26.

207 18 3
                                    

Pierwszy tydzień po wakacjach minął bardzo szybko. W tym czasie Dorcas znów zaczęła męczyć Syriusza, któremu widocznie się to nie podobało. James nadal nieudolnie próbował zaprosić Lily na randkę, a Remus i Marlena coraz mniej byli niepewni w swoim związku. Peter, jak to Peter, chodził wszędzie za chłopakami i często opuchł się słodyczami. Ja starałam się przykładać do lekcji i udowodnić sobie, że nie mam w głowie tylko głupot... chociaż teraz powinno być łatwiej ze względu na to, iż chodzę tylko na zajęcia, które wybrałam po SUMach. Z zamyślenia wyrwał mnie czyjś głos:

— Nie możesz się ode mnie odczepić?!

— Za żadne skarby świata, jesteś moją miłością!

Odwróciłam się, no oczywiście, Lily wydzierająca się na Pottera. Okularnik nadal szedł w zaparte. Naprawdę go podziwiałam za to, że jeszcze się nie poddał. Chyba serio musiał się w niej zakochać. Bo gdyby to było z innego powodu to chyba dawno by sobie odpuścił, prawda?

— DAJ MI ŚWIĘTY SPOKÓJ! — po tych słowach, a raczej wrzaskach, dało się słyszeć trzaśnięcie drzwi.

Brunet podszedł do mnie i przysiadł się do stolika przy, którym pisałam wypracowanie na eliksiry.

— Czemu ona nie chce się ze mną umówić? — zapytał załamany.

— Wiesz Jamie, że ja zielonego pojęcia nie mam? — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Chłopak położył głowę na stół. Przysunęłam się do niego i objęłam go ramieniem.

— Hej, nie dołuj się... Tyle się starałeś, na pewno się w końcu zgodzi... — próbowałam dodać mu otuchy.

— Tak myślisz? — zapytał, z nadzieją w głosie, podnosząc głowę by na mnie spojrzeć.

— Oczywiście, Lilka niedługo wymięknie — powiedziałam. — Musisz mi uwierzyć. Pogadam z nią jeśli ma ci to poprawić humor.

James jakby się ożywił. Wstał z krzesła osuwając moją dłoń z jego ramienia.

— Dzięki, Liz — przytulił mnie i dał mi buziaka w policzek. — Jesteś świetna.

— Dziękuję? — zdziwiłam się.

Następnie chłopak zniknął z pomieszczenia wbiegając po schodach do dormitoriów, a ja zostałam sama z tym cholernym wypracowaniem. Po godzinie udało mi się je do końca napisać. Zebrałam wszystkie swoje rzeczy i poszłam do dormitorium. Podeszłam do kufra i wzięłam jakieś luźne ubrania, w które natychmiast się przebrałam. Było po godzinie szesnastej, więc wyszłam z pokoju wspólnego Gryfonów. Postanowiłam iść na błonia, była ładna pogoda więc szkoda by było z niej nie skorzystać. Ruszyłam w stronę drzewa, pod którym zazwyczaj z Huncwotami i z dziewczynami siadaliśmy gdy były ciepłe dni. Okazało się, iż właśnie w tym momencie już ktoś leżał. Podeszłam bliżej by zobaczyć kto zajmuje "nasze" miejsce. Tą osobą okazał się Syriusz. Miał zamknięte oczy, najprawdopodobniej spał. Natychmiast do głowy przyszedł mi plan by zrobić mu psikusa. Wyciągnęłam różdżkę i wycelowałam w czarnowłosego:

— Aquamenti.

Z różdżki wydobył się strumień wody i oblał chłopaka przede mną.

— Co do chu... — jak poparzony podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na mnie ze zdziwieniem i chyba, trochę złością.

Jednak po chwili jego wyraz twarzy się zmienił. Uśmiechnął się złośliwie, co oznaczało dla mnie nic dobrego. Syriusz natychmiast wstał i do mnie podszedł na co ja zrobiłam krok w tył.

— Co się stało, Elizabeth? Już idziesz? — zapytał patrząc się na mnie intensywnie, a uśmiech nie schodził z jego twarzy.

— Wiesz, ja właściwie... — nie dane było mi dokończyć gdyż chłopak przytulił mnie tak bym ja też była mokra.

— Dzięki Black — powiedziałam z sarkazmem.

— Zawsze do usług — ukłonił się nisko.

Potem usiedliśmy pod drzewem i zaczęliśmy rozmawiać. W pewnym momencie przypomniało mi się, że miałam wrócić do tej rozmowy w pociągu.

— Syriusz — zaczęłam. — Mówiłam, że wrócę do tej rozmowy i właśnie to robię...

— Jakiej rozmowy? — podrapał się po karku.

— O tym dlaczego miałeś te rany — przyjrzałam się jego twarzy.

— Lizzy — tylko on zaczął tak mówić. — Mówiłem, że nie masz o co się martwić to był wypadek.

— Yhm, a ja jestem Smarkerusem — powiedziałam z ironią. — Syriusz, wiem, że to nie był wypadek...

Spojrzałam mu w oczy.

— Jeżeli to przeze mnie twoja matka ci coś zrobiła to... — spuściłam głowę.

— Lizzy, to nie przez ciebie — lekko złapał mnie za podbródek podnosząc go powoli.

— Napewno? — zapytałam zmartwiona.

— Napewno, ona po prostu nie przepada za mną, ale nie musisz się niczym martwić, daję radę — uśmiechnął się półgębkiem.

Chłopak przysunął powoli twarz bliżej mojej. Nie protestowałam, sama przysunął się jeszcze bardziej. Już po chwili nasze usta połączyły delikatnie i zarazem niepewnie. Poczułam ciepło wpływające na moje policzki.

— Elizabeth! — usłyszeliśmy wołanie.

Odwróciliśmy się w stronę głosu. Była to Lily zmierzająca w naszą stronę.

— Tu jesteś — powiedziała gdy znalazła się przy nas. — Remus chce się spotkać wieczorem z Marleną...

— To cudownie! — wtrąciłam uśmiechnięta i natychmiast wstałam.

— Mar chce żebyśmy pomogły jej się przygotować...

Odwróciłam się jeszcze w stronę Syriusza. — Yy... miło było — rzuciłam zmieszana. — Do zobaczenia...

my story with marauders || syriusz black [WOLNO PISANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz