Rozdział 27

664 54 21
                                    

Jasper

Nie sądziłem, że spędzenie dwóch dni w domu rodzinnym będzie dla mnie tak oczyszczającym i wyzwalającym przeżyciem. Przypuszczałem, że pożremy się i wyjadę stąd jeszcze bardziej skłócony niż wtedy kiedy szedłem do liceum w Butler, które było jedynie kompromisem, aby uspokoić spór o moje dorosłe życie. Tata chciał, abym poszedł do zwykłego liceum w Pitts, poza tym twierdził, że nie stać nas na bardziej renomowaną szkołę, a ja z kolei pragnąłem dostać się do szkoły, gdzie hokej grał pierwsze skrzypce. Marzyła mi się kariera cudownego, przystojnego i niebiańsko bogatego hokeisty, który będzie grał w pierwszej lidze. Na marzeniach stanęło, niestety. Przez całe nastoletnie życie żywiłem ogromny żal i urazę do ojca właśnie z tego powodu. Zdawało mi się, że to niesprawiedliwe, że stłumił moje plany już w zarodku, nigdy nie traktował mojej pasji na serio. Z perspektywy czasu oraz wypracowanych przez lata przemyśleń, ale głównie rozmów z Jaxonem coraz mniej czuję bólu, kiedy go widzę. Gdyby nie to, że wysłał mnie do Butler do ciotki Ruby i liceum, gdzie hokej była jako jeden z poza lekcyjnych przedmiotów i nic poza tym, zapewne nie byłby własnej knajpy, nie byłbym wdowcem w wieku dwudziestu siedmiu lat i nie miałbym przecudownej córeczki. Jednak wciąż nie umiemy się dogadać, straciliśmy lata temu tę nić porozumienia, która powinna istnieć między synem a ojcem. Przestaliśmy walczyć, rozmawiać, może nawet kochać... Ostatecznie ograniczyłem kontakty z nim do minimum. Teraz żałuję. Dlatego tu jestem i chcę zawalczyć, bo dostrzegłem, że rodzina jest najważniejsza w życiu.

― Muszę być strasznie natrętnym pacjentem, skoro już nawet do mnie telefonujesz, Jaxon ― gderam do słuchawki telefonu, równocześnie ścieląc łóżko, aby mama nie była zła.

― Staram się ci się pomóc, jak tylko potrafię. ― Już sobie wyobrażam, jak Szkot uśmiecha się do swojej półki pełnej książek o psychice, a także do kryminałów.

― Gadałem trochę wczoraj na kolacji z ojcem ― mówię, siadając na świeżo zaścielonym materacu.

― I jak? Schrzaniłeś? ― Słyszę w jego głosie lekką ironię.

― Nawet nie. Rozmawialiśmy na neutralne tematy. Nic o hokeju, nic o Alicii, nic o mnie.

― Czyli o twojej córce, tak?

― Tak. Ale to już krok do przodu, co nie?

― Yup.

Zapada na moment cisza, przełykam ślinę i wtapiam wzrok w moje biurko.

― Jesteś gotowy, aby zmierzyć się z przeszłością? ― pyta Jaxon.

― Chyba na to czas. Najwyżej mnie wydziedziczy...

Parska śmiechem i da się usłyszeć, że wstaje i zaczyna chodzić po swoim gabinecie.

― Nie próbuj go atakować, to zły krok. Staraj się podejść do tego jak do strategicznego zadania. Nie możesz od razu rzucać najcięższymi argumentami. Możesz na początku zacząć bardziej na luzie, wyobraź sobie, jakbyś gadał z najlepszym przyjacielem. Zmień zupełnie patrzenie na to, że to twój ojciec, z którym masz nijaką relację. Musisz być twardy, ale zarazem miękki. Pokaż do cholery tę wrażliwość i siłę, którą masz w sobie.

Uśmiecham się sam do siebie, patrząc w lustro. Od kilku dni widzę innego faceta... Każde zdanie, słowo, które Jaxon pisze lub mówi, trafia do mnie w stu procentach, jest niczym lek na moją zranioną duszę. Ponadto, uskrzydla mnie i oddaje pewności siebie. Znamy się krótko, ale już wiem, że mogę mu zaufać i jest takim moim przyjacielem, któremu zawsze mogę się wyżalić z najgorszego gówna. Wróciłem też do modlitwy, każdego wieczoru staram się robić coś na kształt medytacji, aby uspokoić moją duszę i ciało. Jako nastolatek nie byłem specjalnie wierzący, teraz coraz to częściej sięgam po Biblię, czy jakieś chrześcijańskie rozważania. Doszło do mnie, że dzięki pomocy duchowej i psychologicznej jestem w stanie podnieść się z dołka, w którym tkwię, a może lepiej powiedzieć: tkwiłem ponad rok. Żałoba niesie za sobą wiele okropnych skutków, nie ma jednego właściwego „leku" na nią. Każdy przeżywa to na swój indywidualny sposób. Ja przeżywam depresją...

Nietykalni | Tom 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz