5. Emma/Philip

36 1 0
                                    

Emma

Dziś zaczynał się mój urlop, który przeznaczyłam tylko w jednym celu. Wiedziałam, że młody będzie miał urodziny i chciałam spędzić z nim weekend. Mój adwokat wywalczył to kiedy ta stara wiedźma odcieła mnie od mojego brata. Niestety nie wiedziała jak bardzo mnie w tedy tym wkurzyła. Ale mój braciszek kończył sześć lat i chciałam być obecna w jego życiu, a nie tylko w tedy kiedy ta stara prukwa miała chęć dopuścić mnie do niego.Z wzięciem wolnego nie było problemu bo byłam jedną z lepszych pracownic ale problem był już z samym Scottem.

-Czemu nie mogę jechać?-mrudził kiedy wkładał moje walizki to swojego pikapa z odchodzącym niebieskim lakierem.

-Bo nie chce żebyś wrócił w kilku kawałkach.-zamknęłam z hukiem bagażnik aż uniósł oczy pełne bólu do góry-Wybacz...

-Sąd nie widzi jaka twoja babka jest pojechana?-wsiadł za kółko.

-Sąd tylko widzi lepsze korzyści materialne... Jak tu przybyłam nie miałam nic. A wiesz jak było ciężko...-nie za dobrze wspominałam ten okres. Dużo płakałam w tedy.

-Tak pamiętam.-zgodził się niechętnie-Ale uważaj na siebie.

Objął mnie i pomógł zanieść walizki. Uroczy był jak się tak martwił. Ale teraz miałam na głowię Gerde. Musiałam się nauczyć, że nie mówię do tej kobiety babcia. Jak byłam mała nie rozumiałam czemu tak się krzywiła gdy do niej tak mówiłam. Potem z czasem przestałam, a odwiedziny u niej były dla mnie czymś złym. To też kiedy Joe się dostał pod jej opiekę czułam, że mój świat się właśnie zapadł...

Wylądowałam koło północy zatrzymując się w motelu niedaleko LA. Zatrzymanie się u niej nie było najlepszym pomysłem. Przepakowałam prezent dla Joe'go. Wielką skrzynie dla dzieci z narzędziami do reperowania aut. Jak był młodysz powtarzał, że chce zostać mechanikiem. Miałam nadzieje, że dalej mu to pozostało, a babka nie chciała mu wyperswadować tego w imię "lepszego" zawodu.

Rano wybrałam na telefonie numer, który miałam podpisany ALCATRAZ. Poczekałam z pięć sygnałów i znów zadzwoniłam. Wiedziałam, że to będę musiała powtórzyć pięć razy minimum... Boże daj mi cierpliwość...

-Halo?-burknęła do słuchawki, a ja przewróciłam oczami.

-Witaj.-krótka pauza-Jestem już w LA. Przyjadę na obiad do Joe'go i ciebie.

-Doprawdy?-wiedziała, że nie ma nic do powiedzenia. Mogłam wpadać do małego kiedy chciałam inaczej sąd już się zatroszczy o to by odpowiednio sobie uświadomiła co to znaczy SPRAWIEDLIWOŚĆ.

-Tak.-mruknęłam przez zaciśnięte zęby.

-Nie spóźnij się.-rzuciła wyniośle i się rozlączyła.

Jak ona mnie wkurzała! Boże naprawdę matka musiała się dać wsadzić na wybuchający statek?! Przestałam o tym myśleć i ubrałam sukienkę w kropki na grubych ramiączkach ale krótkiej bo sięgała aż do uda, a do tego obcasy. Upiełam włosy w kok i poprawiłam makijaż nie zapominając o prezencie i słodyczach. Mały je wprost uwielbiał. Zamówiłam taksówkę i wskazałam adres, który kojarzył mi się z najmroczniejszym okresem mojego życia.

Dom Gerdy znajdował się blisko wybrzeża co dawało mu samemu duży plus. Biały, duży i ładny cieszył wzrok obserwatora. Zadbany ogród z altanką sprawiał idealne warunki do obcowania z naturą. Przed wjazdem do garażu zobaczyłam mały zielony rower z dwoma kółkami dąpiętymi do tylniego koła. Przed wejściem na posesję zawsze brałam głęboki oddech jakbym nurkowała. Po części tak było ale zamiast do wody wpadałam do morza pełnego jadu. Zobaczyłam już białą kotkę nazwaną Królową, która przechadzała się dumnie po chodniczku z kamieni prowadzącej do wejścia domu. Nacisnęłam dzwonek przy drzwiach i wygładziłam sukienkę.

PS. Na zawsze twójOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz