Rozdział dziewiąty

120 7 3
                                    

w którym Ryan utwierdza się w przekonaniu, że Molly i Sherlock coś przed nim ukrywają


– Zaprosiłem Sherlocka na kolację. 

Ręka Molly zastygła w połowie krojenia cebuli. Zdecydowanie nie była przygotowana na tego typu wiadomość. Miała ostatnio wystarczająco dużo kłopotów. Brakowało jej tylko Holmesa w jej własnym domu. 

Mimo upływu tygodnia nadal była nieco zła na swojego męża i detektywa. Co ich do cholery podkusiło, żeby zabierać Colina na miejsce zbrodni?! Przecież to takie nieodpowiedzialne! Dziecko mogłoby mieć traumę do końca życia. Całe szczęście, że ofiara została uduszona, więc widok nie był zbyt makabryczny. A przyjemniej nie było żadnego rozlewu krwi. Nie zmieniało to jednak faktu, że to, co zrobili, było niedopuszczalne! 

Być może trochę przesadziła z reakcją, kiedy zrobiła im awanturę, którą zapewne słyszało pół ulicy, ale naprawdę martwiła się o Colina. Chłopiec był dla niej jak rodzony syn i patolog chciała dla niego wszystkiego, co najlepsze. Była przekonana, że Ryan również. Wiele razy rozmawiali o wychowaniu pięciolatka i zgadzali się w niemal każdej kwestii. A już szczególnie tych dotyczących morderstw, śledztw i trupów. Najwyraźniej jednak zdanie Sherlocka stało się dla jej męża cenniejsze niż zasady, które wspólnie ustalili. 

Na początku małżeństwa Molly obiecała sobie, że nigdy nie będzie tą zołzowatą żoną, która wiecznie ma pretensje, obraża się o byle co, chowa urazę dłużej, niż potrzeba. Dlatego też po powrocie do domu, odesłała dziwnie zadowolonego Colina do swojego pokoju i na spokojnie porozmawiała z Ryanem. Wyjaśnili sobie wszystko, Carter przyznał się do błędu i przyrzekł, że więcej się to nie powtórzy. W końcu oboje chcieli tego samego – dobra syna. 

Szkoda tylko, że z Holmesem nie można było załatwić tego w podobny, polubowny sposób. Nie docierało do niego, że dziecko panoszące się po miejscu zbrodni to coś niewłaściwego. Zresztą do niego rzadko docierało cokolwiek, co podważało jego racje i przekonania. Padło kilka ostrych słów, głośne wrzaski. Nic więc dziwnego, że kiedy rozeszli się tamtego dnia każde w swoją stronę, byli na siebie wściekli i obrażeni. I na szczęście nie wpadli na siebie w ciągu tego tygodnia, bo Molly mogłaby przysiąc, że gdyby doszło do spotkania, nie ręczyłaby za siebie. 

Holmes wykorzystywał ją i manipulował nią przez lata. Nie mogła pozwolić, aby teraz to samo spotkało jej bliskich. 

A tymczasem jej mąż postanowił zaprosić go na kolację. Do ich domu. Po prostu cudownie. 

– Pewnie i tak nie przyjdzie – odparła, starając się brzmieć obojętnie. – Zwykle omija tego typu spotkania. 

Ryan podszedł do blatu, przy którym stała jego żona, i oparł się o niego tyłem z założonymi rękami. 

– Tak? – spytał zaciekawiony. – Dość sporo o nim wiesz jak na dawną znajomą z pracy. 

Amerykanin nie chciał niczego insynuować, ale już kilka razy przyłapał Molly na tym, że opowiadała o Sherlocku w taki sposób, jakby znała go niemalże na wylot. A to wyraźnie kłóciło się z tym, co nadal utrzymywała odnośnie charakteru ich znajomości. Detektywowi też czasami wymsknęło się coś, co mogłoby świadczyć o ich bliższej zażyłości, ale kiedy go o to pytał, zawsze zostawał zbywany. Najwyraźniej musiał być jakiś istotny powód, dla którego oboje postanowili zataić przed nim swoją wspólną przeszłość. 

Jako policjant Carter był z natury ciekawski i dociekliwy. Umiał jednak wyznaczać sobie granice. Wiedział, że jego żona jest bardzo skrytą osobą i to szanował. Postanowił więc zastosować metodę małych kroczków. Może ostatecznie uda mu się złożyć skrawki informacji w jakąś logiczną całość. 

Trudne decyzjeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz