To był ten dzień. Dzień w którym ona miała zatrzeć swoje życie. Zmarnować.
Zniszczyć.
Ubrana w długą białą suknie czekała w swojej chacie na Pana młodego. Słyszała jego kroki. Nie! Nie mogła tego zrobić! Wbiegła na górę po schodach. Lecz w ostatniej chwili przypomniała sobie jego groźby. Zawróciła i zastała swoją matkę i narzeczonego. - Pięknie wyglądasz - powiedział do niej Jono. Nie rzekła nic. Spojrzała na niego nienawistnym wzrokiem. - Oj.. Co to za dąsy?! - zaśmiał się Jono. - Możecie już iść do ołtarza. Bo się spóźnicie. - powiedziała wesoło matka.Czkawka miał tego dosyć, dziśaj miał być ten dzień. Jedyna.. Dlaczego mnie opuściłaś? Do jego pokoju wkroczyła matka. Usiadła koło niego i pogłaskała go po włosach. Był dla niej jedynym synem. - Synku, nie musisz tam iść, zresztą ja też nie pójdę. - powiedziała zdecydowana Walka. Czkawka też nie chciał oglądać tej ceremonii. Wsiadł więc na Szczerbatka i odleciał z wyspy na sąsiednią wyspę która była nie zamieszkała. Chciał odlecieć daleko. Nie oglądać się za siebie. Nie patrzeć na nią w sukni ślubnej. Ją tak piękną, z włosami jak jedwab.
Astrid witała z Jonem gości. Ceremonia jeszcze się nie rospoczeła. Nagle z za horyzontu dojrzała czarną plamę ze skrzydłami. To Szczerbatkek. Teraz Czkawka przyleci i jej pomoże! Jednak przypomniał jej się widok tych pudeł, beczek prochu i zbroi. Wojska Jona były ukryte w specjalnym miejscu o którym nawet ona nie wiedziała. Nie mogła narazić Czkawki. Nie nie mogła! Ku jej radości (a może trochę smutkowi) Smok nie leciał w ich kierunku. Jono powiedział - Czas zacząć ceremonie. - Astrid zbladła i ledwo złapała powietrze. Podeszła do dużego łuku z drewna był pokryty cały kwiatami. Ustała koło Jona i zaczoł się ślub. Gdy mieli go zakończyć pocałunliem.. Osuneła się na ziemię.