Prolog cz. II

1.6K 104 107
                                    

Jasper, tydzień po narodzinach Raven 


Była tu. Kochała. Marzyła. Żyła. Nie ma jej...

Kolejne łzy spadają na mój elegancki garnitur. Wbijam boleśnie we wnętrze dłoni swoje paznokcie, licząc że ból fizyczny ukoi ból psychiczny, ale to nie działa. Dobija mnie jeszcze bardziej widok Edith, mówiącej z ambony ostatnie pożegnanie...

― Byłaś dla mnie wszystkim... siostrą, przyjaciółką... ― Jej głos cichnie, a przekrwione oczy pokrywając się kolejną dawką beznadziejnych łez. ― Alicia... ― płacze głośno, trzęsąc się.

Mike bierze żonę delikatnie do tyłu i tuli do piersi. Też bym chciał przytulić ukochaną osobę... Kurwa też! Edith jednak odtrąca jego dłonie i mówi coś, co miażdży dodatkowo mnie, nie wiem, czy jest coś bardziej w stanie mnie jeszcze bardziej dopiec.

― Jestem w ciąży, Alicia... Powinnaś wiedzieć właśnie jako pierwsza! ― Trzyma się mocno ambony i łka. ― Będziesz ciocią... ― szepcze i wycofuje się.

Czas na mnie...

Nie mam siły. Nie mogę nawet unieść nogi. Wszyscy czekają, aż przemówię. Niemal trzysta ludzi jest w kościele, ale tylko cząstka z nich tak naprawdę ją kochała. Nienawidzę tego jak przed kościołem, co druga osoba mi współczuła. Niby skąd wie, jak ja się czuję?! Przeżyła to, co ja? Została sama z dzieckiem, bez ukochanej żony i nadziei przy życiu?! Na pewno nie!

Jakimś cudem docieram do ambony, ale chyba ktoś mi pomaga, sam nie wiem. Patrzę się na tych czarnych, smutny ludzi i mam ochotę ich wszystkich stąd wygonić. Patrzę tępym wzrokiem na trumnę przede mną i nie widzę w jej mojej żony, nawet oczami wyobraźni. Dla mnie jest pusta jak moje życie teraz.

Wpatruję się tak kilka dobrych minut. Nikt nawet nie waży pisnąć słowem. Żal i złość gotuje się we mnie na przemian. Oddycham głośno przez nos, wyciągam z kieszeni napisany odręcznie list, siedziałem nad nim dwie noce, ale jest za bardzo osobisty. Nie przeczytam go. Nie. Nigdy.

Przełykam gulę w gardle i wzgardzonym spojrzeniem lustruje białą, niewielką trumną. Zamyka oczy i szepczę ochryple.

― Kocham Was... Nie zostawiaj nas, błagam... ― przekształcam jej ostatnie słowa, które pamiętam.

Schodzę biegiem do trumny, po drodze strącam doniczkę kwiatów. Padam na kolana i ryczę... Gdyby tylko nie ten pieprzony poporodowy krwotok wewnętrzny byłaby tu! Żyłaby! Oddychałaby! Ale nie kurwa, los miał przezabawne poczucie humoru tego dnia. Dał mi jedno życie i wziął drugie ze zdwojoną siłą jednocześnie. Pieprzony los!

Potem robię chyba duży błąd... Nie idę na cmentarz, pochować godnie swojej żony. Jestem tchórzem. Siadam do auta i wypalam niemal całą paczkę najmocniejszych papierosów, jakie zdołałem kupić w całej Pensylwanii. To też nie koi w żadnej sposób zranionego serca. W aucie duszę się od tego dymu, otwieram drzwi, ale w mgnieniu oka pojawi się Foster, więc szybko zatrzaskuję je. Nie chcę pocieszenia... ono nie istnieje.

― Jasper... ― słyszę przytłumiony głos Fostera.

― Spadaj! ― krzyczę, uderzając w kierownicę. ― Odwalcie się wszyscy!

Przyjaciel usiłuję otworzyć drzwi, ale zamykam je w porę i odpalam wóz. Nie chcę więcej tu być. Nie zrozumiem nigdy, dlaczego Bóg mi ją zabrał. Dlaczego kurwa ona, a nie ja?!

Nietykalni | Tom 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz