22

1.1K 94 104
                                    

To, co się odwalało w Engelbergu, przekraczało wszelkie granice. Aż chciało mi się śmiać, kiedy to wszystko widziałem, mimo że śmiesznie zdecydowanie nie było. Trenerzy stali się poważniejsi, nie chcieli z nami żartować i się bezsensownie użerać, nawet Schuster zapomniał, co to znaczy dowcip. Nie pozostawało nic, jak tylko wpakować sobie kulkę w łeb.

Wyszedłem na dwór i przeciągnąłem się, wdychając świeże powietrze. Rozejrzałem się po okolicy. Na początku nikogo nie zobaczyłem, więc ucieszyłem się, że mogę mieć chwilę spokoju, jednak po chwili zauważyłem jakiś ruch za pobliskimi krzakami. Zaraz zza nich wydobył się dym i bardzo znajomy śmiech. Połączenie tych dwóch rzeczy sprawiło, iż już wiedziałem, że to Wellinger. Ale nie był sam.

Powoli podszedłem do znajomego, pogwizdując pod nosem. Zaraz moim oczom ukazał się Andreas w towarzystwie chyba największego wygranego dotychczasowych konkursów Pucharu Świata.

- O, siema, Richard! - przywitał mnie kolega z kadry cały czerwony na twarzy. Nie wyglądał zbyt dobrze. Od razu wyczaiłem, że coś musi być na rzeczy. Po momencie w moją stronę odwrócił się Japończyk. On nie budził we mnie niepokoju.

- Cześć – powiedział do mnie Kobayashi, na co wysiliłem się na uśmiech, który chyba mi nie wyszedł.

- Hej – mruknąłem, kierując z powrotem wzrok na Wellingera. - Co wy tu robicie?

- Nie, nic, tylko tak żartujemy o tym i o tamtym – wytłumaczył Niemiec i zaciągnął się papierosem.

- Tak, takie pogaduszki o wszystkim i niczym... - wtrącił Ryoyu. - Ale nie będę wam teraz przeszkadzał, zmykam do siebie, bo Junshiro pewnie mnie już szuka. Do zobaczenia później, chłopacy, i jeszcze raz dzięki, Andreas.

- Nie ma za co! - zawołał za odchodzącym Azjatą Wellinger, po czym spojrzał na mnie, a ja zmarszczyłem brwi. - No, co jest, Richi?

- To chyba ja powinienem zadać ci to pytanie – warknąłem, widząc, jak Andreas znów się zaciąga. Wyrwałem mu papierosa z dłoni, rzuciłem na bruk i przydeptałem podeszwą buta. Wellinger wydał z siebie jakiś okrzyk, ale miałem to w dupie. Przesadzał. Musieliśmy w końcu doprowadzić go do porządku. Wszyscy.

- Boże, Richard, nawet ty? - jęknął młody i spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. - Naprawdę? Dlaczego tak się na mnie uwzięliście?

- My się nie uwzięliśmy, tylko staramy się doprowadzić cię do porządku – tłumaczyłem, gromiąc go swoim spojrzeniem. - Żarty się skończyły. Rzucasz to gówno. Mam w dupie twój problem, z którym teraz będziesz musiał się zmierzyć. Odstawiasz fajki.

- Ja pierdole – mruknął Wellinger i spojrzał na mnie spode łba. - Tego nie da się zrobić ot tak. Myślisz, że nie próbowałem?

- Wiem, walczyłeś z tym już kilka razy, ale teraz nie możesz przegrać tej bitwy. Niejedni codziennie myślą, jak odebrać sobie życie, bo mają go dość przez poważniejsze problemy, niż posiadasz ty. A paląc fajki, trujesz się i jednocześnie nieświadomie powodujesz przyspieszenie swojej śmierci, kiedy wcale tego nie chcesz. Zastanów się, chłopie. Serio masz zamiar zdechnąć na raka płuc tylko z jednym indywidualnym złotem olimpijskim? Możesz zdobyć jeszcze więcej tytułów. Tylko się, kurwa, nie poddawaj. Ani w walce z fajkami, ani w walce z własnymi koszmarami, ani w walce na skoczni. Dobra?

Andreas zmierzył mnie wzrokiem. Tłukł się z myślami, byłem tego pewien. Czekałem, dawałem mu czas do namysłu, a szczególnie do podjęcia właściwej decyzji. Musiał to zrobić. Nie mógł wiecznie przed wszystkim i wszystkimi uciekać. Nie potrafił spiąć dupska i nie załamywać się po jakiejkolwiek porażce. Kiedyś umiał walczyć o swoje. Ale nie teraz.

lauf mit mir weg | s.leyheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz