Rozdział dwunasty

109 8 2
                                    

w którym Sherlock uczestniczy w przyjęciu urodzinowym Colina


Sherlock siedział sztywno na kanapie w wypełnionym balonami, serpentynami, kolorowym konfetti i wrzaskiem dzieci salonie Carterów, zastanawiając się, co on właściwie, do cholery, tutaj robił. Jedno było pewne i równocześnie zaskakujące – nie przyszedł tu z przymusu. O, nie. Sam świadomie podjął decyzję, że się tutaj zjawi. Tylko, że wtedy nie miał pojęcia, z czym się to tak naprawdę będzie wiązało. I szczerze mówiąc, żałował teraz, że nie wziął tej banalnej sprawy, z jaką przyszła do niego klientka, kilka minut przed jego wyjściem z Baker Street. Że też wtedy przyszło mu na myśl, że urodziny jakiegoś sześciolatka są bardziej ekscytujące niż tajemnicze zniknięcie drogiej biżuterii. 

Nagle poczuł niespodziewany podmuch wiatru spowodowany gromadką około dziesięciu dzieciaków, które przebiegły dokładnie kilka centymetrów przed jego nosem. Dobrze, że żadne z nich nie zwróciło na niego uwagi. Nie chciał stać się atrakcją przyjęcia z uwagi na to, że był jedynym obecnym dorosłym poza rodzicami solenizanta. 

Skoro już o nich mowa, Molly widział tylko przelotnie, gdyż cały czas krzątała się po kuchni, dokańczając tort i przekąski w liczbie, której zapewne nie byłby w stanie skonsumować nawet cały wygłodniały pluton wojska. Ryan natomiast przez chwilę biegał za rozbrykanymi małymi gośćmi, aby przypilnować, żeby nic im się nie stało, ale ostatecznie dał sobie spokój i z lekką zadyszką opadł na wolne miejsce tuż obok detektywa. 

– Powinieneś wziąć się za siebie – zasugerował Holmes. – Z taką kondycją to nie złapiesz nawet uciekającej babci z laską i sztucznym biodrem. 

Carter zaśmiał się na ten przytyk. Już dawno nauczył się obracać tego typu uwagi w żart. 

– Jestem ciekawy, jak wyglądałby taki pościg w twoim wykonaniu – odparł Amerykanin. – Z tego, co zauważyłam, twoja egzystencja opiera się na siedzeniu w domu, wożeniu się taksówkami i ewentualnym przejściu kilkunastu metrów z pojazdu na miejsce zbrodni. Szczerze wątpię, aby to wpływało korzystnie na twoją sprawność ruchową. 

Detektyw zmierzył go krytycznym wzrokiem. Nie wierzył, że to możliwe, ale Ryan stawał się coraz bardziej bezczelny. 

– Tylko, że ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie jestem policjantem i efektowne pościgi za uzbrojonymi przestępcami nie wchodzą w mój zakres obowiązków. 

Cóż, tu Carter musiał przyznać rację. Chyba rzeczywiście czas zapisać się na siłownię. Albo przynajmniej zacząć biegać. 

– Mam do ciebie pewną sprawę – Amerykanin niespodziewanie zmienił temat, ale niestety nie udało mu się go dokończyć, bo do salonu weszła Molly, niosąc ogromny, czekoladowy tort. 

– Dzieciaki! – krzyknęła w stronę ogrodu, gdzie obecnie znajdowała się ta wesoła gromadka. – Czas zdmuchnąć świeczki i pomyśleć życzenie! 

Nie trzeba było im tego dwa razy powtarzać. Wkrótce wokół stołu zebrało się siedmiu chłopców i trzy dziewczynki. Wszyscy byli ubrani kolorowo, a nawet odrobinę elegancko. Każde miało na głowie urodzinową czapeczkę, a na ustach szeroki uśmiech. Z zachwytem wpatrywali się w tort, który był popisem cukierniczych zdolności Molly. Gdyby Sherlock miał w sobie trochę więcej wrażliwości, pewnie nazwałby ten obrazek uroczym. 

Patolog zaczęła odpalać po kolei wszystkie sześć świeczek, a Carter sięgnął po leżący na komodzie aparat fotograficzny. Robienie urodzinowych zdjęć było ich małą tradycją. W całym tym zamieszaniu Holmes został pozostawiony sam sobie. Nie chcąc wyjść na gburowatego gościa, którym i tak niewątpliwie był, podniósł się z kanapy i stanął nieco bliżej stołu, ale na tyle daleko, aby nie zmieścić się w kadrze aparatu. Zdjęcia ze ślubu Johna i Mary oraz ze chrzcin Rosie wystarczą mu na całą resztę życia. 

Trudne decyzjeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz