Hufflepuf.

Nie spieszyła nawet z wyjaśnieniami. Rozumieli się bez słów.

Newt wyciągnął w jej stronę dłoń. Ta ją przyjęła. Dopiero wtedy zauważyła, że jest on inaczej ubrany niż za czasów szkolnych.

Posiadał spodnie na szelki, które uroczo opadły na szczupły tors ukryty pod jasną koszulą. Betty czuła się jak w za pięknym śnie.

Wszystko wydawało się takie dziwnie magiczne. Czarownica znała magię jak nikt inny, lecz ta jej odmiana nic jej nie przypominała.

Sylwetka szatyna wyglądała jak anioł, w świetle sztucznego słońca. Niczym poświata, fatamorgana, jaką widzą spragnieni wedrowcy na pustyni.

Para ruszyła do miejsca, w którym przesiadywały nieśmiałki. Bethany była z nimi szczególnie blisko, zapewne zdecydowanie bliżej od Newtona.

Betty klęknęła przy nich na kolanach. Te z ufnością podchodziły, dotykając skrawków jej dżinsów i swetra.

Scamander przyglądał się temu z zaskoczeniem. Faktycznie, nowo poznana kobieta już z wyglądu wydawała się Puchonką godną zaufania, lecz myśląc dłużej, to Scamander chciał wiedzieć o niej wszystko. I to nie ze względu na dawną przyjaciółkę. Ze względu na Bethany Lestrange, której nazwisko nie pokazuje charakteru.

- Jak udało Ci się to osiągnąć? - spytał onieśnielony Newt.

Przy niej czuł się jak jakiś dzieciak, który nie do końca wie ile to jest dwa plus dwa. Ona znała nieśmiałki na tyle, że przy niej stawały się... Pewne siebie.

- Wiesz, każdy ma swoje maleńkie tajemnice. Moja jest naprawdę maleńka - tu Betty zmieniła się w ślicznego, naprawdę malutkiego nieśmiałka.

Scamander siedział jak wryty. Patrzył na zwierzę z każdej strony, kręcąc głową w niewiadomą jakie strony.

" Animag! A to ci dopiero, na Merlina!" pomyślał z teatralnym rozczarowaniem losu.

Lestrange znów stała się człowiekiem. Doskonale słyszała myśli Puchona.

- S-słyszałaś to, prawda?

Dziewczyna pokiwała rozbawiona głową.

- Nic nie szkodzi.

Siedzieli tak, naprzeciw siebie, nic nie mówiąc. Pan Kowalski ulotnił się gdzieś, a oni zapomnieli o całym świecie.

- Byłaś Puchonką... Prawda?

Spytał wreszcie Newt, nie odkrywając jednak wzroku od twarzy znajomej.

- Nie trudno poznać tego także po tobie.

- Zgubiło mnie to.

- Nie mów tak. Jeśli Puchonem zostałeś w Hogwarcie, to nie ważne, że cię z niego wyrzucili. Bo Puchonem jest się przez całe życie.

Wypowiedź Betty wywołała w szatynie sentyment. Miała rację. Każdy, kto wyszedł z Hogwartu, to na zawsze pozostawał sercem w szkolnym dormitorium.

- Dzięki. Twoja siostra zapewne tak nie myślała.

Na wzmiankę o krewnej Betty zareagowała neutralnie. Nie zdziwiła się, że  nastąpił ten moment, w którym to wstydzić się będzie za Letę.

- Moja siostra ogólnie mało myśli. Zaprzepaściła to wszystko. Jej strata.

Starała się go pocieszyć Lestrange.

Oboje wybuchneli nagłym, cichym śmiechem, typowym dla Hufflepuf.

Puchoni wstali.

Odnaleźli Jacoba tuż przy żmijoptakach. Mugol oczarowany patrzył w przepiękne, złote oczy samca.

Wtem Betty zorientowała się, że o czymś zapomniała...

- Nie sądzisz, że trzeba już iść? Tina i Queenie będą się martwić.

Chłopak odwrócił się niepewnie,jednak stając bokiem.

- Tak naprawdę, to chciałem iść szukać zwierząt. Jacob zabrał wtedy, przed bankiem, moją walizkę. Otworzył ją, a one...

- Czekaj, chcesz mi powiedzieć, że twoje zwierzęta pałętają się teraz gdzieś po Nowym Yorku?!

- Czekaj, chcesz mi powiedzieć, że twoje zwierzęta pałętają się teraz gdzieś po Nowym Yorku?!

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
PUCHOŃSKI SZALIK |  newt scamander ❌Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz