12. Niebo ciemnieje

296 28 12
                                    

Leżałam w łóżku, opierając dłoń na czole. Głowa dzisiaj dosłownie pulsowała mi z bólu. Już dawno mnie tak nie bolała. Nawet moja kotka wydawała się być bardziej nie spokojna. Syczała na okno i nerwowo kiwała ogonem, gdy przechadzała się po moim pokoju. Do tego Diablo wyszedł załatwić coś w swoim garnizonie. Ten dzień już od samego początku był spisany na straty. 

No dobra czas udać się w końcu do króla, tak jak obiecałam to zrobić Diablo. 

~Lepiej, żebyś przy księciu nie zemdlała, nie chce by robił nam usta usta.~ Wilczyca na samo wspomnienie o tym wzdrygnęła się a ja uśmiechnęłam widząc, że w końcu nas coś jednak łączy. Ale trzeba coś temu cholernemu bólowi zaradzić, dlatego szybko udałam się do kuchni, do apteczki po jakieś proszki. 

Dawno ich nie brałam dlatego spojrzałam na termin przydatności nalewając sobie wody do szklanki. Uśmiechnęłam się widząc ważność do dwóch miesięcy na przód. Czyli uratowana. 

Po tym jak wzięłam proszki, uzupełniłam miski mojej kotki, która teraz siedziała w progu i uważnie mi się przyglądała. To dziwne, ale ten kot zdaje się rozumieć moje nastroje. Może nawet lepiej od jakiegokolwiek psa. 

-No dobra Figa, pamiętaj by nie wpuszczać nikogo do domu, a jak sam ktoś wlezie to wydrap mu oczy. - Kotka podeszła do mnie i mrucząc otarła się łebkiem o moją łydkę, uznałam to za potwierdzenie moich słów i dopiłam wodę. Pustą szklankę odłożyłam na blat, a do ręki chwyciłam wcześniej rzuconą przeze mnie na krzesło czarną, skórzaną kurtkę z herbem rodziny królewskiej. 

Tak nie przesłyszeliście się. Gdy inni dostają służbowe garnitury ja dostałam skórzaną kurtkę, której wykonanie zlecił sam król, twierdząc iż w zwykłej bawełnie po prostu stracę nieco pazura, który jest moją charakterystyczną cechą. Żyć nie umierać. 

Zabieram po drodze kluczki do domu i zakluczą po wyjściu drzwi. Czas lecieć do zamku. 

******

Kilka lat wcześniej  

Płomienny uczył się pilnie pod okiem swojego zaufanego nauczyciela. Chciał być najlepszy, dla swojego Pana, chciał byś kimś dzięki komu uda mu się zdobyć, ten cały przeklęty świat.  Świat, który pragnął zniszczyć, by stać się kimś kto będzie szanowany i wielbiony ponad wszystko. Nawet jeśli miałby osiągać ten stan przez strach i krzywdę innych. Nie obchodził go już dobro. 

Teraz liczyło się tylko zło, które kwitło w jego ciele niczym zatruty owoc. 

To zło wyzwalało w nim naprawdę ogromną moc, moc która wymykała mu się coraz bardziej z kontroli. 

Dlatego stał teraz przed tą cholerną tarczą, a płomienie powoli wdzierały się do jego oczu. Trawiły jego ciało i całe wnętrze, powoli wydostając się na zewnątrz. Lecz go to nie bolało, on kochał to uczucie, kochał tą siłę, w końcu poczuł siłę jego daru.  Czuł się wspaniale mogąc być w końcu sobą. 

Jego starania były czujnie obserwowane. A on sam nawet nic nie wiedział o planach jakie ma wobec niego jego nauczyciel. Tego dnia gdy jego uczeń w końcu dorównał jego oczekiwaniom stało się to co było nieuniknione. 

- Shen, pozwól no za mną. - Demon udał się na ławkę, którą jego uczeń postawił ostatnio na skraju lasu. Gdy mężczyzna usiał płomienny od razu do niego dołączył. - To niebo ma zdecydowanie za wiele kolorów nieprawdaż? 

Shen uniósł głowę ku niebu, które przy zachodzie słońca rozkwitało feriom barw.Nie podobały mu się te różne odcienie żółci i czerwieni mieniące się w błękicie nieba. 

- Zapamiętaj ten widok, chłopcze. To właśnie dzisiaj stałe się moim najlepszym uczniem. To właśnie dzisiaj uczynię Cię swoją największą bronią w mojej walce. Nadal tego pragniesz? - To pytanie zadał jedynie dla pozoru. Znał dobrze odpowiedź, widział ją w jego oczach, które wyrażały jedynie prawdziwą wolę walki. Chłopak pokiwał swoją głową nieświadomy tego co jego Pan zamierza z nim uczynić. - Podaj mi swoje dłonie. 

Shen wyciągnął ochoczo obie dłonie i wzmocnił uścisk jakim obdarował go jego nauczyciel. Chłopak poczuł dziwne mrowienie na dłoniach, które pięło się wyżej i wyżej biegnąc ścieżką  wzdłuż jego ciała. Młody mężczyzna przeraził się pierwszy raz od bardzo dawna, ogarnięty powoli rozchodzącą się po nim całym drętwotą całego ciała. Próbował się wyszarpnąć, lecz wszystkie jego starania były zgubne. Chłopak zastygł w bezruchu, zaklęty w kamienną figurę. 

- Śpij mój chłopcze, obudzę Cię gdy przyjdzie na to odpowiednia pora. 

*******

Nigdy w życiu nie szłam tak długo do zamku jak dzisiaj. Ból w głowie nie malał, a wręcz przeciwnie stawał się nie do zniesienia. Czułam go dosłownie w taki sposób jakbym waliła się cały czas tym przeklętym łbem o mur. Nawet mój oddech zdawał się być inny. Przeszłam ten cholerny zakręt i powiedziałam w końcu dość. Musiałam usiąść się na tej przeklętej ławce, żeby odpocząć. Cholera jasna co się ze mną do jasnej cholery dzieje?!

Odchyliłam głowę do tyłu i zamknęłam na chwilę oczy. Potarłam się dłońmi po twarzy, mając nadzieję, że jednak coś to pomoże. Jednak gdy otworzyłam oczy cały świat zawirował, a ja tym razem zaczęłam łapać oddechy tak jakbym miała się za chwilę udusić, choć powietrza mi w tej chwili nie brakowało. Czułam się tak jakbym miała za chwilę się porzygać. 

W tedy zamknęłam te cholerne oczy i wszystko się zmieniło. Dosłownie wszystko. 

Nie byłam już na placu na przeciw jednej z kamienic. Byłam gdzieś zupełnie sama. Byłam w miejscu tak ciemnym, że bałam się postawić jakikolwiek krok. Dopóki nie zobaczyłam tego światła, wydawanego ewidentnie przez jakąś z pochodni. Teraz byłam już pewna, byłam albo wewnątrz jakiejś wizji, albo po prostu oszalałam. 

Trudno, postanowiłam iść za światłem, co wydało mi się naprawdę lepszym rozwiązaniem niż stanie w jednym miejscu. Może czego się ciekawego dowiem. Czułam się uwięziona w tej wizji, tak jakby ktoś chciał mi coś specjalnie pokazać, nie było mi to na rękę. Obiecałam sobie w głowie sprawdzić kto mógłby być do tego zdolny, albo raczej kto...

Nagle światło rozbłysło, ukazując pomieszczenie wielkie niczym kopalna wydrążona grota. Stałam tuż za postacią w kapturze, której twarzy nie mogłam za cholerę dojrzeć, gdyż coś blokowało mój ruch, a ja musiałam chcąc nie chcąc stać w miejscu. Byłam naprawdę zirytowana. 

W tedy postać w kapturze, zaczęła iść do kamiennej postaci stojącej dosłownie przed nami. Co lepsze, gdy postać się poruszyłam moje nogi szły posłusznie za nią. Byłam do niej uwiązana jak pies na smyczy. W tym momencie wiedziałam już, że gdy spotkam sprawcę od razu wyrwę mu coś za ten czyn. 

Postać dotknęła kamiennej głowy posągu, a ten zaiskrzył bladym światłem. Usłyszałam ciche "przebudź się". Poczułam ciarki na ciele gdy pierwsze kamienne kawałki opadły na ziemię, powoli odsłaniając ciało chłopaka... Cholera jasna. 

Kiedy jego twarz się odkryła moje oczy wyszły z obity... Znałam go, cholera jasna, ja... 

Moje oczy zamknęły się a gdy je otworzyłam byłam otoczona tłumem gapiów... 

Cholera jasna. Zmiana planów, najpierw muszę iść do lasu... na pewno tam będzie...


************

Przepraszam, że kazałam wam tak długo czekać, ale uległam małej kontuzji jednej z ręki. No i moje pisanie na klawiaturze przypominało pisanie, czegoś przez moją babcię, dobitnie wpatrującą się w literki i zastanawiając się nad ich doborem XD 

I jak tam? Kogo obstawiacie? :)

Wilczyca 2: Piekielna gwiazdaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz