21.

216 16 0
                                    

Na szczęście państwo Potter nie mieli preblemu z tym jak się zachowałam na peronie. Szczerze to powiedzieli, że są zadowoleni, iż ktoś w końcu utarł nosa Walburdze Black. Pani Euphemia i pan Fleamont traktowali mnie jak własną córkę, a James jak siostrę. Bardzo się cieszę, że chociaż trochę mogę poczuć jak to jest mieć własną rodzinę.

Tak po za tym minęły już dobre dwa tygodnie jak pomieszkuję u Potterów. Przez ten czas okularnik pokazał mi miasteczko, w którym mieszka, zabrał mnie kilka razy nad jezioro i rozegraliśmy kilka meczy quiddicha ze znajomymi czarodziejami z okolicy.

Dziś miały do mnie przyjechać Lily i Marlena. Pani Euphemia powiedziała, że powinnam zaprosić jakieś przyjaciółki, bo pewnie mam już dość Jamesa. Oczywiście nie zaprosiłam dziewczyn ze względu na chłopaka a dlatego, iż bardzo się za nimi stęskniłam. Fakt, nie widziałyśmy się tylko dwa tygodnie, ale mimo wszystko brakowało mi ich.

Kończyłam właśnie sprzątanie pokoju gdy usłyszałam wołanie mojego imienia. Pewnie już przyjechały. Rozejrzałam się dookoła czy wszystko jest gotowe.

Po środku pomieszczenia stało duże, dwuosobowe drewniane łóżko, nad nim znajdowało się duże okno. Po jego bokach dwie nocne szafki, a na nich lampki. Z prawej strony, od drzwi, stała duża szafa. Na środku pokoju leżał, również, duży puchaty dywan.

— Elizabeth, zejdź na dół! — zawołał James.

— Już idę! — odkrzyknęłam.

Poprawiłam szybko poduszki leżące na łóżku i ruszyłam biegiem na parter.

W salonie stały Lily i Marlena. Natychmiast rzuciłam się im na szyje.

— Liz! — pisnęła blondynka.

— Bo nas udusisz — zaśmiała się rudowłosa.

Powoli się od nich odsunęłam.

— Wybaczcie — również się zaśmiałam.

— James pomóż dziewczynom z ich rzeczami — odwezwał się pan Fleamont.

Już chciałam powiedzieć, że damy sobie radę, ale brunet szybko podszedł do rzeczy Lily i zaniósł je do „mojego" pokoju. Ja natomiast wzięłam walizkę Marleny. Wszystkie trzy ruszyłyśmy do sypialni. James siedział zadowolony na łóżku, a gdy pojawiliśmy się w pomieszczeniu wgapiał się w Evans.

— Jak będziesz się tak na nią gapił to ci oczy z orbit wyjdą — rzuciałam do chłopaka.

— Kiedy ja nie mogę przestać...

— James — stanęłam centralnie przed nim, tak aby nie było widać Lily.

— Ej — jęknął niezadowolony.

— James, wiesz bardzo, że uwielbiam spędzać z tobą czas, ale teraz chcę go poświecić moim przyjaciółkom — spojrzałam mu w oczy.

— Liz... — przeciągnął ostatnią literę imienia.

Postanowiłam użyć mojej miny typu „błagającego, słodkiego pieska". Chłopak wymiękł.

— No dobra — wstał z łóżka. — Bawcie się dobrze.

Po chwili ciszy odezwała się Lily:

— Nie masz go dość?

— O dziwo wcale — wzruszyłam ramionami. — Lubię spędzać z nim czas.

Wszystkie trzy usiadłyśmy na łóżku i rozmiawiałysmy na temat tego co było i co będzie się działo przez te wakacje. Rozmawiałyśmy też na temat SUM-ów. Za tydzień każdy uczeń, który je zdawał pozna swoje wyniki.

Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie. Była już siedemnasta.

— Jesteście głodne? — zapytałam.

— Tak troszeczkę — powiedziała Marlena, a następnie zaburzało jej głośno w brzuchu. — No dobra, trochę bardzo.

— Chodźmy do kuchni, zrobimy sobie coś do jedzenia.

Tak jak powiedziałam tak zrobiłyśmy. Przy stole siedziała pani Potter i czytała jakąś gazetę przy okazji pijąc herbatę.

— Możemy zrobić sobie kanapki — zaproponowałam.

— Głodne jesteście? — pani Euphemia wstała i podeszła do nas.

— Tak, właśnie przyszłyśmy coś sobie przygotować.

— Ja wam zrobię ciepły posiłek, wytrzymacie pół godzinki? — uśmiechnęła się.

— Jasne — odwzajemniłam uśmiech. — Może wyjdziemy na zewnątrz, hmm?

Tak też zrobiłyśmy. W ogrodzie zobaczyłyśmy Jamesa oraz pana Fleamonta ćwiczących quiddicha. Okularnik gdy tylko nas zobaczył, a w szczególności Lily, zaczął się popisywać.

— James, uważaj! — krzyknął jego ojciec.

Ale jak to brunet nie mógł się powstrzymać od tych wszystkich piruetów na miotle i spadł. Na szczęście nie była to duża wysokość więc raczej nic poważnego mu się nie stało.

— Wszystko w porządku? — zapytała rudowłosa gdy podbiegłyśmy do młodego Pottera.

— Będzie wszystko okej jak dasz mi buziaka — uśmiechnął się głupkowato.

— Zapomnij — odpowiedziała zawstydzona.

— A tak na poważnie, to nic ci nie jest? — Marlena.

— Jest dobrze — powiedział i wstał z ziemi.

Jakiś czas siedzieliśmy jeszcze na dworze aż nie usłyszeliśmy wołania:

— Dzieciaki, Fleamont! Chodźcie zjeść!

my story with marauders || syriusz black [WOLNO PISANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz