#10

2K 133 36
                                    

Od James Buchanan Barnes: Co robisz?

Ja: Rozkoszuję się chwilą pozbawioną problemów. Nie przeginaj i nie pisz.

   Odstawiłam alkohol na panele przeciągając się leniwie w słońcu na narożniku.Pogoda dzisiaj rozpieszczała.

Od James Buchanan Barnes: Odłóż butelkę. 

Ja: Pierdol się.

Od James Buchanan Barnes: Będę za 15 minut.

    Popierdoliło go.Miał pierdolić się.Nie mnie.

   Na wszelki wypadek zerknęłam na ekran z wiadomością jeszcze raz.

Ja: Tylko mi tak wolno.

   Wbiłam podpity wzrok w telefon.

   Owszem zapijałam obecną sytuację.Piłam...Nie wiem co piłam.Ale dzieci nie było.Vincenta wypierdoliło.Więc wolno mi było.

   Leżałam sobie tak w najlepsze nie mając najmniejszej ochoty na funkcjonowanie ,aż otrzeźwił mnie dzwonek do drzwi.Wstałam z gracją na jaką stać osobę trąconą.Doszłam do  drzwi otwierając je i marszcząc brwi.

-Jesteś chory-skwitowałam chcąc zamknąć drzwi ,ale wsadził między nie ,a futrynę nogę.

   Zmarszczyłam nos dając sobie spokój i odchodząc wgłąb domu.

-Tamto nic nie znaczyło-oznajmiłam-Wykorzystałeś mnie perfidnie w chwili kiedy nie wiedziałam co robię!

-Ty kiedykolwiek wiesz co robisz?-spytał leząc za mną.

-Zdarza się-usiadłam na oparciu narożnika podnosząc głowę żeby na niego patrzeć-Czego chcesz?

-Nie ma Vincenta w mieście-stwierdził.

-Jest na jakiejś konferencji z resztą pracoholików -potwierdziłam.

-W mieście jest wesołe miasteczko -powiadomił mnie-Więc ubieraj się ,jedziemy.

-No chyba kpisz-parsknęłam-Miałam doprowadzić sprawę do końca ,ewentualnie pomóc ci z problemami ,ale nie chodzić z tobą na pieprzone wesołe miasteczko.

-Boli cie spotykanie się ze mną?-uniósł brew.

-Jasne-prychnęłam łapiąc się za pierś-Za każdym razem kiedy słyszę twój głos ...-zaczęłam opadając na mebel w dramatycznym geście.

-To masz kisiel w majtkach ,oboje to wiemy-założył ręce na piersi-Ubieraj się bo inaczej wyniosę cie tak jak stoisz.

-Ego w sufit jeszcze nie pierdolnęło?-spytałam oburzona patrząc na niego spomiędzy palców-Kto ci takich bzdur o tobie nagadał?-wybełkotałam.

-Nie żartuję-zastrzegł ,kiedy prychnęłam na niego kolejny raz.

   Schylił się łapiąc mnie w tali ,aż mnie kurwa wygięło w łuk ze zdziwienia i szoku.Słodki boże jak ja reaguje.

-Dobra,dobra już idę!-zaczęłam się wyrywać odpychając go od siebie.

   Roześmiał się widząc jak zła tuptam nieporadnie na górę.Po drodze prawie zaliczając glebę.Wystawiając mu język.I klnąc w niebo głosy.

***

   Stałam z zaplecionymi rękami obserwując atrakcje dookoła.Wszystko było tak kolorowe ,jazgoczące i świecące że mój mózg nie rejstrował co się dzieje.Wbiłam wzrok w najmniej pierdolnięty punkt tego rozgardiaszu jakim było stoisko ze strzelaniem do puszek.

   Brunet chyba inaczej odpierający to co się dzieje dookoła stał obok mnie napawając się widokiem z błyszczącymi oczami.

   I dla tych pięciu minut byłam gotowa przesiedzieć tu te parę godzin.

-Co ci się tam tak podoba?-spytał niepewnie łącząc nasze palce na co zabrałam dłoń.

-Sprzedawca-zironizowałam.

-Nie marudź-zmrużył oczy-To lepsze od rozwijania alkoholizmu w domu.

   Spojrzałam na niego z miną typu "i tak wszystko mi jedno co się ze mną stanie" po czym ruszyłam w stronę stoiska.Zapłaciłam mężczyźnie za ladą odpowiednią sumę ,wzięłam do ręki "broń" i ustawiłam się "odpowiednio".

   Po chwili kątem oka zobaczyłam jak Barnes również płaci mężczyźnie ustawiając się obok mnie.

-Mały zakład?-spytał nawet nie patrząc w moją stronę.

-O co?-uniosłam brew słysząc tą propozycję.

   Tarcza nie był daleko.Miałam szansę nie zjebać.

-Jeśli ja wygram śpisz dzisiaj u mnie.

-Jeśli przegrasz-wzięłam głębszy oddech jakby to co miałam powiedzieć bolało mnie fizycznie-Więcej mnie nie dotkniesz.

-Umowa stoi-ustawił się wygodniej ujmując pistolet i zaczął strzelać kula ,po kuli.

   Oh ,w co ja się pakuję.

*****

To by było takie piękne gdyby mieć faceta ,który umie strzelać.Wszystkie pluszaki na festynach twoje <3

Btw koniec tego dobrego i rozdziałów prawie że codziennie ;P

Sorry//Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz