Rozdział ósmy

111 8 3
                                    

w którym Sherlock wyświadcza przysługę Colinowi


Oszołomiona pani Hudson z niedowierzaniem rozglądała się po salonie. Przed wyjazdem sądziła, że proszenie Sherlocka o utrzymanie Baker Street we względnym porządku jest dalece bezcelowe. Spodziewała się zastać zaśmieconą podłogę, stos brudnych naczyń, pełno kurzu i mnóstwo plam niewiadomego pochodzenia na wszystkich możliwych powierzchniach. Tymczasem czekał ją niemały szok. Wszystko wokół wręcz lśniło. Nawet okna wyglądały na czystsze niż przed trzema tygodniami. Każdy najdrobniejszy bibelot stojący na komodzie musiał zostać dokładnie wypolerowany. Ani grama kurzu. Sama by tego lepiej nie posprzątała. 

– Wynająłeś ekipę sprzątającą? – spytała, rozglądając się z zachwytem dookoła. 

Wydawało się jej to jedynym logicznym wytłumaczeniem tego, czego właśnie była świadkiem.
Detektyw oderwał wzrok od gazety i spojrzał na nią krytycznie. 

– Naprawdę ma pani o mnie takie niskie mniemanie? – odparł z przekąsem. – Sam to zrobiłem. – Staruszka posłała mu niedowierzające spojrzenie. – Tak, wiem, do czego służą odkurzacz i wiadro z mopem. Sprzątanie jest dobre na stres. 

Gospodyni nadal ciężko było uwierzyć w tę wersję wydarzeń, ale nie miała zamiaru się kłócić. Jeśli Holmes naprawdę sam to wszystko zrobił, należały mu się słowa uznania. 

– A to czym się musiałeś tak stresować, żeby wypolerować cały dom? 

Wydawało się jej to nieco dziwne. Sherlock, którego znała, nie miał w swoim słowniku wyrazu stres. 

– Niczym konkretnym – mruknął, wracając do lektury. 

Pani Hudson wiedziała, że to nieprawda. Wbrew pozorom detektyw też miał ludzkie uczucia, tylko nie lubił ich okazywać ani o nich mówić. Tym razem powód jego zmartwień wydawał się oczywisty. 

– Tęsknisz za Johnem i małą Rosie, prawda? – spytała czule staruszka. 

Wszyscy jego najbliżsi doskonale wiedzieli, że detektyw był mocno przywiązany nie tylko do swojego przyjaciela, ale także do jego córki. Właściwie nic w tym dziwnego, bo dziewczynka stanowiła niemalże nieodłączny element Watsona. Musiał więc akceptować ich „w pakiecie". Poza tym Rosie była tak słodkim dzieckiem, że trudno było nie ulec jej urokowi. 

– Powiedzmy – odparł, nie chcąc zdradzać prawdziwego powodu. Niech pani Hudson wierzy, w co chce. 

– Och, Sherlock – westchnęła gospodyni. – Nim się obejrzysz wrócą i wszystko będzie po staremu – dodała, kładąc mu rękę na ramieniu w geście dodającym otuchy. 

Nie powiedział nic więcej, bo doskonale wiedział, że nic już nie będzie po staremu. Powrót Johna w pewnym stopniu przywróci poprzedni stan rzeczy, ale niektóre kwestie już nigdy nie będą takie jak dawniej. 

Nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi, gospodyni oznajmiła, że jest zmęczona podróżą i udała się na dół, aby nieco odpocząć. Detektyw znów został sam, wśród panującej dookoła ciszy. Ostatnimi czasy niezbyt lubił ten brak dźwięku, gdyż wywoływało to falę myśli, których bardzo chciał się pozbyć ze swojej głowy. Musiał jakoś je zagłuszyć. Tylko jak? 

Rozejrzał się po pokoju, poszukując jakiegoś zajęcia. Miał właśnie sięgnąć po swój laptop, aby po raz piąty w ciągu kilku godzin sprawdzić, czy nie dostał maila z jakąś ciekawą sprawą, kiedy usłyszał, jak ktoś wbiega po schodach. Szybkie ruchy, niewielkie kroki. Dziecko. 

– Cześć wujku! 

Sherlock aż się wzdrygnął na dźwięk tego słowa. Tak bardzo nie znosił, jak ktoś go tak nazywał. Zwłaszcza jeśli był to jakiś kompletnie obcy mu dzieciak. 

Trudne decyzjeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz