Rozdział 30

814 55 31
                                    

Jaxon 

Opieram się o ciemnozieloną kanapę w moim gabinecie, czekając na Harriet. Zegar tyka już prawie piątą. Raz w tygodniu spotkamy się na terapii, lecz niemalże codziennie piszemy lub ja czy ona dzwonimy do siebie. A ostatnio nawet przyjechałem do jej domu, kiedy był moment krytyczny. Rzadko kiedy nawiązuję aż tak bliską relację z pacjentem. Choć nazwaniem pacjentem kogokolwiek na moich rozmowach to zbyt duże słowo. Nie jestem medykiem, jestem jedynie psychoterapeutą, który jest otwarty na to, by usłyszeć wszystkie żale, bóle, radości i najgorsze brudy. Czasem udaje mi się im pomóc, a innym razem to oni sami odnajdują wyjście z problemu. Takie przypadki najbardziej mnie cieszą, gdy ludzie często na skraju wyczerpania psychicznego czy depresji sami znajdują źródło swojego problemu, zmieniają nastawienie, a myśl o tym, by wysłać ich jeszcze dalej... do psychiatry po psychotropy, czy szpitala odchodzi w nie pamięć. Trzeba jednak przyznać, że wiele osób, które przychodzi do mnie łączy terapię lekową wraz z behawioralno – poznawczą, efekty są wtedy najszybsze.

Z Harrietą jest inaczej, bo ona jest jednym z tych przypadków, które diagnozuje się najciężej, a dobranie terapii musi być szczególnie przemyślane. Trzeba dokopać się aż do okresu dzieciństwa, potem poznać je bez eskapistycznych elementów i wyciągnąć kluczowe wnioski. W jej sytuacji plus jest taki, że już od lat znam Michaela i jego żonę, w okresie studiów byliśmy naprawdę blisko. Chodziliśmy razem na mecze, czy do tanich knajp na hamburgery, które śmierdziały zjełczałym olejem. Choć różniły nas specjalizacje, oboje wiedzieliśmy, że studiujemy, by pomagać innym. Psycholog, psychiatra, czy jakikolwiek inny zawód, który przyczynia się do zmniejszania rozwoju chorób, nie ma fizycznej satysfakcji, że chory wyzdrowiał. Nikt nie wręcz też nam medalów czy nie przyznaje rang za wyzdrowiałe osoby. Istnieje jednak coś nie zmierzonego coś, co pochodzi raczej z boskiej mocy... Czyli radość, która rozpiera moje ciało i ducha, gdy widzę na własne oczy, jak z dnia na dzień z moją pomocą człowiek staje na nogi i zaczyna dostrzegać w życiu to, czego wcześniej nie umiał zobaczyć. A jego uśmiech jest dla mnie najlepszą nagrodą.

U Harr mija pierwszy miesiąc terapii. Widzę lekkie postępy, ale naprawdę niewielkie. Sam mam niemałą rozkminkę, co dalej robić... Borderline to bardzo skomplikowane zjawisko psychiatryczne, często w ogóle niediagnozowane i bagatelizowane w społeczeństwie. Niektórzy ludzie uważają, że istnieją po prostu jednostki, które urodziły się smutne, impulsywne, skłonne do szybkich zmian nastroju. Tyle że ta nieprawidłowość wpływa nie tylko na stosunki społeczne, relacje w rodzinie czy pracy, ale także na całe ciało, na co idealnym przykładem jest Larsen. Jej nastoletnia anoreksja nie wzięła się znikąd. Przypuszczam, że borderline pojawiło się u niej już we wczesnym dojrzewaniu i rozwijało się wraz z jej rozwojem. Owszem mogły mieć na to wpływ jakieś czynniki zewnętrzne typu problemy z rówieśnikami, czy niezrozumienie w rodzinnie. Sądzę jednak, że może to być ściśle związane z jej genetyką.

Czasem zastawiam się, czy moje metody terapii behawioralno – poznawczej nie są za słabe dla Harr. Głównym założeniem tej formy leczenia jest przekonanie, że myśli, emocje i zachowania człowieka wzajemnie na siebie wpływają, tworząc wzorce zachowań, które nie zawsze są właściwe. A jej emocje są tak bardzo rozchwiane, że z trudem czasem dochodzimy do konkluzji. Czysta terapia behawioralno – poznawcza nie skupia się na przeszłości, lecz ja łamię tę zasadę, wolę jednak wdzierać się w dawne czasy moich podopiecznych. Dzieciństwo według mnie odgrywa kluczową rolę na rozwój psychiczny człowieka. Jeżeli chodzi o Larsen, to już niejednokrotnie wpadał mi do głowy pomysł, aby wysłać ją dalej, do lepiej wykształconych ode mnie. Jednak zawsze dość szybko ten pomysł gaśnie, bo bardzo chcę jej pomóc.

Wstaję, aby rozprostować zasiedziane stawy i mięśnie. Spędzam w gabinecie czasem po dziesięć godzin dziennie. Gdy prowadzę rozmowy, tracę zupełnie poczucie czasu. Jestem wyrwany w inny świat. Czasem trudno mi się skupić, gdy wracam do mieszkania i otacza mnie cisza, i chłód, bo znów zapomniałem odkręcić kaloryferów. Myślę o problemach innych, o ich zwierzeniach, o tym jak bardziej mógłbym im pomóc, tym sposobem zaniedbuje samego siebie i bardzo dobrze o tym wiem. Ale jak to mówią... szewc bez butów chodzi.

Nietykalni | Tom 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz