Ann?

2.4K 134 38
                                    

ROZDZIAŁ XX

Plan wyglądał tak. Sherlock ucieka z domu, wkrada się do Mycrofta po plany dla Moriaty'iego i ratuje Ann. Miał nadzieję, że dziewczyna żyje. Za wszelką cenę starał się, nie dopuszczać do siebie myśli, że jego asystentka może być już martwa, jednak czarne scenariusze co chwilę przelatywały mu przez myśli.

Stop. Muszę się skupić. Nie znajdę jej, jeśli będę się zamartwiać. Weź się w garść do cholery.

Otworzył okno i ocenił wysokość.

Jeśli odpowiednio upadnę, nie powinienem sobie nic złamać. Dobra muszę ugiąć nogi pod kątem...

Był tak zajęty obliczaniem trajektorii lotu, że nie zauważył, gdy do salonu weszła jego (Nie) Gosposia.

-Sherlocku. Jak tak bardzo chcesz się przysłużyć sprawie, to idź, tylko nie skacz na Boga! - wrzasnęła kobieta. Detektyw podbiegł do niej i ucałował w policzek.

-Dziękuję, dziękuję. Jest pani niesamowita, pani Hudson. - w biegu założył płaszcz i wybiegł z domu.

Kobieta uśmiechnęła się lekko pod nosem i pokręciła głową. Naprawdę liczyła, że dziewczyna się odnajdzie, bo widziała, jak Sherlock szalał na jej punkcie i doprawdy nie mogła patrzeć na te podchody, jakie wyczyniają.



Sherlock stanął przed posiadłością swojego starszego brata, Mycrofta. Wiedział, że o tej porze nie ma nikogo w domu, ponieważ mężczyzna pracuje do późna i mieszka sam. Podszedł do drzwi i szarpnął za klamkę.

No, na szczęście nie jest tak głupi, jak przypuszczałem i zamyka drzwi, pomimo iż mieszka na takim odludziu.

Sherlock Holmes, wbrew pozorom, był naprawdę silny fizycznie. Chociaż nie wyglądał, to był wysportowany i miał dobrą kondycję, toteż wyłamanie zamka nie było dla niego problemem. Nie zastanawiał się nad reakcją jego brata na wieść o włamaniu. Wiedział, że nie zaskarży go, ponieważ zabiłoby to ich matkę, która i tak nie trzymała się dobrze ostatnimi czasy.

- Trzeba do niej w końcu zadzwonić. - mruknął sam do siebie Sherlock.

Wszedł do domu brata i rozejrzał się w poszukiwaniu gabinetu. Po pokonaniu kilku korytarzy znalazł wreszcie pracownię Mycrofta. Zaczął chaotycznie przeszukiwać papiery. Po kilkunastu minutach w końcu natknął się na pożądane dokumenty.  Z radością schował je pod materiałem płaszcza i zwrócił się w stronę wyjścia. 

Gdy dotarł do frontowych drzwi, usłyszał kroki na podjeździe. W popłochu schował się w najbliżej znajdującym się pokoju. Jego spojrzenie zatrzymało się na oknie. Otworzył je i zerknął w dół. Nie było wysoko. Nie myśląc wiele, skoczył, lądując w krzaku róży. Zawył cicho, czując dziesiątki kolców wbijających mu się w ciało. Wstał gwałtownie, przez co podarł płaszcz. Kilka gałęzi zaczepiło mu się we włosy, a jeszcze inne podrapały mu boleśnie twarz.

Cholera jasna! Że też nie mógł znaleźć sobie innego hobby, tylko hodowania tych przeklętych badyli.

Przebiegł pochylony przez podwórko. Dopiero gdy był pewien, że jego brat nie będzie już w stanie go dostrzec, puścił się biegiem w stronę ulicy. W kilka minut dotarł do najbliższego postoju dla taksówek. Otworzył drzwi do jednej z nich i bez pozwolenia kierowcy wpakował się na tylne siedzenia.

- Hej! Wysiadał koleżko. Czekam na kogoś - sprzeciwił się mężczyzna.

- Jestem Sherlock Holmes, pracuję dla policji - błysnął fałszywą odznaką, którą dostał w tajemnicy od Lestrade'a. - proszę mnie natychmiast zawieźć pod zajezdnię. Jeśli pan tego nie zrobi, zgłoszę pana i zabiorą panu prawo jazdy. 

My name is Sherlock HolmesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz