Rozdział 4

1.1K 92 117
                                    

Jasper 

Myślałem, że mama znów napisała sms – a tylko po to, aby nie było, że nie interesuje się mną i wnuczką. Jednak od kiedy urodziła się Raven, moja mama przynajmniej raz na miesiąc przyjeżdża z Pittsburgha do nas. Martwi się o mój stan i wnuczkę. To miłe... mam jednak wrażenie, że nie potrafię tego docenić i ciągle jestem okropnym niewdzięcznikiem.

― Czarną czy zieloną? ― pyta z troską w głosie, pokazując dwa opakowania herbat.

― Obie, przydadzą się. Wezmę jeszcze jakąś dla Raven. ― Pstrykam palcami w nos córeczki, która siedzi grzecznie w wózku.

Stoję przed półką pełną dziecięcych słoiczków z obiadkami i deserkami oraz milionem kaszek. To moja ulubiona część sklepu, od kiedy Raven je coś więcej niż mleko modyfikowane. Uwielbiam wybierać dla niej udziwnione potrawy, które i tak wszystkie wyglądają, jak pomarańczowa papka. Wydaje mi się, że karmienie Raven w ten sposób, to podobne to tego, co czułaby Alicia karmiąc ją piersią.

Mama tuli moje plecy szybko, przechodzi obok mnie i uśmiecha się. Cieszę się, że tu jest... naprawdę. Jakoś tak mi lżej.

― Myślisz, że wyciąg z malin i melisy, będzie smaczny? ― Przeglądam opakowanie herbatki zabsorbowany.

― Synku, wyluzuj. ― Klepie moje ramię. ― Jesteś najbardziej odpowiedzialnym i skrupulanckim rodzicem, jakiego znam, Raven będzie mieć z tobą przerąbane ― chichocze cicho, zerkając rozczulona na wnuczkę.

― Mamooo... ― stękam, wywracając oczami. ― Po prostu się staram, aby było jej jak najlepiej.

― Wiem... Jestem z ciebie dumna, mimo wszystko. ― Widzę w jej oczach prawdziwą szczerość, ale i też żal, że nie była idealną matką.

Wszystko zaczęło się, jak rozpocząłem przygodę z hokejem, będąc jeszcze smarkiem w podstawówce. W przez wiele sobotnich wieczorów zasiadałem na kanapie i z uporem maniaka oglądałem jak mój ukochany zespół ― The Pittsburgh Penguins*, daje z sobie wszystko. Chciałem być jak ci najszybsi zawodnicy na lodzie, rodzice nawet zapisali mnie na zajęcia, które pokochałem natychmiast. I tak się to wszystko zaczęło... Treningi zaczęły być ważniejsze od szkoły, mecze były dla mnie jak tlen. Kochałem tę adrenalinę i podniecenie towarzyszące przy każdej rozgrywce. To było mój świat. Moje marzenie. Moje życie...

W wieku piętnastu lat powiedziałem tacie jasno: Chcę iść do szkoły z internatem i trenować hokej z najlepszymi. Nie było nas jednak stać na taką inwestycję. Byłem załamany. Pamiętam, że raz zrobiłem "strajk", bo przez tydzień nie ruszałem tyłka do szkoły. To był słaby sposób, aby wymuszać marzenia siłą. To jeszcze bardziej zaostrzyło mój konflikt z ojcem, a mama stała za nim murem, bojąc się w ogóle odezwać. Wiedziałem bardzo dobrze, że chciała, aby spełniał swoje marzenia, nie potrafiła i bała się postawić ojcu. Teraz mój żal do niej jest o wiele mniejszy, ale w przeszłości czułem, jakby jej na mnie nie zależało.

To wszystko doprowadziło do tego, że zamieszkałem z najstarszą siostrą mamy – Rebeccą. Ciocia jest niemal dwadzieścia lat starsza od mamy i mieszka sama, więc moje towarzystwo było jej na rękę, i zawsze dobrze mnie traktowała. W Butler było liceum z możliwością trenowania hokeja, ale to nie dawało takich samych możliwości jak szkoła w New Jersey, którą sobie wymyśliłem. Za to w Butler poznałem swoich najlepszych przyjaciół i miłość. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że dobrze że wyjechałem na wschodnie wybrzeże do szkoły średniej, nie miałabym tego wszystkiego, co posiadam teraz. Straciłem jednak ukochaną pasję, tęsknię za dźwiękiem lodu pod stopami i tą adrenaliną... Chciałbym kiedyś, chociaż na moment ubrać jeszcze hokejówki i przypomnieć sobie jakie to cudowne uczucie.

Nietykalni | Tom 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz