Morbus

2.9K 174 119
                                    

Naprawdę chciałabym powiedzieć, że obudziłam się wcześnie rano, aby przygotować się na nadchodzący dzień, lecz noc nie była dla mnie na tyle łaskawa, bym zmrużyła oczy. Leżałam w bezruchu na pryczy i gapiłam się pusto w drewniany sufit aż do białego rana, myśląc o wydarzeniach minionych dni. Ciężko było mi ustalić, co w tej chwili odczuwałam. Z jednej strony spotkało mnie tyle dobrego: poprawiłam się w ćwiczeniach, znalazłam grupkę, w której nie byłam traktowana jak dziwadło, kilka razy udało mi się uszczęśliwić kaprala... Niestety z drugiej dalej byłam tak samo niezdarna, dalej wpadałam w kłopoty i dalej miałam ochotę zapaść pod ziemię ze wstydu na myśl, że za jakiś czas zapewne wtargnie tu Ackerman i zaciągnie mnie na jakiś trening. Westchnęłam ciężko i usiadłam na krawędzi materaca, przeczesując włosy palcami, tak, że odgarniałam je z czoła. Pociągnęłam nosem i spuściłam głowę, załamując się tym, iż akurat kiedy czułam się i tak beznadziejnie, musiał jeszcze dopaść mnie katar. Po prostu fantastycznie. Zakaszlałam kilka razy i sięgnęłam po chusteczki leżące na stoliku. Starannie się wysmarkałam w jedną z nich i udałam się do łazienki, by się ogarnąć, zanim po raz kolejny wydarzy się coś niespodziewanego i wprawi mnie w stan osłupienia. Wykąpana, ubrana, uczesana i zakichana z powrotem ległam na łóżku, oparłam plecy o ścianę i okryłam się niechlujnie kołdrą, szukając ochrony przed zimnem, które zdawało się nie dotykać mnie z zewnątrz, a od wewnątrz.

- Szlag... Nie mówcie mi, że się rozchorowałam... - burknęłam do siebie pokasłując. Sięgnęłam po kolejną chusteczkę i gdy już miałam znowu wydmuchać nos...

- Pobudka, Arquette! - moje przypuszczenia się sprawdziły i do pomieszczenia wszedł Levi ze srogą miną, która jednak zniknęła w momencie, kiedy zauważył moje złe samopoczucie. Mimo wszystko starałam się zachować pozory bycia zdrową, więc wstałam i zasalutowałam, jak na dobrego żołnierza przystało.

- Czekam na rozkazy, sir. - odparłam zachrypionym i przytłumionym katarem głosem. Brunet spojrzał na mnie jak na idiotkę i z niedowierzaniem złapał się za głowę.

- Więcej śpij przy tym otwartym oknie, na pewno będziesz w szczytowej formie. - syknął sarkastycznie i podszedł, by zamknąć okiennicę, przez którą wpadały tony zimnego powietrza. Nie wierzyłam, że byłam tak głupia, aby tego nie zauważyć. A jednak, Korinna. A jednak.

- Przepraszam, panie kapralu. - wydusiłam z siebie, kładąc rękę na rozgrzanym czole, żeby je nieco ochłodzić i cicho pociągając nosem. Ciemnowłosy słysząc ten dźwięk, obrócił się w moją stronę z obrzydzeniem i położył dłoń na moim ramieniu, bez słowa wyjaśnień wyprowadzając mnie z pokoju. Zmieszana, poszłam z nim w nieznanym kierunku, modląc się, aby ćwiczenia nie były dziś zbyt męczące czy wymagające. Zamiast tego jednak, zostałam doprowadzona do pokoju Ackermana. Znowu. Odwróciłam się do niego w panice, bojąc się, że kolejny raz będę zmuszona do sprzątania.

- Połóż się, zejdę Ci po śniadanie i coś ciepłego. Tylko porządnie się przykryj. - rozkazał Levi, odsuwając na bok pościel i wskazując mi miejsce na materacu. Rozdziawiłam japę, nie mogąc uwierzyć w to, co się właśnie działo. Czy on mi właśnie odstąpił własne łóżko, żebym wyszła z choroby? To był jakiś podstęp? Czy może nagły przypływ miłosierdzia?

- Jest pan pewien, kapralu? Ja mogę normalnie iść dziś na ćwiczenia, naprawdę... - zapewniłam, nie chcąc nadużywać jego opieki nad moją osobą. Z drugiej strony jednak, wewnętrznie miałam wrażenie, że roztapiam się z rozczulenia. To niezmiernie urocze, że chce się mną zająć...

- Spójrz na siebie, zasmarkasz cały plac treningowy. - odpowiedział, wyjmując z kieszeni chusteczkę i przyciskając mi ją do nosa - Lepiej rób, co mówię, zanim się rozmyślę, szczeniaku.

Niczym małe dziecko, wydmuchałam nos w przyłożoną chustkę i w końcu posłusznie położyłam się pod pierzynę, okrywając się aż po samą szyję. Z niecierpliwością czekałam na powrót przełożonego, co jakiś czas kichając i kaszląc, a także drżąc z zimna. Wierciłam się nieco, usilnie starając się rozgrzać. Kapral przyszedł po kilku minutach, które wydawały mi się wówczas wiecznością i położył na moje kolana tacę z kaszką manną oraz gorącą, miętową herbatą. Uśmiechnęłam się infantylnie i zerknęłam na Leviego, upewniając się, że nie robi sobie ze mnie jaj. On kiwnął na mnie głową, dając mi potwierdzenie jego szczerych intencji. Z radością zaczęłam pałaszować, rozkoszując się tą troską i uwagą, którą poświęcał mi kapral. Po skończonym posiłku oddałam mu tackę i zanurzyłam się z powrotem w ciepłej, wygodnej pościeli. Wspominałam już, że Ackerman miał najcudowniejsze łóżko, w jakim kiedykolwiek leżałam? Cudownie miękkie poduszki, gruba, przytulna pierzyna... Po prostu raj. Przymknęłam zmęczone powieki i na kilka ładnych godzin odleciałam do krainy snów.

Obudziło mnie delikatne potrząsanie mojego boku. Otworzyłam sklejone śpiochami oczy, przecierając je leniwie i podnosząc się do pozycji siedzącej. Nieintencjonalnie przy siadaniu mój nos otarł się od nos bruneta, gdyż nie zdawałam sobie sprawy z tego, w jak małej ode mnie był odległości. Jak dobrze, że moja twarz i tak była już czerwona od gorączki... Spuściłam wzrok i zauważyłam w jego dłoniach butelkę z lekarstwem oraz łyżeczkę. Zachłysnęłam się powietrzem na ten widok i na powrót zakopałam się pod kołdrą. Od zawsze nie cierpiałam syropów, a Ackerman bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego faktu.

- Wyłaź, nie mam żadnych tabletek, więc musisz to przeżyć. To tylko malutka łyżeczka, Arquette. - namawiał mnie do opuszczenia kryjówki, lecz na darmo. Nie zamierzałam się poddać w tak ważnej sprawie.

- Nie, nie lubię. - wymamrotałam, ściskając poszewkę i zwijając się w kłębek. Jakby ktoś pytał, tak, podczas choroby zmieniam się w duże, marudne dziecko. Niespodziewanie mój kokon został odsłonięty na tyle, by odkryć moją twarz, natomiast reszta była miażdżona pod ciężarem mężczyzny. Wierzgałam się i kręciłam, chcąc się spod niego wydostać, jednak wszystkie moje próby szły na marne.

- Bądźże dobrą dziewczynką i otwórz buzię. - rozkazał kapral, nalewając syrop na łyżeczkę, lecz ja w dalszym ciągu nie zamierzałam współpracować.

- Nie chcę, nie chcę! Ble! - protestowałam, wiercąc się walecznie.

- Jest malinowy, dasz radę go przełknąć, słońce ty moje. Jak ty go weźmiesz, to ja też, zgoda? - targował się ze mną, starając się przytrzymać mnie w miejscu.

- Obiecuje pan? - zapytałam sceptycznie, wahając się nad przyjęciem oferty.

- Słowo kaprala. - odparł i wprowadził łyżeczkę z okropną mazią do moich ust, po czym uczynił to samo w swoją stronę, zgodnie z przyrzeczeniem. Moja twarz wykręciła się w obrzydzonym grymasie, niemniej jednak pocieszał mnie widok ciemnowłosego z identyczną ekspresją.

- Faktycznie, miałaś rację. Gorzkie i niedobre jak trucizna. - skrzywił się i zamknął buteleczkę, odkładając ją na bok. Spojrzałam na niego tryumfująco i pociągnęłam lekko nosem.

- A nie mówiłam? Powinien mi pan bardziej ufać. - zakpiłam i wydmuchałam nos w chustkę, która po raz kolejny została mi przystawiona przez bruneta. Mój dobrodziej przewrócił oczami i ucałowawszy troskliwie moje czoło, przykazał:

- Pośpij jeszcze, bo zaczyna Ci się zdawać, że wolno Ci marudzić na moje rozkazy.


Don't you dare die ~ Levi Ackerman x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz