I am so sorry Annabeth.

2.5K 118 132
                                    

ROZDZIAŁ XXI

Operacja trwała cztery godziny. Przez cały ten czas Sherlock nie opuszczał szyby przy sali operacyjnej nawet na krok. Bał się, że jeśli odejdzie, to dziewczyna umrze, więc wolał zostać.

Gdy zrezygnowany usiadł na krześle, z pomieszczenia wyszedł lekarz. Nie wyglądał na zadowolonego.

To nie wróży nic dobrego. 

- Stan pacjentki jest stabilny, jednak na razie postanowiliśmy jeszcze jej nie wybudzać ze śpiączki, żeby mogła odpocząć - uśmiechnął się szeroko. - najważniejsze jest, to że jej życiu nie zagraża już niebezpieczeństwo.

- Och, dzięki Bogu. - westchnął Sherlock, wstał i wyjrzał przez szybę. Krzątający się po sali pielęgniarze sprzątali różne maszyny i zamieniali je na nowe. W końcu przenieśli dziewczynę na łóżko i zaprowadzili ją do jej sali. Sherlock udał się niezwłocznie za nimi.

Gdy pracownicy szpitala skończyli ją podpinać pod wielorakie urządzenia,  pozwolili mu wreszcie zobaczyć dziewczynę. Wszedł po cichu do sterylnej sali, jakby starając się nie zbudzić jej ze snu, co było głupie, bo wiedział, że niemożliwe, żeby się obudziła, teraz sama z siebie. Była na to jeszcze zdecydowanie za słaba. 

Podszedł do jej łóżka i przyjrzał się jej twarzy.

- Ann. Nie wiem, czy mnie słyszysz. Jak się obudzisz, to mi powiesz, czy tak, czy nie. Ale muszę przyznać, iż nie wiem, co ty robisz, że wyglądasz pięknie, nawet gdy twój organizm jest na skrajnym wyczerpaniu - zaśmiał się cicho. Mówienie o uczuciach było dla niego czymś nowym. Zawsze uważał miłość za zupełnie bezużyteczne uczucie, otumaniające umysł i zakłócające zdrowy rozsądek. Ale teraz, gdy sam padł jej ofiarą, nie czuł już, żeby była aż takim złem. - Ann, nie wiem co mam robić, serio, ja! Dasz wiarę? Ja, Sherlock Holmes, nie mam pojęcia co robić, przecież zawsze wiem. Co ty mi zrobiłaś wiedźmo. 

Odpowiedziało mu ciche mruknięcie Ann. Uśmiechnął się i przysunął sobie krzesło. Usiadł i objął dłoń dziewczyny swoimi, po czym pocałował ją w nią delikatnie. Przyglądał się, jak miarowo oddycha, a  jej twarz wyraża spokój. 

Nareszcie jesteś bezpieczna, mała kreaturo.

Zaczął studiować każdy centymetr jej twarzy.  Z niepokojem  zauważał drobne ranki, których nie dostrzegł wcześniej. Delikatnie odchylił kołdrę, aby przyjrzeć się jej siniakom na udach.

Pani Hudson zdzieliłaby mnie w głowę.

Objął spojrzeniem jej nogi, starając się nie myśleć o nich w innych aspektach. Przejechał palcem po jej stłuczeniach, co wywołało cichy syk dziewczyny.

- Już już, przepraszam. - mruknął. Zakrył jej nogi i podwinął jej koszulkę. Rzucił okiem na jej brzuch. Rana była przykryta bandażem, więc za wiele nie zobaczył.

No tak czego się spodziewałeś baranie.

Jego wzrok spoczął jednak wyżej niż na  brzuchu dziewczyny. Detektyw zamarł, wpatrując się w jej ciało. Za bardzo poniósł materiał koszulki, przez co ukazał on za wiele. Zakrył ją szybko i opatulił kołdrą po same uszy.

- Przepraszam Annabeth, nie chciałem, naprawdę. To był przypadek. Jezu czuję się, jakbym cię wykorzystał. Jak tylko się obudzisz, to ci o wszystkim powiem, obiecuję. - złapał ją ponownie za rękę i postanowił już więcej jej nie odkrywać.

John Watson siedział ze swoją ciężarną żoną w salonie, sącząc herbatę. Rozmawiali o przebiegu dnia i innych przyziemnych sprawach. W pewnym momencie Mary złapała się za brzuch, upuszczając filiżankę na podłogę. John był doświadczonym lekarzem, więc wiedział, że prawdopodobnie zaczynał się poród.  

- Mary, wiem, że to będzie nie lada wyczyn, ale wstań i przejdź kilka metrów do auta. Zawiozę cię do szpitala, dobrze? - powiedział spokojnie, jakby ważąc każde słowo.

- Nie czas na uprzejmości. Zbieraj swój seksowny tyłeczek i  zawieź mnie do tego cholernego szpitala. - stęknęła, podnosząc się.

- Mam seksowny tyłeczek? - uśmiechnął się szeroko.

- JOHN!

Watson był niesamowicie dumny ze swojej żony. W niecałą godzinę urodziła piękną i zdrową córeczkę, którą postanowili nazwać Rose. Szedł wesoło korytarzem w stronę automatu z kawą, gdy jego oczom ukazał się Sherlock wściekle uderzający w maszynę.

- Sherlock? Co ty tutaj robisz? Znalazłeś Ann?

- A tak, tak. Annabeth żyje, tylko na razie postanowili zostawić ją w śpiączce na kilka godzin. Wiesz może co mam zrobić, żeby wypluło kawę, a nie zjadało moje pieniądze?

John nie chciał mu robić teraz awantury, o to że nie powiedział mu o wszystkim od razu, ale rozumiał fakt, iż poprzednie dni były dla detektywa męczarniami, więc postanowił, tym razem, mu odpuścić.

- Jasne musisz wcisnąć ten guzik i ...



Wieczorem do szpitalnej sali zapukał delikatnie Greg Lestrade. Nikt mu nie odpowiedział, więc postanowił wejść do środka. Zastał dość niecodzienny widok. Na łóżku leżała Ann, a na w jej nogach głowa Sherlocka, który na wpół leżał, a na wpół siedział na krześle. Lestrade uśmiechnął się kącikiem ust, widząc ich razem. Od kiedy tylko dziewczyna pojawiła się na Baker Street 221 b, wiedział, że ich do siebie ciągnie. Donovan i Anderson zakładali się ze sobą kiedy ,, świr" wreszcie zaliczy, a Lestrade po cichu przyglądał się temu wszystkiemu z boku. 

Był zadowolony, że Sherlock sobie kogoś znalazł. Zasługiwał na to. Pomimo iż wielokrotnie im powtarzał, że nie potrzebuje miłości, to inspektor doskonale wiedział, że właśnie to jemu najbardziej jej brakuje. Sherlock może i był cudaczny i ekscentryczny, ale skoro dziewczyna nie uciekła od niego w popłochu a wręcz przeciwnie, zaprzyjaźniła się z nim, znaczyło to, że sama nie jest do końca normalna i świetnie rozumie Holmesa. Czasem zastanawiało go jak to możliwe, że ta dwójka potrafi się porozumiewać bez wypowiedzenia ani jednego słowa. Ich więź była niesamowita. Nie znali się długo, a tak bardzo się do siebie przywiązali. To było coś, czego brakowało w jego małżeństwie. Przywiązania. No może jeszcze wierności ze strony jego małżonki, ale to temat na inny czas.

- Lestrade? - Sherlock podniósł głowę i spojrzał na mężczyznę spod przymrużonych oczu.

- Przyniosłem kwiaty dla Ann. - powiedział i położył bukiet na stoliku przy oknie. Zaczął kierować się w stronę wyjścia, jednak nagle Sherlock wypowiedział jego imię, skutecznie go zatrzymując.

- Greg - inspektor otworzył szeroko oczy. Nigdy bowiem, jego przyjaciel nie zwrócił się do niego jego imieniem. Prawdę mówiąc, do tej pory był pewien, że mężczyzna nawet go nie pamięta. - Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałem i dziękuję za troskę w imieniu Ann.

- Oj Sherlocku, ona ma na ciebie zły wpływ. Obudziła w tobie uczucia, a przecież tak się przed tym wzbraniałeś. - pokręcił głową ze śmiechem.

- Wiem, ale powiem ci, że nigdy nie czułem się lepiej. - odwzajemnił uśmiech, spoglądając w kierunku obiektu ich rozmowy.





Musiałam delikatnie zmodyfikować fabułę serialu, ze względu na pojawienie się w niej Ann. Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie hahah.

_pestka_

My name is Sherlock HolmesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz