Rozdział drugi

210 13 8
                                    

w którym Sherlock i Ryan rozwiązują pierwszą wspólną sprawę


Nowy tydzień również nie zaczął się dla Sherlocka zbyt pomyślnie. Obudził się z dziwnym, niecodziennym uczuciem głodu. Dopiero po pół godzinie wrzasków skierowanych w stronę pani Hudson i Johna zorientował się, że przecież nie było ich w domu i sam musi zrobić sobie śniadanie. Z ciężkim westchnieniem ruszył do kuchni. Otworzył lodówkę w poszukiwaniu czegoś zjadliwego, ale niestety znalazł w niej tylko kilka swoich eksperymentów i światło. No, tak. Na zakupy też najwyraźniej będzie musiał się pofatygować sam. Mieszkanie samemu jest do bani. Ostatecznie postanowił skorzystać z zapasów żywnościowych swojej nieobecnej gospodyni. Przecież jednej jogurt mniej czy więcej nie zrobi jej różnicy. 

Kiedy żołądek został już napełniony, detektyw zabrał się za codzienny przegląd poczty elektronicznej. W końcu trzeba czymś zapełnić dzień. Może tym razem trafi się coś ciekawego. Niestety żadna ze spraw nie była godna nawet minuty jego uwagi. Zapowiadało się na kolejny dzień pełen nudy. 

Nagle przypomniało mu się o pewnym eksperymencie, który już od dawna miał w planach, ale jakoś zawsze coś przeszkadzało mu w jego realizacji. Teraz chyba w końcu nadeszła na to pora. Zaczął przygotowywać wszystkie potrzebne rzeczy i dość szybko zorientował się, że brakuje mu kilku niezbędnych sprzętów. Wiedział jednak, gdzie je może znaleźć i kilkanaście minut później z zadowoleniem rozsiadł się na jednym ze stołków w laboratorium w St. Bart's. Pracował w spokoju przez prawie dwie godziny, zanim drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem i rozległ się ten znienawidzony przez niego piskliwy głos. 

– Pan znowu tutaj?! 

Kimberly West – tak się chyba nazywała ta furiatka – była prawdopodobnie najbardziej irytującą osobą, jaką dane było poznać Holmesowi. A głupotą i niekompetencją przebijała nawet samego Andersona. Choć wydawało się to niemal niemożliwe. 

– Jak widać – mruknął, nie odrywając wzroku od mikroskopu.  

Jakiekolwiek dyskusje z tą kobietą nie miały najmniejszego sensu. Zawsze miała o wszystko pretensje, ciągle po nim krzyczała i nigdy nie była w stanie dostarczyć mu informacji, których potrzebował. Współpraca z nią była katorgą. Gdyby on był zarządcą tego szpitala, w życiu by jej nie zatrudnił. 

– Ile razy mam panu powtarzać, że nie życzę sobie, aby się pan tu panoszył?! – Znów niepotrzebnie podniosła głos. – To, że doktor Hooper panu na to pozwalała, nie znaczy, że ja też muszę! A przypominam, że jej nie ma tu już od dwóch lat i teraz ja tu rządzę, więc proszę natychmiast opuścić to pomieszczenie i nigdy więcej już nie wracać! 

Sherlock starał się nie okazać, że wypowiedziane przez nią nazwisko, które od pewnego czasu stanowiło dla niego temat tabu, jakkolwiek go poruszyło. Choć tłumił to w sobie, wszyscy jego najbliżsi wiedzieli, że nagłe zniknięcie Molly mocno nim wstrząsnęło. Tym bardziej, że nawet nie dała mu szansy wytłumaczyć się z najokrutniejszej rzeczy, jaką jej zrobił. Z jednej strony w sumie się jej nie dziwił, ale z drugiej takie zachowanie nie zgadzało się z jej charakterem. Jego Molly wysłuchałaby go i wybaczyła. Tak przynajmniej mu się wydawało. 

Mijały właśnie dwa lata odkąd miał z nią jakikolwiek kontakt, ale nadal nie mógł pogodzić się z jej nieobecnością. Tak jakby to do niego nie docierało. Łapał się nawet na tym, że za każdym razem, kiedy zmierzał w stronę kostnicy, liczył na to, że ją tam zobaczy. Jak zwykle szeroko uśmiechniętą i lekko zarumienioną. Niestety zawsze witała go naburmuszona mina Kim West. 

– A ile razy ja mam powtarzać, że psińco mnie obchodzi twoje zdanie? Mam imienną przepustkę – dodał, pokazując jej odpowiednią plakietkę .– Wydaną przez Mike'a Stanforda. Doktor Hooper nie miała w tej kwestii nic do rzeczy. 

Trudne decyzjeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz