ROZDZIAŁ I
Do salonu na Baker Street 221b, weszli John i Ann. Zastali Sherlocka siedzącego w swoim fotelu. Na podłodze leżała strzykawka, a na stole niezidentyfikowana paczka.
— Sherlock! Ty skończony kretynie! — wrzasnął John, potrząsając przyjacielem — Ile tego wziąłeś?
— Spokojnie Johnny...obliczyłem dawkę odpowiednią do mojej masy ciała — uśmiechał się Sherlock. — Przecież bym się nie zabił — mruknął, po czym jego głowa opadła na ręce doktora.
— Ann, dzwoń po pogotowie, sam nie dam rady. Sherlock. Obudź się. Patrz na mnie. Co wziąłeś? — przyjrzał mu się dokładnie. Dziewczyna również pochyliła się nad mężczyzną.
Lekko zwężone źrenice, niereagujące na światło. Senność, błogostan, euforia.
— Heroina — stwierdziła, wystukując numer pogotowia w swoim telefonie.
John spojrzał na nią ze zdziwieniem.
— Skąd to wiesz?
— Takie rzeczy się wie. Szczególnie gdy ma się znajomych ćpunów.
Chciał jeszcze o coś ją zapytać, ale w tym momencie do pomieszczenia weszli ratownicy medyczni.
— Co mamy? — zapytał jeden z nich.
— Przedawkowanie, prawdopodobnie heroiny — odpowiedziała Ann, nieco zszokowana. Nie zdążyła nawet wystukać numeru służb ratowniczych, a oni już byli na miejscu. Zupełnie, jakby ktoś wezwał ich wcześniej...
— Dobra na trzy. Raz, dwa, trzy. — podnieśli Sherlocka na nosze.
— Gdzie go zabieracie? — spytał John.
— Do szpitala na Exmoor Street.
— Dobrze, dziękuję.
Niedługo później siedzieli w taksówce, zmierzając w stronę szpitala. Panowała niezręczna cisza. Każdy był pogrążony we własnych myślach. Ann chciała jakoś pocieszyć doktora. Domyślała się, jak musi się czuć. Sama miała przyjaciółkę, która była uzależniona od narkotyków. Wiedziała, jak to jest ciągle martwić się o drugą osobę. Czy z każdą kolejną działką nie przedawkuje i czy wkrótce nie będzie odwiedzać jej na cmentarzu. To było straszne, zdawała sobie z tego sprawę. Przypomniały jej się wszystkie te sytuacje, gdy to ją musiał ktoś podnieść na duchu. Te nic nieznaczące słowa:
,, Nie martw się, wszytko będzie dobrze.'' albo ,, Spokojnie, wyjdzie z tego.'' i jej ulubione ,, Będzie dobrze.''
Nie, nie będzie dobrze. Nigdy nie jest ,,dobrze''.
— Hej, trzymasz się? — zagadnęła doktora.
Uśmiechnął się w odpowiedzi, lecz jego uśmiech ominął oczy.
— To nie pierwszy raz.
Po kilku minutach dojechali pod klinikę. John popatrzył na budynek w zamyśleniu. Miał nadzieję, że Sherlock się z tego wyliże, bo drugi raz jego śmierci nie zniesie. Weszli do środka. Na środku ogromnej sali znajdowała się recepcja, przy której stali ludzie zapisujący się na badania. John wiedział, że stanie w tej kolejce zajmie wieki, toteż zaczepił przechodzącego lekarza. Medyk wskazał mu drogę i już po chwili pokonywali schody, prowadzące na oddział toksykologii. Pchnęli masywne drzwi i dotarli do pokoju Sherlocka.
Detektyw leżał na łóżku. Do jego ciała były poprzyczepiane różne rurki, zapewne podtrzymujące funkcje życiowe. Watson spojrzał na kartę Sherlocka.
— Parametry życiowe w normie. Wypłukali to z ciebie dzięki Bogu. Ale z tego, co widzę, to twój organizm jest wygłodzony i przemęczony — zmartwił się mężczyzna. — Musisz go pilnować Ann.
— Wiem. Będę. — obiecała. Była na siebie zła. To jej pierwszy dzień w nowej ,,pracy'', a ona już zdążyła to schrzanić. Jak tak dalej pójdzie, to Mycroft przestanie jej płacić.
Przez kolejny tydzień Ann codziennie odwiedzała Sherlocka, opowiadając mu o postępach w sprawie. Holmes raz po raz irytował się głupotą policjantów, komentując to niewybrednymi epitetami, co wywoływało śmiech dziewczyny. Można nawet powiedzieć, że zaczął tolerować jej towarzystwo, ale nic poza tym. Ann natomiast bardzo polubiła Sherlocka i musiała przyznać, że ją intrygował.
Po tygodniu mógł już opuścić szpital, co niezmiernie go cieszyło. Gdy tylko wszedł do salonu na Baker Street, chwycił za skrzypce. Wolf mogła usłyszeć jego najnowszy utwór. Zachwycała się dźwiękami instrumentu. Podobały jej się również ruchy Sherlocka. Delikatne, a zarazem mocne, ledwo dostrzegalne, a zarazem zamaszyste. Pewnie jeszcze długo by podziwiała jego grę, gdyby nie to, że telefon mężczyzny zawibrował w jego kieszeni.
— Tak. Tak. Nie. Nuda. Wyślę tam Ann. Zastępuje Johna. Nie, nie pokłóciliśmy się. Lestrade nie zadawaj głupich pytań. Do widzenia. — detektyw rozłączył się.
— Gdzie mam jechać? — westchnęła zrezygnowana Ann.
— Do Scotland Yardu. Mają jakieś nowe dowody w sprawie.
— Jakiej sprawie?
— Morderstwo żony szanowanego biznesmena. Idź, działasz mi na nerwy, a muszę się skupić.
— Skąd mam wiedzieć, że znów nie weźmiesz jakiegoś świństwa? — westchnęła z rezygnacją.
— Nie masz. Musisz mi zaufać.Odpowiedziało mu ciche prychnięcie.
Wysiadła z taksówki przed ogromnym wieżowcem. Był on przeszklony, co nadawało mu wygląd nowoczesnego.
Weszła do środka. Minęła kilka sal przesłuchań i udała się w stronę windy. Już miała zamykać drzwi, gdy usłyszała krzyk:
— Jeszcze ja! — należał on do młodego chłopaka, prawdopodobnie w jej wieku. Ann zlustrowała go wzrokiem.Proste blond włosy, opadające mu trochę na czoło w lekkim nieładzie. Para pięknych niebieskich oczu oraz urocze piegi zdobiące twarz.
— Dzięki, że poczekałaś. — uśmiechnął się do niej, a w jego policzkach utworzyły się delikatne dołeczki. Nie pamiętała by przeszli na ty, ale wcale jej to nie przeszkadzało. — Charlie Norton.
— Ann Wolf — przedstawiła się.
— Od jak dawna tu pracujesz? Nie widziałem cię wcześniej.
— Nie pracuję tu. Muszę zbadać pewne dowody.
— Analityczka. Będę miał przyjemność panią odprowadzić pod drzwi pracowni, gdyż jest mi to po drodze. — skłonił się i ucałował jej dłoń, posyłając w jej stronę szarmancki uśmiech.
— Można tak powiedzieć. A pan czym się zajmuje? - odbiła piłeczkę.
— Jestem balistykiem.Drzwi windy otworzyły się. Charlie tak jak obiecał, odprowadził ją do pracowni analitycznej. Przez całą (trwającą zaledwie kilka minut) drogę rozmawiali na różnorakie tematy. Bardzo dobrze czuli się w swoim towarzystwie. Mimo że znali się dopiero od paru chwil, oboje mieli wrażenie, jakby znali się od lat.
— Bardzo przyjemnie mi się z panem rozmawiało.
— Mnie z panią także. Musimy się kiedyś raz jeszcze spotkać. — skłonił się żartobliwie w pas.
— Tak. Złapiemy się później.
— Czyli mam rozumieć, że jesteśmy umówieni — dziewczyna kiwnęła głową. — Jutro o 18 w kawiarni za rogiem? Podają przepyszną herbatę.
— Będę na pewno. — obiecała. Wyciągnęła dłoń na pożegnanie, jednak mężczyzna pocałował ją w policzek. Oblała się rumieńcem, a jej oddech przyspieszył. Nim zdążyła jakkolwiek zareagować, Charlie zniknął zza rogiem.Czy ja właśnie umówiłam się na randkę? — pomyślała, a na jej twarz wpłynął błogi uśmiech.
CZYTASZ
My name is Sherlock Holmes
Fanfiction- Po prostu powiedz mi do cholery, gdzie ona jest! - Sherlockowi puściły nerwy. - Sherlocku, czyżbyś się o nią martwił? - mężczyzna zaśmiał się szyderczo. - Spokojnie, postawię jej piękny nagrobek. - Gdzie ona jest. - wycedził przez zaciśnięte zęby...