Rozdział dwudziesty drugi

107 9 0
                                    

w którym nawet herbata pani Hudson nie jest w stanie zapobiec kłótni


Pani Hudson z uśmiechem rozejrzała się po wypełnionym gośćmi salonie. Nie była to żadna szczególna okazja do świętowania. Po prostu chciała, aby wszyscy jej bliscy zebrali się w jednym miejscu i wspólnie spędzili miło czas. Już dawno nie widziała ich wszystkich razem, a ten widok zawsze dawał jej dużo szczęścia. 

Staruszka niestety nie miała swoich własnych dzieci, więc traktowała tak swoich lokatorów, których naprawdę bardzo lubiła. Sherlock i John byli dla niej synami, o których zawsze marzyła. Zazwyczaj sprawiali jej sporo kłopotów (zwłaszcza ten pierwszy), ale czuła, że bez nich jej życie byłoby puste. Nie miałaby komu zaparzyć herbaty, z kim pogawędzić, o kogo się martwić. A przecież każdy człowiek musi mieć w życiu jakiś cel. 

Zawsze cieszyła się również z obecności Mary i Molly. Uważała je za wspaniałe dziewczyny, które były w stanie dotrzymać kroku "jej zwariowanym chłopcom". Wprowadzały w ich życie trochę porządku, spokoju i kobiecej czułości. Według pani Hudson były idealnymi kandydatkami na synowe. Jaka szkoda, że jednej z nich już wśród nich nie ma. 

Ostatni raz kiedy spotkali się w takim składzie, to były chyba chrzciny Rosie. Staruszka nie mogła uwierzyć, że od tamtego czasu minęły już ponad dwa lata. A ile się zmieniło! Obrazek, któremu się teraz przyglądała, zupełnie nie przypominał tego, który wciąż miała w swojej pamięci. Obok Johna nie siedziała już postawna blondynka, ale drobna brunetka o promiennej twarzy. 

Rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami, popijając herbatę i co jakiś czas cicho chichocząc. Gospodyni już od dawna nie widziała, aby Watson tak szczerze się uśmiechał. Najwyraźniej w końcu postanowił ułożyć sobie życie na nowo. I bardzo dobrze. Zwłaszcza, że Gina wydawała się bardzo sympatyczną kobietą. Po przeciwnej stronie stołu siedzieli Molly i Ryan. Z tego związku pani Hudson również bardzo się cieszyła. Od zawsze uważała, że patolog zasługiwała na szczęście, a Carter był dla niej idealnym wyborem. Podobno ostatnio nie układało mi się najlepiej, ale najwyraźniej zażegnali już kryzys, bo Amerykanin obejmował żonę ramieniem i szeptał jej coś do ucha, a ona uśmiechała się szeroko. Cały ten widok dopełniała siedząca na podłodze dwójka dzieciaków. Rosie była wręcz zapatrzona w Colina, który instruował ją, jak powinno się właściwie układać puzzle – najpierw ramka, a potem środek. Chłopczyk chyba wczuł się w rolę autorytetu, a dziewczynka słuchała go z uwagą i posłusznie wykonywała każde polecenie. Wyglądali naprawdę uroczo. 

– Wszystko w porządku? – Usłyszała za sobą ciepły, zatroskany głos. 

Obróciła się w tamtą stronę i uśmiechnęła szeroko do Richarda. Kto by się podziewał, że na stare lata znajdzie jeszcze swoją bratnią duszę? Jej życie miłosne nigdy nie układało się pomyślnie, więc już dawno temu straciła nadzieję na szczęśliwe zakończenie. Los jednak postanowił ją zaskoczyć i wynagrodzić te wszystkie dotychczasowe niepowodzenia. 

– Tak, oczywiście – odparła wesoło. – Po prostu nie mogę się na nich napatrzeć. To najbliższe mi osoby. Są dla mnie jak rodzina.

Była wdzięczna opatrzności, że na starość nie musiała się jeszcze borykać z samotnością. Na szczęście miała wokół siebie ludzi, o których mogła się zatroszczyć i którzy troszczyli się o nią. Teraz już prawie wszyscy mieli swoje rodziny, ale o niej nie zapomnieli. Nadal wpadli do niej na herbatę i pogaduszki. Każda taka wizyta podnosiła ją na duchu. 

– Kogoś chyba jednak brakuje – zagadnął starszy pan, rozglądając się dookoła. 

W rzeczy samej, jeden z zaproszonych gości nie raczył się zjawić. Szczerze mówiąc, to głównie ze względu na niego postanowiła zorganizować to spotkanie. Liczyła na to, że w końcu opuści swoją część mieszkania, w której tkwił niemalże nieustannie od kilku tygodni. Gospodyni zaczynała poważnie się o niego martwić. Często zachowywał się niekonwencjonalnie, ale zamykanie się w czterech ścianach nigdy nie było w jego stylu. Wręcz przeciwnie – zwykle działał, biegał po całym Londynie, rozwiązywał śledztwa. A teraz? Miała wrażenie, jakby wcale go nie było i bardzo ją to niepokoiło. Chętnie by mu pomogła, gdyby wiedziała, w czym tkwi problem. Detektyw jednak nie chciał jej tego powiedzieć. John natomiast twierdził, że to nic poważnego i nie ma się czym przejmować. Pani Hudson wcale nie była tego taka pewna. 

Trudne decyzjeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz