ROZDZIAŁ IV
Z genialnymi planami, tak to jest, że zazwyczaj zawodzą lub w ogóle nie dochodzą do skutku. Ann z przerażeniem obserwowała Sherlocka.
- No dobra. Każdy czasem popełnia błędy. Nie przewidziałem tego.
Ty zawsze wszystko przewidujesz.- odezwał się w jego głowie głos Johna.
- No to, co robimy? On ją tam zaraz zamorduje!
- Czekamy - odpowiedział spokojnym głosem.
- Na co?! Aż ją zabije i jej krwią umaże ściany? Nie wiem jak ty, ale ja tak tego nie zostawię. Idę tam.
Sherlock złapał ją mocno, niemal boleśnie za rękę, ciągnąc w dół na siedzenie.
- Jeśli teraz tam pójdziesz, zniszczysz cały plan.
Spojrzała na niego ze złością.
-Plan? Przed chwilą siedziałeś tu blady jak ściana. Sądzę, że nie masz żadnego planu. Wybacz, ale ja tam idę.
Ann gwałtownie otworzyła drzwi od samochodu i przemknęła po trawniku, aby znaleźć się bliżej ściany domu.
- Poszła tam - zakomunikował Sherlock. - Wszystko idzie tak, jak miało.
- Dobrze - odezwał się inspektor w słuchawce. - Wszyscy na stanowiska.
Tymczasem Ann powoli nacisnęła klamkę tylnych drzwi.
Uff otwarte.
Ostrożnie weszła do środka, starając się zrobić to jak najciszej.
- Otwieraj szmato! Słyszysz, co do ciebie mówię? - wrzeszczał Ian Frevour z góry. - Chodź tu. Musimy pogadać o naszym synu. Ach désolé*! Twoim synu.
Brunetkę zaciekawiło to, że Ian znał język francuski, jednakże wolała nie roztrząsać się nad tą kwestią w tamtym momencie. Bezszelestnie podeszła do schodów prowadzących na drugie piętro. Powolnymi, delikatnymi ruchami wspinała się po schodach, a w duchu modliła się, aby te nawet nie skrzypnęły. Zwróciłoby to uwagę rozwścieczonego mężczyzny i zapewne zrobiłby jej krzywdę. Gdy dotarła na górę, poczuła się strasznie wyczerpana. Przemierzyła zaledwie kilkanaście stopni, ale obawa o swoje życie pochłonęła większość jej pokładów energii. Starała się robić wszystko, aby odwrócić swoją uwagę od niebezpieczeństwa. Zaczęła nawet sobie nucić w głowie jakąś zasłyszaną w radiu melodię, by się uspokoić.
- Kim jesteś? - burknął w jej stronę Frevour.
Szlag, szlag, szlag. Miałam zostać niezauważona.
- Annabeth Charlotte Wolf. Możesz się do mnie zwracać, jak chcesz bylebyś dobrowolnie, oddał się w ręce policji. Nie masz innego wyboru. Czeka cię co najmniej 25 lat za kratkami. - odpowiedziała spokojnym głosem.
- Nie mam tylu - mruknął cicho, dziewczyna ledwie usłyszała jego słowa. - Ale wiesz co mam? To. - wyciągnął zza paska staroświecki pistolet. Miała jasnobrązową rączkę i piękne zdobienia na krótkiej metalowej lufie. Ann przypomniały się wszystkie obejrzane filmy o cowboy'ach, które oglądała wraz ze swoim kuzynem.
Mężczyzna przeładował ją bez pospiechu, jakby delektując się dźwiękiem odbezpieczanej broni. Podnosił stopniowo dłoń, aż była na wysokości brzucha dziewczyny.
- To jest broń mojego pradziadka. Sam ją wykonał. Uwielbiał się tym zajmować. Wyrobem broni. Nawet kule w tej kruszynce są ozdobione. Będziesz miała przyjemność wykrwawiać się jedną z nich. - uśmiechnął się szalenie. - Gdy policja usłyszy strzały, pewnie tu przyjedzie, o ile już nie stoi pod domem na czatach. Gdy tylko wkroczą do tego domu, zastaną trzy trupy. Mnie, ciebie i moją żonkę. Słyszysz skarbie? - ryknął w stronę drzwi.- Zaraz odbędzie się nasze ,,póki śmierć nie rozłączy''.
Jeszcze przez chwilę mężczyzna wykrzykiwał coś do swojej małżonki, znajdującej się za drzwiami. Ann w tym czasie usłyszała ciche skrzypnięcie na schodach. Ujrzała skulonego Sherlocka. Brunetka już chciała mu coś powiedzieć, lecz Frevour ponownie zaczął jej opowiadać o swoim niecnym planie.
- Kończąc kochana, ja się nagadałem, czas na ciebie. Weź, teraz zarzuć jakąś mową o wartościach życia, aby milej mi było słyszeć twój bolesny krzyk.
- Jesteś chory. - grała na czas. - Nie tylko na umyśle (w co nie wątpię), lecz także zdrowotnie z tego, co wydedukowałam. Mogłeś podjąć leczenie. Mogłeś podjąć walkę. Mogłeś zacząć wszystko od nowa. Nie rozumiem jednej rzeczy. Co ci strzeliło do głowy, że zabiłeś swojego pasierba?
Boże Sherlock wymyśl coś.
- Ach, to było zaraz po tym, gdy przyszedł do mnie biologiczny ojciec Lee. Matthew. Niby znęcałem się nad jego synem i byłą żoną. Powiedziałem mu, więc żeby grzecznie spier... no.
- Co to ma wspólnego ze śmiercią Lee?- dopytywała.
Pospiesz się, bo zabiorę mu tę broń i cię zastrzelę - przeklinała go w duchu.
- Nie skończyłem, nie przerywaj mi. - warknął. - Lee, nie wiedzieć czemu popierał swojego ojca. Tamtego dnia przyszedłem do jego garderoby tuż przed występem. Zapytałem go grzecznie, dlaczego tak twierdzi. Ten zaczął na mnie krzyczeć. Podszedłem wtedy do niego, złapałem go za szyję i zapytałem, czy o to mu chodziło. Ten strach w jego oczach był najpiękniejszym widokiem, jaki kiedykolwiek dane mi było oglądać. W miarę jak moje ręce mocniej zaciskały się na jego szyi, jego oczy zaczęły się bardziej wytrzeszczać. W pewnym momencie, gdy myślałem, że zaraz wypadną mu z orbit, przestał oddychać. To był wypadek.
- Wypadek? - Ann zachłysnęła się powietrzem. - Człowieku ty go zabiłeś z zimną krwią!
Wzruszył ramionami w odpowiedzi.
- A teraz zabiję ciebie, a wiesz dlaczego? Bo to lubię. - uśmiechnął się złowieszczo i pociągnął za spust.
Według Ann wszystko nagle zwolniło. Czas jakby się zatrzymał. Jak przez mgłę widziała biegnącego w jej stronę Sherlocka, przyjmującego pocisk na swoje ciało. Lestrade i jego pomocnicy wbiegający na piętro, obezwładniający Iana. Niespiesznie opadła na kolana, łapiąc w dłonie głowę Sherlocka, kładąc ją sobie na kolanach.
-Dlaczego przyjąłeś ten pocisk na siebie, przecież zginiesz - powiedziała przez łzy. Czuła się źle, z tym że Sherlock był w stanie oddać za nią życie, a ona twierdziła, że nic dla niego nie znaczy.
W odpowiedzi na jej słowa jęknął z bólu.
- Csiii. Trafisz do lepszego miejsca. - jej łzy kapały mu na twarz.
- Nie wierzę w Boga - odrzekł z niebywałą energią jak na zaistniałą sytuację. - Naprawdę myślałaś, że byłbym w stanie oddać za ciebie życie. - brunet wstał i otrzepał swój płaszcz. Ann również podniosła się z ziemi i szybko otarła łzy. - Kamizelka. - postukał się w klatkę piersiową. - Lestrade długo mnie na nią namawiał i muszę przyznać, że po raz pierwszy miał przebłysk geniuszu.
- Ty dupku! - pacnęła go w ramię, śmiejąc się. - Wisisz mi drinka.
Powracam...chyba :3
désolé-fran. przepraszam.
Oby was przybyło. Zastanawiam się czy nie pisać w pierwszej osobie. Z perspektywy Ann. Napisz co o tym sądzisz :3
CZYTASZ
My name is Sherlock Holmes
Fanfiction- Po prostu powiedz mi do cholery, gdzie ona jest! - Sherlockowi puściły nerwy. - Sherlocku, czyżbyś się o nią martwił? - mężczyzna zaśmiał się szyderczo. - Spokojnie, postawię jej piękny nagrobek. - Gdzie ona jest. - wycedził przez zaciśnięte zęby...