Od James Buchanan Barnes: Co robisz?
Ja: Rozkoszuję się chwilą pozbawioną problemów. Nie przeginaj i nie pisz.
Odstawiłam alkohol na panele przeciągając się leniwie w słońcu na narożniku.Pogoda dzisiaj rozpieszczała.
Od James Buchanan Barnes: Odłóż butelkę.
Ja: Pierdol się.
Od James Buchanan Barnes: Będę za 15 minut.
Popierdoliło go.Miał pierdolić się.Nie mnie.
Na wszelki wypadek zerknęłam na ekran z wiadomością jeszcze raz.
Ja: Tylko mi tak wolno.
Wbiłam podpity wzrok w telefon.
Owszem zapijałam obecną sytuację.Piłam...Nie wiem co piłam.Ale dzieci nie było.Vincenta wypierdoliło.Więc wolno mi było.
Leżałam sobie tak w najlepsze nie mając najmniejszej ochoty na funkcjonowanie ,aż otrzeźwił mnie dzwonek do drzwi.Wstałam z gracją na jaką stać osobę trąconą.Doszłam do drzwi otwierając je i marszcząc brwi.
-Jesteś chory-skwitowałam chcąc zamknąć drzwi ,ale wsadził między nie ,a futrynę nogę.
Zmarszczyłam nos dając sobie spokój i odchodząc wgłąb domu.
-Tamto nic nie znaczyło-oznajmiłam-Wykorzystałeś mnie perfidnie w chwili kiedy nie wiedziałam co robię!
-Ty kiedykolwiek wiesz co robisz?-spytał leząc za mną.
-Zdarza się-usiadłam na oparciu narożnika podnosząc głowę żeby na niego patrzeć-Czego chcesz?
-Nie ma Vincenta w mieście-stwierdził.
-Jest na jakiejś konferencji z resztą pracoholików -potwierdziłam.
-W mieście jest wesołe miasteczko -powiadomił mnie-Więc ubieraj się ,jedziemy.
-No chyba kpisz-parsknęłam-Miałam doprowadzić sprawę do końca ,ewentualnie pomóc ci z problemami ,ale nie chodzić z tobą na pieprzone wesołe miasteczko.
-Boli cie spotykanie się ze mną?-uniósł brew.
-Jasne-prychnęłam łapiąc się za pierś-Za każdym razem kiedy słyszę twój głos ...-zaczęłam opadając na mebel w dramatycznym geście.
-To masz kisiel w majtkach ,oboje to wiemy-założył ręce na piersi-Ubieraj się bo inaczej wyniosę cie tak jak stoisz.
-Ego w sufit jeszcze nie pierdolnęło?-spytałam oburzona patrząc na niego spomiędzy palców-Kto ci takich bzdur o tobie nagadał?-wybełkotałam.
-Nie żartuję-zastrzegł ,kiedy prychnęłam na niego kolejny raz.
Schylił się łapiąc mnie w tali ,aż mnie kurwa wygięło w łuk ze zdziwienia i szoku.Słodki boże jak ja reaguje.
-Dobra,dobra już idę!-zaczęłam się wyrywać odpychając go od siebie.
Roześmiał się widząc jak zła tuptam nieporadnie na górę.Po drodze prawie zaliczając glebę.Wystawiając mu język.I klnąc w niebo głosy.
***
Stałam z zaplecionymi rękami obserwując atrakcje dookoła.Wszystko było tak kolorowe ,jazgoczące i świecące że mój mózg nie rejstrował co się dzieje.Wbiłam wzrok w najmniej pierdolnięty punkt tego rozgardiaszu jakim było stoisko ze strzelaniem do puszek.
Brunet chyba inaczej odpierający to co się dzieje dookoła stał obok mnie napawając się widokiem z błyszczącymi oczami.
I dla tych pięciu minut byłam gotowa przesiedzieć tu te parę godzin.
-Co ci się tam tak podoba?-spytał niepewnie łącząc nasze palce na co zabrałam dłoń.
-Sprzedawca-zironizowałam.
-Nie marudź-zmrużył oczy-To lepsze od rozwijania alkoholizmu w domu.
Spojrzałam na niego z miną typu "i tak wszystko mi jedno co się ze mną stanie" po czym ruszyłam w stronę stoiska.Zapłaciłam mężczyźnie za ladą odpowiednią sumę ,wzięłam do ręki "broń" i ustawiłam się "odpowiednio".
Po chwili kątem oka zobaczyłam jak Barnes również płaci mężczyźnie ustawiając się obok mnie.
-Mały zakład?-spytał nawet nie patrząc w moją stronę.
-O co?-uniosłam brew słysząc tą propozycję.
Tarcza nie był daleko.Miałam szansę nie zjebać.
-Jeśli ja wygram śpisz dzisiaj u mnie.
-Jeśli przegrasz-wzięłam głębszy oddech jakby to co miałam powiedzieć bolało mnie fizycznie-Więcej mnie nie dotkniesz.
-Umowa stoi-ustawił się wygodniej ujmując pistolet i zaczął strzelać kula ,po kuli.
Oh ,w co ja się pakuję.
*****
To by było takie piękne gdyby mieć faceta ,który umie strzelać.Wszystkie pluszaki na festynach twoje <3
Btw koniec tego dobrego i rozdziałów prawie że codziennie ;P
![](https://img.wattpad.com/cover/186891366-288-k158523.jpg)
CZYTASZ
Sorry//Bucky Barnes
FanfictionPrzeprasza.Za to że dostał się w łapy Hydry.Że mordował.Że chęć do życia.Za to że namieszał w jej życiu.Za to że zjawił się w Nowym Yorku dając Steve'owi nadzieję że zostanie na dłużej.Za problemy z prawem.Za to jaki jest.I za to że zamierz dotrzyma...