Rozdział 28

689 46 65
                                    

Jasper

Zazwyczaj jazda z Pittsburgha do Butler nie zajmuje mi więcej niż półtorej godzin, pobijam rekord, nie wiem jakim cudem, ale po czterdziestu jestem pod szpitalem wraz z zestawem jedzenia i kawy dla Stelii. Nie chcę nawet myśleć, ile razy przekroczyłem prędkość i o mało nie potrąciłem raz małego ptaka, coś w rodzaju ozdobnej kury, idącej przez drogę ekspresową...

Wchodzę przez główne drzwi szpitala, natychmiast do moich nozdrzy dociera ostry zapach środków dezynfekcyjnych. Typowy smród szpitala. Nie byłem tu od roku, nie wspominam tego miejsca dobrze. Nie mogę nic zarzucić personelowi, zachowali się w czasie porodu Alicii naprawdę profesjonalnie, ale po prostu... Muszę zwalczać duchy przeszłości, teraz albo nigdy. Przekraczam próg, włosy aż jeżą mi się na karku. Kilka osób czeka do przyjęcia ze złamanymi rękami, oparzeniami i jedna kobieta z ohydnie wbitym prętem w stopie. Okropieństwo. Ten widok wywołuje u mnie niemalże torsje. Ostatkiem trzeźwego myślenia dochodzę do małej recepcji, przy której o dziwo nie ma w ogóle kolejki.

― Szukam Stelii ― wywalam ciąg słów bez zastanowienia.

― Przepraszam, czy mógłby pan powtórzyć?

― Ja... Przyjechałem do Stelii B... Ba... ― Nagle zupełnie jej nazwisko ucieka mi głowy. ― Do jej syna! Ivo! Tak, Ivo. Dokładnie tak ma na imię.

Kobieta marszczy swoje sześćdziesięcioletnie czoło, mierząc mnie od góry do dołu. Nie podobam się jej. Przypuszczam, że ma mnie za szaleńca, który bełkocze, co drugie słowo. Nie potrafię poskładać myśli do kupy.

― Niestety, ale nie mogę panu udzielić żadnych informacji ― odpowiada zdawkowo.

Służbistka...

Nie pozostaje mi nic innego, jak chwycić za telefon i wybrać numer pracownicy. Im dłużej będę się użerał z tym babsztylem, to tym nieprędko pozwolą mi się zobaczyć z nimi. A ja nawet nie wiem, co się wydarzyło!

― Stella... Błagam, zejdź tu, zanim ochrona mnie stąd wywali ― szepczę szybko do słuchawki.

― Już, już. ― Nie rozłączam się, słyszę jej dźwięk zbiegających stóp w dół.

Gdy Alicia rodziła, wszystko działo się tak gwałtownie. Nie wiele w sumie pamiętam z tamtego dnia, ale teraz gdy patrzę na te białe wnętrza, zmęczone twarzy ludzi, czuję odór środków, dawne obrazy wracają galopem w mojej głowie. Przez rok nie zmieniło się tutaj zupełnie nic. Mierzę dokładnie wzrokiem każdy kąt, który jestem w stanie objąć spojrzeniem. Dopiero gdy zgrabna dłoń blondynki paca mnie w ramię, budzę się jak z transu.

― Jak dobrze, że jesteś. ― Wtula się we mnie bez uprzedzenia, mało co nie polewam jej pleców kawą kupioną na stacji benzynowej.

― Starałem się być jak najszybciej. ― Po kilku sekundach odsuwam ją od siebie i dokładnie śledzę jej rysy, które zazwyczaj są wyraziste, mocne, uśmiechnięte, teraz zupełnie przygaszone, zmartwione, rozmyte.

― Dziękuję. ― Uśmiecha się lekko, a ja podaję jej kawę. ― Nie dzwoniłabym po ciebie, ale już nie wiedziałam, co zrobić. Moja mama nie ma samochodu, jest też starsza, poza tym też to wszystko przeżywa podobnie jak ja. Moja siostra mieszka w stanie Illinois, droga zajmuje stamtąd ponad jedenaście godzin, ja nie mam zbyt dużej rodziny, owszem jest jakieś kuzynostwo, ale... ― mówi szybko, aż sam gubię się w tym.

― Stella, uspokój się ― proszę ją delikatnie, ściskając jej ramiona, mimo że sam nie jestem ostoją spokoju w tej chwili.

Zerka na mnie raz po raz zagubionym wzrokiem, siłując się na udawany uśmiech. Żal się we mnie rodzi, jak na nią patrzę. Ból i strach matki o własne dziecko są jedynymi z najgorszych uczuć, jakie może czuć kobieta na tej Ziemi – właśnie takie zdanie powiedział mi lekarz, kiedy Alicia przestała reagować, wiem, że umarła z obawą o życie i zdrowie Raven. To chyba jedna z najbardziej bolesnych, lecz zarazem prawdziwych sentencji. O wiele trudniej jest z kolei opisać bolączkę ojca, kiedy traci miłość swojego życia i musi wziąć wszystko na klatę. Zostawanie samemu na lodzie jest dosłownie do dupy. Kobieta spaja wszystko w jedno w rodzinie, ale kiedy cokolwiek zaczyna się sypać, wszystko zaczyna przybierać szare - bure barwy. Tak sobie myślę, że rodzice kochają swoje dzieci nad życie, ale może czasem aż za bardzo. Rodzicielstwo potrafi oprócz słodkich motylków, nabazgranych rysunków, nieprzespanych nocy, daje w pakiecie wiele wyrzeczeń, a nawet cierpień. Jednym z nich jest – choroba. Choroba dziecka boli czasem bardziej niż własna. 

Nietykalni | Tom 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz