Rozdział 12

922 70 54
                                    

Jasper

Wychodzę z kawiarni, w której spotkałem się z Travisem. Wywaliłem z siebie chyba wszystko. To była totalna spowiedź. On na to zasługiwał, a ja tego potrzebowałem. Nie owijałem w bawełnę, mimo że nie raz głos grzązł mi w gardle i myślałem, że już dalej nic nie powiem. Skończyłem opowiadać, co stało się z moim związkiem po jakiś czterdziestu minutach. Zobaczyłem w oczach przyjaciela ból i łzy. Travis jest rosłym facetem, niemal dwa razy większym ode mnie, a w tamtym momencie był miękką chmurką. Nie liczyłem na współczucie, a co gorsza słowa będzie "okay", "wszystko się ułoży", bo do cholery na razie na pewno nie będzie dobrze. Minął nie cały rok, a ja dalej nie umiem odnaleźć siebie.

Sam sobie staję na drodze...

Stoję na parkingu, szukam wzrokiem mojego minivana. Pierwszy raz od pogrzebu mam ochotę zapalić. Niby czuję się lżej i w ogóle, ale z tyłu głowy zdanie sobie sprawę, że to uczucie krótkofalowe. Chęć nikotynowa jest silniejsza jak nigdy wcześniej. Jeśli nie znajdę żadnego szluga w schowku, zatrzymam się przy pierwszym lepszym sklepie i kupię najmocniejsze.

Może dobrze, że jestem teraz sam w tym wozie, w życiu... 

Siadam szybko na fotel pasażera, wpierw przeszukuję skrytkę. Na szczęście są... Zapalam silnik, aby móc użyć zapalniczki zamontowanej w wozie. Drażniąca woń unosi się po całym aucie i gryzie moje nozdrza, i gardło. Przez kilka pierwszych zaciągnięć kasłam, dopiero za jakimś trzecim wszystko się stabilizuje. Mięśnie rozluźniają się powoli z każdym kolejnym pociągnięciem. Głowa przestawia się z trybu: Alicia, śmierć, koniec, na tryb: Jasper czas do pracy na drugą zmianę.

Jadę na pamięć do roboty. Zajmuję mi to jakieś trzy minuty, gdybym nie był tak leniwy, mógłbym spokojnie poruszać po całym Butler bez auta i oszczędzać na benzynie kilkadziesiąt dolarów. 

Przed M&B jest jakoś inaczej... Zniknęły pożółkłe z braku wody kwiaty, które powoli zamieniały się w kaktusy w okrągłych donicach, a na ich miejsce pojawiły się bladoróżowe gardenie. Aż lekko uśmiecham się pod nosem, widząc, że do M&B powoli wkracza letni klimat. To najlepszy sezon w tej knajpie. 

We wnętrzu unosi się zapach świeżo mielonej kawy, co jest dość rzadkie tu, ale także wyczuwam aromat mięsa. Bon Jovi gra cicho z głośnika na zapleczu, ostatnio polubiłem tego artystę, to wszystko przez Tymona. Stella biega między stolikami tak szybko, że rąbek jej fartucha zahacza się o róg krzesła, na szczęście moja dłoń ją ratuje.

― O... Dzięki ― mówi i prostuje się migiem.

― Hejka ― witam się, rozluźniony dzięki fajkom. ― Co to za zmiany? ― Unoszę brew.

― A takie malutkie. ― Wzruszam ramionami. ― Nie może tu być dziadostwa. 

Lustrują ją moment wzrokiem, czuję w tym jakiś podstęp. Wiele dni wolnego teraz brała ostatnio, nieco mnie to wkurzało, ale jakoś dawaliśmy radę sami z Theo i Jamesem. Może Stella boi się, że byłbym zdolny ją wylać, od tego jednak jestem daleki.

Stella ginie mi nagle z oczu. Ja przebieram się na zapleczu w fartuch i zerka do chłopaków do kuchni, a oni jak to w zwyczaju mają, śmieją się i rechoczą na cały głos.

― Hejka. ― Uśmiecham się pod nosem, gapiąc na nich.

― Ooo... Szefu! ― reaguje entuzjastycznie Theo. ―Wiesz, co mam newsa... ― Porusza brwiami, a James strzela go w tył głowy.

― Dawaj. ― Śmieję się pod nosem.

― James zarywał dziś rano do Stelii. No wiesz słodkie słówka, noszenie za nią rzeczy, pitu pitu, sritutitu ― Chłopaka Lydie mocno się śmieję, przez co z trudem wypowiada dalsze zdania. ― Ale olała go i pokazała środkowy palec. Żałuj, że cię przy tym nie było. Wkurzona Stella jest jeszcze bardziej seksowna. 

Nietykalni | Tom 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz