1.

1.1K 57 4
                                    

Siedziałam pod jedynym dębem znajdującym się na podwórku sierocińca i czytałam książkę. Nie potrafiłam jednak skupić się na lekturze przez zbyt częste spoglądanie w stronę innych dzieci. Zastanawiałam się dlaczego inni nie chcieli się ze mną bawić... przecież nic złego nie zrobiłam. Wielokrotnie próbowałam dołączyć do zabawy jednak zawsze ktoś mnie zbywał. Nie chcąc więcej się zamartwiać ruszyłam w stronę sierocińca.

Wchodząc do mojego pokoju można było zauważyć drewniane łóżko i zwykłą drewnianą szafę, ściany natomiast pomalowane były na szaro, a na przeciwko łóżka znajdowało się małe okno, z kratkami po zewnętrznej stronie. Usiadłam na łóżku i wróciłam do książki, którą próbowałam czytać na podwórku.

 Usiadłam na łóżku i wróciłam do książki, którą próbowałam czytać na podwórku

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Obudziły mnie promienie słońca padające mi na twarz. Uśmiechnęłam się na myśl, że za chwilę zobaczę mojego tatę czytającego gazetę siedząc przy stole oraz mamę robiącą górę naleśników... Mmmmm, naleśniki... Powoli podniosłam powieki z nadzieją, że to nie jest sen, ale niestety przed oczami miałam tylko szarą ścianę z małym oknem... Niechętnie wstałam z  łóżka i poszłam się przebrać, a następnie ruszyłam w stronę jadalni. Standardowo gdziekolwiek usiadłam wszyscy odsuwali się ode mnie. Po posiłku wróciłam do pokoju. Czułam jak po moich policzkach płynęły łzy, żadne dziecko w sierocińcu mnie nie lubiło, moi rodzice chyba mnie nie kochali skoro zostawili mnie tutaj, a na dodatek były moje jedenaste urodziny i nikt o nich nie pamiętał oprócz mnie. Nagle drzwi się otworzyły i pojawiła się w nich pani Brown - otyła, starsza kobieta. Szybko wytarłam mokre policzki i głośno pociągnęłam nosem.

— Johnson! — Zwróciła się do mnie po nazwisku, które zostało mi przydzielone przez opiekunki. A potem dodała nie miło. — Masz gościa.

Lekko skinęłam głową, na znak, że zrozumiałam. Po chwili do mojego pokoju wszedł starszy mężczyzna z siwą brodą i okularami połówkami.

— Witaj Elizabeth — przywitał mnie miło staruszek.

— Dz-Dzień dobry — odparłam niepewnie.

— Zastanawiasz się zapewne co mnie do ciebie sprowadza?

— Nikt do mnie nie przychodzi więc tak.

—Jesteś bardzo wyjątkową osobą, wiesz? I właśnie dlatego tutaj jestem.

—Nie rozumiem... — odsunęłam się powoli w głąb pomieszczenia.

— Przyszedłem tutaj aby zabrać cie do niezwykłej szkoły.

— Ach... teraz już wiem o co panu chodzi. Chce mnie pan zabrać do szkoły dla dziwadeł takich jak ja? Osób, których nikt nie lubi i nikt nie chce się z nimi bawić. Mam rację??

— Źle mnie zrozumiałaś. Chcę cię zabrać do niezwykłej szkoły... do Hogwartu szkoły Magii i Czarodziejstwa.

— Szkoła Magii?? Magia nie istnieje.

— Droga Elizabeth, może ciężko jest ci w to uwierzyć, ale magia istnieje od zawsze. Nigdy nie zauważyłaś wokół siebie niezwykłych zjawisk?

— Nie, raczej nie. Chociaż... kiedyś jak siedziałam pod dębem, a inne dzieci się bawiły to nagle zaczął padać deszcz. Wtedy wszyscy musieli wrócić do budynku. Inne dzieci miały mokre ubrania, a ja jako jedyna wróciłam sucha. Zupełnie tak jak bym w ogóle nie była na deszczu... To było dziwne...

— To była magia...

— Pamiętam, też jak kiedyś zauważyłam zwiędłego kwiatka i podeszłam do niego, a kiedy go dotknęłam... ożywił się. Wyglądał zupełnie tak jak by został dopiero posadzony...

—Elizabeth, to co powiedziałaś przed chwilą jest dowodem, że magia istnieje.

—Czyli, że jestem wróżką...? - Zapytałam niepewnie.

— Nie, drogie dziecko — staruszek zaśmiał się delikatnie. — Jesteś czarownicą.

— Ale czarownice są złe...

— Tylko w mugolskich bajkach.

— Jakich bajkach ? — zapytałam zdziwiona.

— W bajkach stworzonych przez ludzi niemagicznych - wytłumaczył.

— Rozumiem, a pan kim jest?

— Czarodziejem i dyrektorem Hogwartu — odparł.

— I chce pan mnie zabrać do Hogwartu?

— Tak, rok szkolny zaczyna się 1 września, czyli za pięć dni.

— Ale jak się tam dostanę?

— Pociągiem — poprawił swoje okulary połówki. — Odjeżdża on ze stacji King's Cross w Londynie, z peronu dziewięć i trzy czwarte, pierwszego września o godzinie jedenastej.

— Ale nie mam książek i innych potrzebnych rzeczy, poza tym nie wiem jak się dostanę do Londynu.

— O to się nie martw. Jutro przyjdzie do ciebie jeszcze jeden gość i to z nim pojedziesz na zakupy do szkoły, w tym czasie napewno z chęcią ci opowie o Hogwarcie. Nazywa się Rubeus Hagrid.

— Dobrze.

— A więc do widzenia w Hogwarcie Elizabeth Johnes.

— Do widzenia — odpowiedziałam nieśmiało.

Nigdy nie pomyślałam, że to co się działo wokół mnie to była magia. Może moi rodzice też byli czarodziejami...? A może nadal gdzieś żyją sobie szczęśliwie, beze mnie...

? A może nadal gdzieś żyją sobie szczęśliwie, beze mnie

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
my story with marauders || syriusz black [WOLNO PISANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz