— Jak ja nienawidzę poniedziałków — jęknął Ron, gdy wraz ze swoimi przyjaciółmi opuścił salę profesora Snape'a po dwóch godzinach eliksirów. Teraz musieli przecierpieć godzinę obrony przed czarną magią, a potem pomęczyć się jeszcze przez cztery kolejne lekcje i odrobić górę zadań domowych, które zapewne jeszcze zdążą napłynąć.
— Uwierz mi, ja też, ale bardziej nienawidzę tej różowej landryny — burknęła Hermiona, napinając wszystkie mięśnie, gdy oczami wyobraźni znowu zobaczyła żabowatą wiedźmę z Ministerstwa.
— Nie tylko tobie działa na nerwach — prychnął Harry. Całej ich trójcę tego dnia nie dopisywały pogodne nastroję. Spali zaledwie trzy godziny przez wypracowania, które musieli dokończyć, a do tego każdemu z osobna dokuczały inne zmartwienia.
Ron wyżalił im się podczas śniadania, że euforia po dołączeniu do drużyny całkowicie mu przeszła. Przez chwilę nawet rozważał opcję dobrowolnego opuszczenia stanowiska bramkarza, ponieważ Fred i George uświadomili go, że quidditch to wcale nie jego bajka. Widać było, że w głowie prowadzi bitwę, czy powinien narażać drużynę na możliwe porażki, czy może zostawi swoje zadanie komuś lepszemu.
Harry, pomimo tak krótkiego snu, znowu został nawiedzony przez co nocne koszmary, w których pragnie otworzyć jakieś tajne drzwi i wtargnąć do wnętrza pomieszczenia, gdzie skrywa się coś wartościowego. Do tego szepty i urywki rozmów, które słyszy, idąc korytarzem, nie ustawały.
Hermiona natomiast nadal nie mogła wyrzucić z głowy Syriusza. Śniła o nim po nocach. Siedział zamknięty w Azkabanie, nękany przez dementorów, być może znowu skazany na śmierć, a nastroje przyjaciół wcale jej nie pocieszały. W myślach cały czas się zastanawiała, czy powinna komukolwiek powiedzieć, że Syriusz został rozpoznany przez Malfoya i być może innych niebezpiecznych czarodziejów. Gdyby Zakon Feniksa o tym wiedział, byłaby przynajmniej chociaż odrobinę spokojniejsza. Pocieszałaby ją myśl, że ktoś tam o wiele bardziej dba o niego, że członkowie tajnej grupy nie zostawiają go samego ze Stworkiem i są czujniejsi. Ale jak mogłaby im to przekazać? Listy można łatwo przechwycić. Jedyną osobą, która mogłaby od razu jej pomóc był Dumbledore, ale za każdym razem, gdy próbowała wymknąć się do niego, coś stawało jej na przeszkodzie.
— Hermiona! — Dotyk Rona sprowadził ją na ziemię. — Znowu odpłynęłaś. O co chodzi?
Dziewczyna spojrzała na swoich przyjaciół. Stanęli właśnie pod salą do obrony przed czarną magią i obydwoje wyglądali, jakby próbowali cokolwiek wyczytać z jej twarzy. Zakłopotana rozejrzała się, szukając błyskawicznej, a zarazem przekonującej wymówki.
— Wyobrażałam sobie, jak Dolores Umbridge rzednie mina, gdy ponownie zakłócam jej lekcje — odparła w końcu, ale dostrzegła, że chłopcy najprawdopodobniej wcale jej w to nie uwierzyli. — Patrzcie! Luna idzie! — Szubko odwróciła ich uwagę, aby nie zadali kłopotliwych pytań, a następnie zawołała do ich grupki jasnowłosą Krukonkę. Uczniowie, których mijała, śmiali się pod nosem z jej nowego naszyjnika ulepionego z jakiegoś warzywa oraz jaskrawej spódniczki, którą chyba sama uszyła.
— Cześć wam. — Przywitała ich tym samym obojętnym tonem, co zwykle, a w rękach ściskała magazyn "Żonglera". Jej wyłupiaste oczy kolejno spoglądały na trójkę przyjaciół, a Hermiona skrzywiła się nieznacznie.
— Co tam u ciebie? — Zaczęła, ponieważ zapanowała pomiędzy nimi krępująca cisza.
— Dobrze — wzruszyła ramionami — dzisiaj dostałam nowy magazyn od taty. Chcecie może poczytać? — Wyciągnęła w ich stronę nowe wydanie "Żonglera". Ron i Hermiona spojrzeli na siebie, ponieważ obydwoje uważali gazetę za mało wartościową. Były w niej poruszane dziwne, a zarazem bezsensowne tematy, często dotyczące czegoś, co nawet nie istnieje.
CZYTASZ
Harry Potter i miłość przyjaciela z wrogiem
Fanfiction*Pierwsza część trylogii "Dramione"* Przeciwieństwa się przyciągają? To można powiedzieć, że są dla siebie stworzeni. Dwa różne domy. Dwie różne rodziny. Dwa różne statusy krwi. Dwa różne podejścia do życia. Dwa różne charaktery. A jednak jedna rzec...