prolog

3.2K 166 72
                                    

Wbiegłam do pokoju i zamknęłam drzwi na klucz. Osłoniłam swoje nagie ciało i z drżącym oddechem położyłam się na łóżku, przykrywając siebie kołdrą. Zwinęłam się w kłębek i zaczęłam płakać. Przeraźliwie płakać. Jeszcze nigdy nie wylałam tyle łez. Schowałam twarz w poduszkę i zawyłam, czując przenikliwy ból. 

Tym razem posunął się za daleko. Przekroczył granicę. Wyżył się na mnie jak nigdy dotąd. Próbowałam się bronić, ale miałam zbyt mało siły. Nie wiedziałam, jak się wyrwać, uciec. On był górą. Zawsze. A ona, ta, która powinna go powstrzymać, a przynajmniej umieć to zrobić, nie kiwnęła nawet palcem. Stała przy framudze drzwi prowadzących do drzwi i patrzyła. Przyglądała się jemu, bestii, oraz mnie, bezbronnej dziewczynie. Widziała kolejny raz, jak mnie niszczy. Ale nie zamierzała nic z tym zrobić. Najwidoczniej oboje chcieli mojej śmierci. I to szybkiej.

Dlaczego ja w ogóle się urodziłam? Nie pchałam się na ten świat, wyciągnięto mnie na niego siłą. Od początku wiedziałam, że nie będzie tu dobrze. I od samych narodzin moje życie to wieczne cierpienie. Jak je skrócić? Samobójstwo? Próbowałam, ale zabrakło mi odwagi. W końcu stwierdziłam, że i tak prędzej czy później to oni mnie wykończą. Po co ja mam się jeszcze bardziej męczyć?

Otarłam oczy i spojrzałam na sufit, z którego odchodziła biała farba. Ból ustępował odrętwieniu. Zacisnęłam powieki. To było jeszcze gorsze uczucie od tej strasznej boleści. Nienawidziłam go. Ale musiałam wytrwać. A potem cicho przejść do łazienki i zmyć z siebie jego dotyk. Piętno, które zostawił. Po raz kolejny.

Kiedy nieprzyjemne odrętwienie ustało i odzyskałam stopniowo czucie, wstałam z łóżka, owinęłam się kocem, wzięłam dresy leżące na krześle, które zamiast czterech nóg miało ich trzy, i otworzyłam powoli drzwi. Wyjrzałam na korytarz. Nikogo nie było. Cisza. 

Znalazłszy się w ciasnej łazience, spojrzałam w małe lustro. Moje włosy były rozczochrane, sterczały w każdą stronę. Na twarzy ujrzałam kilka zadrapań. Przemyłam je wodą. Szansy na ukrycie ich pod makijażem następnego dnia stały się nikłe. Do oczu znów nabiegły mi łzy. Czując uporczywe kłucie w brzuchu, zmusiłam się do odkrycia koca. Upuściłam go na zimne, popękane kafelki. Spojrzałam na swoje ciało.

Krew. 

Przytrzymałam się zlewu, aby nie upaść. Łzy popłynęły ciurkiem po moich policzkach. Weszłam sztywno pod prysznic. Odkręciłam porośnięty kamieniem kurek. Na moją głowę polała się lodowata woda. Na początku wstrząsnęło mną, lecz po chwili przyzwyczaiłam się. Sięgnęłam po resztkę najtańszego żelu pod prysznic, jaki można dostać w drogerii, i wycisnęłam go na dłoń. Delikatnie rozprowadziłam płyn po całym ciele.

Delikatnie.

Czy ktokolwiek na tym świecie mógłby potraktować mnie łagodnie?

__________
Cześć! Witam Was w moim nowym fanfiction o Stephanie Leyhe! Naprawdę jestem wzruszona (naprawdę) i nawet nie wiecie, jak się cieszę, że się odrodziłam i znów rozpoczynam moją przygodę z wattpadem. Strasznie tęskniłam za pisaniem skokowych fanfiction, uświadomiłam sobie to już podczas pisania tego prologu. 

Od razu oznajmiam wszem i wobec - nie wiem, kiedy będą pojawiać się nowe rozdziały. Myślę, że będzie to jeden lub dwa razy w tygodniu, bo na więcej nie pozwala mi moje liceum...

Do tego opowiadanka stworzyłam też playlistę na Spotify, którą powinniście znaleźć u mnie na twitterowym profilu (link w bio), bo będę ją promować razem z rozdziałami. Zachęcam do słuchania!

No cóż, nie pozostaje mi nic, jak życzyć Wam miłego czytania! I mam nadzieję, że zostaniecie ze mną do końca, bo zapowiada się niezła sprawa do rozwiązania - co chyba widać już po prologu.

Love,

Ala.

lauf mit mir weg | s.leyheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz