19. Emma/Philip

28 2 0
                                    

Emma


W LA spotkały mnie same przykrości. Jednak kiedy patrzyłam za ramie widziałam tylko pogorzelisko mojego starego życia. Teraz jednak stałam przed salą mnąc w palcach skrawki bluzy, którą dał mi Philip po wejściu do szpitala. Miałam na sobie tylko luźną brązową sukienkę.

Stałam i patrzyłam jak reanimują mojego braciszka od dwudziestu minut. Te minuty ciągły się najdłużej w moim życiu... A każda kolejna bez Joe sprawiała, że nienawidziłam jeszcze bardziej LA. Barbara stanęła koło mnie i patrzyła na lekarzy z niejakim smutkiem w oczach.

-Lepiej się nią zajmij.-usłyszałam za sobą jej głos.

-Kochanie?-rozległo się koło mnie.

Philip był blady na twarzy ale starał się opanować. Widziałam po nim, że to też daje mu się we znaki. Zaczęłam oddychać głęboko zaciskając pięści i wbijając czarne paznokcie w dłoń.

-Jeśli on...-nie umiałam tego powiedzieć.

-Nie umrze.-Philip obrócił mnie do siebie twarzą.

-Ale...-pociągnęłam nosem.

-Nic mu nie będzie.-otarł moją twarz z łez, których już nie czułam.

-Tak bardzo się boje go stracić.-szlochałam w podkoszulek mojego chłopaka.

Przytulił mnie mocno i zaczął gładzić po włosach. Czułam się wręcz zagubiona. Dla kogo będe tyle walczyć? Tak naprawdę cały czas od wypadku matki walczyłam o Joe. Co będzie teraz?

Po godzinie wyszła ta blond lekarka. Zdejmowała rękawiczki. Zobaczyłam, że coś szybko mówi do innej lekarki i pokazuje jej mnie. Tamta z rudawym kokiem podeszła do mnie ocierając pot z twarzy.

-Pani Hasel?-wydawała się trochę speszona.

-Tak...-patrzyłam na nią po czym rzuciłam wzrok na sale.

Zobaczyłam jak odpinają Joe od tych wszystkich urządzeń. Zaczęłam się nerwowo poruszać próbując wyminąć lekarkę.

-Co z nim?-odezwał się Philip kładąc mi ręce na ramionach.

-Ooo Java?-lekarka wydawała się zaskoczona.

-Tak ale to chyba nie na miejscu?-zasugerował mój mężczyzna.

-Tak. Proszę wybaczyć...-podrapała się po karku-Doszło do zatrzymania akcji serca u pani brata...

-Dlaczego go odpinacie?-przerwałam jej.

-Pani brat...-lekarka łapała powietrze- On niestety...

-NIE!-niewiedziałam czy krzyczę w tym momęcie.

Upadłam na kolana, na podłogę. Łapałam nerwowo powietrze... Nie! Mój ukochany braciszek! Chciało mi się wyć... Ból jaki poczułam nie był czymś mi znanym. Jakby ktoś mi wyrwał serce...

-Kochanie... Proszę cie skarbie...-Philip podniósł mnie z klęczek-Proszę powiedz coś...

Ale ja nie byłam w stanie. Właśnie umarła osoba, która dla mnie się liczyła najbardziej na świecie. Obraz zakłuciły mi łzy, które wylewały się jak wodospad z moich oczów.

-Co jej się stało?-usłyszałam głos Gerdy.

-Mały zmarł...-Barbara siedziała na krześle unosząc pusty wzrok na babkę.

-To było do przewidzenia. -mruknęła tylko i spojrzała na już zakrytę ciało malca.

-Ty stara...-zamachnęłam się-Jak śmiesz?! Przez ciebie nie żyje! TO TWOJA WINA!-krzyknęłam jej prosto w twarz.

-Myślisz, że na Florydzie nie skończyło by się podobnie?-wyglądała na przerażoną moją postawą.

-Jak śmiesz!-Barbara prawie się potknęła o własne nogi- To ty doprowadziłaś do jego śmierci! Bzykałaś w tedy tego starego ogrodnika, a jemu kazałaś iść na plaże!

Aż zastygłam bezruchu... Co ona powiedziała?! Miałam ochotę zabić te kobięte! Gołymi rękami...Poczułam jak męskie ramiona cofają mnie do tyłu.

-Puść mnie!-zaczęłam się wyrywać.

-Nie.-twardy ton Philipa mnie nie przestraszył.

-Przez nią nie żyję mój brat! Mój braciszek!-płakałam wierzgając w powietrzu nogami. Czułam sie zdruzgotana...

-Wiem ale nie możesz jej uderzyć...-wydawał się racjonalnie mówić.

Jednak teraz racjonalność przysłaniała mi nienawiść tak silna, że prawie mnie skręcało kiedy patrzyłam na to wstrętne babsko.



Philip


Po pogrzebie wróciliśmy do Clive. Cały czas od tamtej nocy w szpitalu Emma zachowywała się jak wrak człowieka. Nie mówiła, nie spała, nie jadła... Za to dużo płakała. Po pogrzebie też aresztowano tą starą prukwe. Miała za swoje... Nie chciałem by Emma na własną ręke wymierzała sprawiedliwość.

Dziś jednak wiedziałem, że muszę ją wziąć do siebie do domu. Nie mogła zostać u siebie sama. Miała może Scotta ale jednak wolałem ją mieć u siebie i pilnować. Lekarze ze szpitala przepisali jej mocne leki ale wątpiłem żeby to coś dało.

Niechętnie weszła więc do mojego domu i skierowała się na kanapę w kuchni zwijając się w kłębek.

-Co z nią?-chwile po nas do domu bez pukania wszedl Scott.

-Poczekaj.-zatrzymałem go w holu.

-Odwal się.-zrobił bojową minę.

Nie dziwiłem  się. Trzymałem na jego klacie rękę. Jednak tylko go wepchnąłem za drzwi.

-Proszę cie o coś... Ona teraz ma kryzys.-skrzyżowałem ręce na piersi, a on wyciągnął szluga.

-A jak byś się kurwa czuł gdyby ci się brat utopił?-wydawał się rozdrażniony.

O nie! Kurwa chciał prowadzić ze mną wojne to proszę bardzo ale powinień się ogarnąć. Emma potrzebowała wsparcia przyjaciół, a nie wojen i dopytywania.

-Gościu wyluzuj. Po prostu się o nią martwie.-warknąłem.

-Ty?-zmierzył mnie wzrokiem spod byka.

A co to kurwa miało być?! Wyglądało jakby mi nie ufał. W sumie mu się nie dziwiłem. Jednak mógł ruszyć mózgiem i widzieć jak mi zależy na Emmie.

-Spadaj do niej... I nie pal mi przed wjazdem...-chodź sam zacząłem.

-Właśnie do niej idę.-pchnął mnie ramieniem o ramie.

Darowałem mu to ale byłem wściekły. Postanowiłem iść się przejść po plaży. Nie mogłem znieść tej gęstej atmosfery. Nie tak wyobrażałem sobie urlop do psiej maci... Wiedziałem, że Emma jest w dobrych rękach.

Może mnie nie było z godzinę kiedy wróciłem i zobaczyłem przez okno jak moja dziewczyna siedzi na kanapię z przykrytymi kolanami i tępo patrzy w dłonie, a Scott próbuje z nią pogadać. Widziałem jego bezradność i zarazem bladą twarz kobiety, która zawładnęła moim sercem.

Serce aż mi się ściskało bo nie mogłem jej pomóc... Popchnąłem drzwi i słyszałem tylko stłumione słowa Emmy.

-Nie wiem. Nie chce o tym myśleć...-wydawała się jeszcze bardziej dobita.

-On cie wspiera...-mruknął Scott.

-Wiem...-przeciągała.

-I co dalej?-mruczał.

-Nie wiem....-zaczęła płakać.

O nie... Tego było za wiele wkróczyłem do salonu piorunując Scotta wzrokiem. Miałem w dupie kim dla  niej był ale ona potrzebowała spania.

-Dam sobie z nią radę.-rzuciłem chłodno w jego stronę.

-Widzę...-najwyrażniej się mnie tu nie spodziewał.


PS. Na zawsze twójOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz