Rozdział siódmy

123 8 0
                                    

w którym Molly i Ryan powinni świętować swoją pierwszą rocznicę ślubu


– Bardzo ładnie wyglądasz.

Molly uśmiechnęła się promiennie do swojego odbicia w lustrze i, widniejącego w nim także, stojącego za nią Colina. Włożyła tylko do ucha złoty kolczyk i już była gotowa.

Nie mogła uwierzyć, że właśnie mijał rok od chwili, kiedy podjęła jedną z najważniejszych decyzji w swoim życiu – postanowiła wyjść za mąż. Miała wrażenie, jakby te trzysta sześćdziesiąt pięć dni było jednym. Cudownym, pełnym miłości i szczęścia, najwspanialszym dniem jej życia. I miała nadzieję, że już nigdy się to nie zmieni.

Wydawało się jej, jakby to zaledwie wczoraj, przemierzała handlowe ulice Nowego Yorku w poszukiwaniu idealnej sukni ślubnej. Doskonale pamiętała też towarzyszącą jej euforię, kiedy ją wreszcie znalazła. I to niezwykłe oszołomienie, gdy szła w stronę ołtarza, przed którym czekał na nią mężczyzna, którego kochała całym sercem. Tak, jak zawsze o tym marzyła.

Tak, to zdecydowanie był jej najlepszy rok. Żadnych poważnych zmartwień, problemów, osobistych tragedii. Tylko miłość i szczęście, szczęście i miłość.

– Dziękuję, skarbie – zwróciła się do Colina, jeszcze raz przeglądając się w lustrze.

Miała na sobie dopasowaną, ale niezbyt obcisłą małą czarną z dość odważnym dekoltem i do tego wysokie szpilki. Włosy spięła w niski kok z prawej strony głowy. Do tego wyrazisty makijaż i delikatna biżuteria – złoty łańcuszek, kolczyki, które dostała od męża na ostatnie urodziny i jej ukochana bransoletka z koniczynką, z którą się nigdy nie rozstawała.

Jeszcze dwa lata temu nie pokazałaby się w takiej stylizacji publicznie. Zdecydowanie wołała swoje kolorowe swetry i wzorzyste, zwiewne sukienki. Ryan nauczył ją jednak być pewną siebie, pewną swojego ciała. Nie wstydziła się już swoich małych piersi czy nieco zbyt szerokich bioder. Postanowiła swoje mankamenty przekuć w atuty. Uwierzyć w siebie pomógł jej oczywiście Carter, który codziennie powtarzał jej, że jest piękna. Wcześniej nie słyszała tego za często, a być może nawet w ogóle.

Przez te dwa lata, odkąd się znali, wiele się zmieniło. Przede wszystkim ona się zmieniła. I ani trochę tego nie żałowała. Teraz była o wiele lepszą wersją poprzedniej siebie. Taką, jaką zawsze chciała być, ale nie miała wystarczająco dużo odwagi, by się nią stać.

– Cieszę się, że tata się z tobą ożenił – powiedział nagle Colin, wyrywając ją z zamyślenia.
Uśmiechnęła się do niego szeroko.

– Ja też.

Wróciła myślami do dnia, kiedy się poznali. A właściwie to nocy. Pamiętała, że była wtedy paskudna pogoda - nieustannie siąpił deszcz, było mokro, zimno i ciemno. A oni oglądali porzucone w lesie zwłoki. Po prostu wymarzona sceneria na znalezienie miłości swojego życia.
Pierwsze wrażenie, jaki na niej wywarł, nie było zbyt dobre. Nie miał ze sobą płaszcza przeciwdeszczowego czy choćby parasola, więc woda spływała z niego ciurkiem. Ciężkie buty i doły nogawek spodni były całe w błocie. Czerwona koszulka w kratkę i skórzana kurtka przesiąkły do suchej nitki. Mokre włosy opadały mu bezładnie na czoło, a na policzku miał czerwoną szramę – jak się później okazało, efekt zacięcia się przy porannym goleniu. Wyglądał koszmarnie, ale było w nim coś intrygującego.

Myślała, że będzie gburowaty i arogancki, ale się myliła. Przedstawił się, nawet chciał podać jej rękę, ale ona nie podała mu swojej, bo miała już nałożone rękawiczki i zaczęła badać ciało. Ku jej zaskoczeniu, kucnął obok niej i również zaczął przyglądać się trupowi. Potem wymienili się uwagami. Można powiedzieć, że przeprowadzili te oględziny wspólnie.

Trudne decyzjeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz