Pocałuj mnie, idiotko

2.8K 139 21
                                    

Ostatnie zdanie wypowiedziane przez kaprala odbijało się echem w moich uszach. Spojrzałam prosto w te cudne oczy, szukając przyzwolenia, gdyż dalej nie wierzyłam w to, co usłyszałam. Ba, nie wierzyłam w ogóle w to, co się działo w moim życiu od kilku ładnych dni. Wzrok bruneta przeszywał mnie na wskroś, przez co odnosiłam wrażenie, że czyta mi w myślach. A co jak czytał? Chyba uznałby mnie za zboczeńca. Albo gorzej.

- Głucha jesteś? Pocałuj mnie. - domagał się Levi, kładąc obie dłonie na mojej talii.

- Spokojnie, nie musi pan dwa razy powtarzać. - zachichotałam, oplatając dłońmi jego szyję i ostrożnie przybliżając moje usta do jego, by w końcu złączyć je w namiętnym pocałunku. Z sekundy na sekundę czułam się coraz bardziej jak w niebie, gdy mogłam przelać wszystkie moje emocje i uczucia w to najbardziej dobitne wyznanie miłości. Nasze języki po raz kolejny złączyły się w ekscytującym tańcu, a oddechy oraz bicie naszych serc wyrównały się w jednym rytmie. Czy to wszystko było tylko snem? Oby nie. Chwytałam się kurczowo kołnierza jego koszuli, w obawie, że nagle zniknie, rozpłynie się w eterze i nie powróci. Potrzebowałam jego dotyku, zapachu, smaku... Więc całowałam go z taką pasją i energią, jaką tylko byłam w stanie z siebie wydobyć. Gdy w końcu musieliśmy się rozłączyć, ponieważ zabrakło nam powietrza, mężczyzna ponownie przytulił mnie do siebie, głaskając czule moją głowę.

- Dam Ci dzisiaj wolne, bo miałaś ciężki dzień. Masz odpocząć. Ogarnij się, umyj i koniecznie przyjdź na kolację, bo ostatnio mało jesz. Ale najpierw może wszamaj te kartofle, skoro koleżanka tak się dla Ciebie naraziła. - zażartował, zwyczajowo czochrając moją czuprynę i kierując się w stronę wyjścia. Zaśmiałam się, potakując energicznie głową, po czym zabrałam się za "obiad". Prędko go zeżarłam, walnąwszy się wcześniej jak długa na łóżku. Zdecydowanie byłam umęczona. Nie tyle fizycznie, co psychicznie. Tak jak mówiły dziewczyny, ostatnio w moim życiu dramat gonił dramat, a ja nie nadążałam za nimi biec. Chwila wytchnienia bardzo dobrze mi zrobi. Zamknęłam oczy, odpływając do krainy sennych marzeń.

Niespodziewanie znalazłam się na bardzo wąskim skrawku gleby, po obu stronach którego widniała ogromna, bezdenna przepaść. Balansując na krawędzi, wrzeszczałam w panice, machając rękami na wszystkie strony, by złapać równowagę. Udało mi się to dopiero po dłuższej chwili, gdy zgięłam kolana i kucnęłam na niewielkiej przestrzeni, przytrzymując się jej również rękami. Rozejrzałam się dookoła, lecz nie widziałam nic poza szarym, jednolitym niebem i czarną dziurą na dole. Oddychałam szybko, ale pył w powietrzu boleśnie wdzierał się do moich płuc, przez co zaczęłam krztusić się i kaszleć. Aby jakoś temu zapobiec, przyłożyłam rękaw do nosa, co nie dało jednak zbyt wiele. Dalej się dławiłam. Spojrzałam przed siebie. W oddali stała jakaś postać. Zaczęłam ostrożnie czołgać się w jej stronę, wdychając jak najmniej nieprzyjemnych zanieczyszczeń. W połowie drogi moja głowa zaczęła robić się ciężka, a ramiona słabsze. Musiałam się zatrzymać. Wtem śmiech. Diabelski śmiech. Śmiech, od którego całe moje ciało przeszły ciarki oraz fala strachu. Chciałam się położyć. Spojrzałam w dół. Był tylko jeden sposób, aby odpocząć...

Zamknęłam oczy i pozwoliłam moim mięśniom się rozluźnić, spadając na prawy bok. Dalej kasłałam jak powalona, ale przynajmniej nie musiałam więcej walczyć o przetrwanie. Po prostu leciałam. Wolna od wszelkich zmartwień. Wolna od męczenia się. Wolna od strachu. Chwila, przestałam spadać? Coś ściskało moją rękę. A może raczej ktoś. Otworzyłam z powrotem powieki, natychmiast zauważając chudą dłoń trzymającą mocno mój nadgarstek. Poznałam te smukłe palce, zaciskające się na przegubie mojej dłoni. Idąc wzrokiem dalej w górę, napotkałam facjatę Ackermana, wykrzywioną w grymasie wysiłku. Wyciągał w moją stronę drugą rękę, by pomóc mi się wspiąć. Desperacko złapałam za nią, mozolnie wygramalając się z odmętów ciemności. W momencie, gdy znów znalazłam się u góry, przepaść zniknęła, a pod nami znalazł się gęsty piach, w którym zatapiały się nasze stopy. Palce bruneta złączyły się z moimi, a jego twarz przybrała wyraz ulgi. Otworzyłam usta, chcąc coś powiedzieć, lecz nie byłam w stanie nic z siebie wykrztusić. Wszystkie słowa uwięzły mi w gardle. Niespodziewanie ramiona Leviego objęły mnie, przytrzymując mnie tak blisko, jak to tylko było fizycznie możliwe. Nie poruszyłam się wówczas ani o milimetr, zbyt skołowana, by ruszyć choćby palcem.

- Zawsze Cię złapię, choćbyś nie wiadomo jak głęboko wpadła. - odezwał się nagle drżącym głosem, wybudzając mnie niejako z tego przedziwnego, psychodelicznego transu - Więc pocałuj mnie wreszcie, idiotko.

Zakrztusiłam się powietrzem, czując dziwne ukłucie w sercu. To było trochę, jakby strzała przeszyła mnie na wskroś, sprawiając, że się wykrwawiam. Instynktownie wyciągnęłam dłonie, by przybliżyć twarz ukochanego do mojej, lecz kiedy tylko dotknęłam skóry jego policzka... Zniknął. Rozpłynął się jak we mgle. Zaczęłam zaprzeczać, biegać dookoła, szukać go, a w końcu wyć i płakać.

- Levi... Nie... Levi! Levi!!! - krzyczałam na całe gardło, padając na podłogę.

- Levi... Proszę... Levi... Levi!!! - wrzasnęłam, budząc się z powrotem na mojej pryczy. Dyszałam ciężko, miętoląc w dłoniach prześcieradło. Cała byłam zlana zimnym potem, a w uszach słyszałam tylko nieznośne dzwonienie i mój własny oddech. To był tylko sen. Dzięki niebiosom, tylko głupi sen. Chwilę mi zajęło, aby się otrząsnąć i wstać z materaca. Zerknąwszy na zegarek, stwierdziłam, że najwyższa pora udać się na posiłek. Na szybko przebrałam się w coś luźniejszego, po czym skierowałam swe kroki w stronę kantyny. Usiadłam tam, gdzie zazwyczaj i natychmiast wzięłam się za pałaszowanie. To nawet nie dlatego, że byłam głodna, tylko potrzebowałam zajeść to traumatyczne, senne przeżycie. Zerknęłam ostrożnie znad talerza na kaprala Leviego. Pochłonięty był jakimś rozmyślaniem, tylko dłubał łyżką w swojej misce, nic nie jedząc. Nieco mnie to zmartwiło, zaczęłam zastanawiać się, co go trapi. Zresztą nie tylko mnie. Generał Smith, zauważywszy mierny stan bruneta, rozpoczął z nim rozmowę, której niestety nie zdołałam dosłyszeć przez gwar dyskusji na stołówce. Postanowiłam zapytać go o samopoczucie wieczorem, a tymczasem skupiłam się na dokończeniu mojej kleistej papki... W sensie kolacji.

Po skończeniu posiłku dziewczyny odprowadziły mnie do mojego baraku. Nalegały, abym do nich wstąpiła na 'babski wieczór', lecz wykręciłam się, mówiąc, że innym razem bardzo chętnie do nich dołączę, ale dziś jestem już zbyt zmęczona. Prawdziwy powód był jednak inny. Poszłam do łazienki, umyłam się szybko, acz dokładnie i ubrana w ręcznik pomknęłam do szafy. Chciałam ubrać coś ładnego, tylko że niestety nie posiadałam zbyt wiele ubrań pasujących do tej kategorii. Po dłuższym namyśle zdecydowałam się na prostą, czerwoną, krótką sukienkę na ramiączkach. Wzięłam głęboki oddech, ostrożnie opuszczając mój pokój. Skradałam się cicho i niepostrzeżenie, aby mieć pewność, że nikt nie będzie mnie o nic podejrzewał. Nie chodziło nawet o to, że wymykam się późno z pokoju, ale że w takim stroju idę samotnie do sypialni kaprala. Gdyby ktoś mnie zauważył, raczej nabrałby podejrzeń, prawda? Mimo tego zagrożenia, udało mi się jakoś dobrnąć to ciężkich, drewnianych wrót. Poważnie, jego drzwi wyglądały jakby rodem z jakieś bajki o księżnice zamkniętej w wieży. Ciemne, masywne, zamykane na duży, żeliwny zamek. Tylko, że w tej opowieści księżniczka była trzydziestoletnim, marudnym facetem, gotowym dać niechcianemu gościowi po łbie, który mógł wyjść, kiedy mu się żywnie podoba oraz decydować, kto może tam wejść. Ostatnio ta przyjemność spotykała mnie aż nader często. Niepewnie uniosłam zaciśniętą piąstkę i zapukałam dwa razy, na tyle głośno, by mnie usłyszał, ale i wystarczająco cicho, ażeby dźwięk nie rozniósł się po korytarzu. Usłyszałam ze środka podirytowane "wejść", więc nacisnęłam klamkę i dziarsko wkroczyłam do środka. Levi siedział przy biurku, zanurzony kompletnie w stercie papierów, skrupulatnie je wypełniając. Na ten widok aż mi gały wywaliło. Może to dlatego był taki markotny? Gdybym ja miała zajmować się czymś takim, prędzej strzeliłabym sobie w łeb.

- Czego? Zajęty jestem. - burknął, nie raczywszy nawet spojrzeć, kto przyszedł. Był tak pochłonięty pracą, że nie śmiał oderwać od niej nosa, aż w końcu sama się nie odezwałam:

- Mogę panu jakoś pomóc, panie kapralu? - zapytałam uprzejmie, zamykając za sobą drzwi. Zdziwiony Ackerman przez chwilę wpatrywał się we mnie jak w obrazek, po czym podzielił stertę dokumentów na dwie części, wcześniej każąc mi przekluczyć od środka zamek.

- Czemu przyszłaś, Korinna? Nie mówiłem Ci nic, że mam dużo papierkowej roboty na dziś. Więcej, kazałem Ci odpoczywać. Czyżby ktoś zatęsknił już za swoją karą? - zapytał, na chwilę zawieszając na mnie wzrok i oblizując się uwodzicielsko. Moje policzki po raz kolejny spłonęły czerwienią, więc aby im trochę ulżyć, skupiłam się na uzupełnianiu dokumentów.

- Pamięta pan, jak mówił, że jeśli będę chciała porozmawiać lub po prostu posiedzieć w ciszy, to mogę przyjść? Chyba właśnie po to przyszłam.

Don't you dare die ~ Levi Ackerman x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz