Rozdział 21

728 59 28
                                    

Harriet

Psycholog Jaxon każe zostać mi na swoim miejscu przy biurku, a Jaspera grzecznie wyprasza i prosi, aby poczekał na swoją kolei. Nie wiem, czy mam się czuć zaszczycona, wyróżniona, że będę jako pierwsza miała możliwość wygadania się. Czuję zbyt duży stres, aby myśleć racjonalnie, ale o dziwo jestem w pozytywnym nastroju.

— Harriet, pozwolisz, że przejdziemy na ty. — Wracam na swoje miejsce i podwija makiety jasnej koszuli, które kontrastuje z jego ciemnym ciałem.

— Jasne — odpowiadam cicho, skrępowana całą tą atmosferą między nami.

Pomieszczenie jest przyjemne. Mam wrażenie, jakbym była w domowej biblioteczce. Unosi się nawet miły zapach jesiennej świeczki, możliwe, że przed chwilą ją palił. Widzę delikatny kurz, który usadowił się na okładkach jego licznego zbioru lektur. Marzy mi się zrobienie takiego regału od dawna, powinnam się za to, zabrać w najbliższym czasie.

— Trochę może nie wykazałem się profesjonalizmem, jeżeli chodzi o powściągliwość — chrząka, a ja unoszę brwi. — Znam się z Michaelem od początku studiów, więc nie raz opowiadał mi o problemach swojej dziewczyny, co za tym idzie prędzej, czy później poznałem Edith. Swoją drogą przemiła z niej dziewczyna.

— Ale... co to ma do mnie? — Wcinam się mu w pół zdania.

— Przed naszym spotkaniem podpytałem go nieco o ciebie. Problem anoreksji był moim tematem pracy magisterskiej, więc kiedy usłyszałem, że masz przyjść do mnie, czułem się nieco uspokojony, kiedy poznałem całą twoją historię ze szpitalem psychiatrycznym pod Filadelfią...

Rozdziawiam usta, a własnym uszom nie mogę uwierzyć, że Edith albo Brunner zdradzili tak okropny, a zarazem szokujący aspekt mojego życia. I to w dodatku osobie, której ja w ogóle nie znam!

— Nie oburzaj się. Dobrze, że mi powiedział — uspokaja, ale ja wcale nie mam zamiaru nie unosić się ze złości. — Znam to miejsce doskonale, jest okropne, ale równocześnie ratuje osiemdziesiąt procent osób, które tam trafia. To fenomen, który w swoim okropieństwie, daje możliwość na przeżycie kolejnym pokoleniom, zgadzasz się?

Kiwam głową, bo on ma cholerną rację. Przełykam ślinę, starając się słuchać go dalej.

— Z tego, co Mike wspominał, nie jesteś tu z powodu nawrotu choroby, prawda?

Ciągle twierdząco odpowiadam na jego pytania. Zaplatam mocno palce, aby ogrzać nieco dłonie, które w czasie stresu zazwyczaj albo mocno mi się pocą, albo są w zupełności pozbawione ciepła.

— Jestem tu, bo źle po prostu się czuję od pewnego czasu — mówię cicho, pierwszy raz widzę, jak patrzy w moje oczy intensywnie.

Są hipnotyzujące... Jeżeli tak można nazwać po prostu zwyczajne brązowe spojrzenie. Jest niczym moja siostra, w oczach ma zawsze troskę, miłość i ciepło.

— Co według ciebie znaczy źle? — zadaje pytanie, zmienia pozycję i podpiera się na łokciach.

Zastanawiam się dłuższą chwilę, gapiąc się na moje splecione ciasno dłonie. Nawet z Jasperem nigdy tak szczerze nie gadałam. Nie raz już bywałam u licznych psychologów, ale to było za czasów, kiedy byłam wychudzoną nastolatką.

— Nie umiem tego opisać... Często ulegam silnym emocjom, nie radzę sobie z tym. Czuję się taka stłamszona sama w sobie.

Spogląda na mnie znów w ten dziwny sposób, który podoba mi się. Wytwarza się między naszymi spojrzeniami wyraźna więź, trudna do określenia.

Nietykalni | Tom 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz