Dzisiaj Levi musiał załatwić sprawy poza kwaterą, przez co postanowił zostawić mnie pod opieką pułkownik Hanji. Nigdy nie miałam z nią zbyt wiele do czynienia, ale już wiele razy słyszałam o niej różne plotki. Wszyscy twierdzili, że jest zafiksowaną na punkcie tytanów wariatką, od której lepiej trzymać się z daleka, lecz po drodze do jej gabinetu nie czułam się specjalnie przerażona. Na pewno Ci ludzie byli po prostu wredni, bo jej nie rozumieli. A przynajmniej tak chciałam wierzyć.
Zapukałam zdecydowanie do drzwi i po usłyszeniu radosnego pozwolenia do wejścia, nacisnęłam klamkę, wkraczając do środka. Jej biuro przypominało rozkładem mebli to, które należało do kaprala, ale panował tu o wiele większy bałagan. Nikogo to chyba nie dziwi, w końcu u Ackermana wszystko zawsze lśniło czystością, aż można by było jeść z podłogi. U pani pułkownik natomiast część papierzysk porozrzucana była po posadzce, książki były byle jak upchnięte na regały, a biurko zawalone stertami zeszytów, dzienników i zwojów. Czułam się trochę, jakbym nagle trafiła do jakieś starej komnaty bardzo zarobionego arcy maga, który akurat był w trakcie szukania przepisu na eliksir nieśmiertelności.
- Wchodź, wchodź, słońce! - zachęcała mnie entuzjastycznie brunetka, widząc moje zawahanie. Nieudolnie usiłowała ogarnąć jakoś ten rozgardiasz, robiąc przy tym jeszcze większy bałagan - Przepraszam Cię za to, miałam dużo pracy dziś w nocy... Jeszcze tyle do zrobienia, przydałby mi się urlop... Naprawdę, ciesz się byciem młodą, dopóki możesz. Potem czeka Cię albo to samo, co mnie, albo śmierć w paszczy tytana. Dobrze, więc to ty jesteś tą sławetną wychowanką naszego kurdupla, tak? Siadaj, siadaj sobie! Spróbuję jakoś szybko to ogarnąć i wtedy pójdziemy wypełniać obowiązki, które dał mi dziś Erwin, dobrze? Matko, on chce mnie wykończyć! To naprawdę wspaniale, że dzisiaj przyszłaś, kochana! Levi tyle o tobie mówił... Już zaczynałam myśleć, że się zakochał, czy coś! Śmieszne, co?
- Pomóc pani? - przerwałam jej, nieco przestraszona tym całym długim wywodem, który mi właśnie zrobiła. Wygadana kobieta, nie ma co. Oszczędzę wam kolejnej przemowy, w której dziękowała mi i mówiła jaka to ja nie jestem miła oraz uczynna. Tym, co mnie niepokoiło, było dość często wspominane imię Leviego, zwłaszcza w kontekście tego, ile czasu razem spędzaliśmy. Brunetka drążyła temat w opór, na co ja odpowiadałam zażenowanym "Ależ co pani opowiada, pani pułkownik..." lub "Nie, to nic takiego nadzwyczajnego", jednocześnie przełykając ze zdenerwowaniem ślinę, bo dokładnie wiedziałam, jak bardzo te wszystkie jej teorie w ostatnim czasie zaczęły się urzeczywistniać. Przez cały czas porządkowania jej gabinetu, czułam większą presję, niż tego feralnego dnia, kiedy kapral dał mi wpierdol na oczach całego oddziału, a te bałwany jeszcze mi za to gratulowały. Ta kwestia jakoś dalej nie przestała mnie wpieniać, ale chyba muszę w końcu nauczyć się z tym żyć.
- Dobra, to już wszystko. Łał, szybko się z tym uwinęłyśmy, siostro! - zaśmiała się kobieta po skończonej pracy, zbijając ze mną sympatyczną piątkę - No to co, wygląda na to, że możemy przejść do listy obowiązków na dziś, a potem może jeszcze skoczymy sobie na browarka lub dwa. Zależy, jak szybko się uwiniemy. Najpierw trzeba posprawdzać sprzęt w składziku, potem powypełniać raporty z ostatniego tygodnia, następnie muszę sprawdzić, jak miewają się moje urocze okazy, a na sam koniec trzeba zająć się paczkami, które dzisiaj dotarły do magazynu. Mogę na Ciebie liczyć, Arquette?
- Tak jest, pani pułkownik! - odpowiedziałam z entuzjazmem, salutując jak na dobrego żołnierza przystało. Fakt, była trochę pokręcona, a jak już zaczęła trajkotać, to nie skończyła, jednak w gruncie rzeczy, bardzo w porządku z niej babka.
Ze sprzętem ociągałyśmy się najdłużej, mimo, że to było nasze pierwsze zadanie. Miałam jednak przy tym sporo frajdy, ponieważ po każdym sprawdzeniu mechanizmu pani Zoë wysyłała mnie na przetestowanie go w praktyce. Innymi słowy, mogłam sobie polatać do woli. Chyba właśnie wtedy zaczęłam naprawdę dogadywać się z brunetką, która pomimo bycia moją przełożoną, traktowała mnie jak równą sobie dziewczynę, nie mając absolutnie żadnego problemu by się ze mną nieco pośmiać i powygłupiać. Następnie przyszedł czas na wypełnianie raportów, w czym miałam już pewną wprawę dzięki Ackermanowi, więc nie zajęło nam to wiele czasu. Naprawdę bać się o stan psychiczny kobiety zaczęłam dopiero, kiedy zaprezentowała mi swoje "urocze okazy", którymi byli dwaj schwytani tytani. Nie uprzedziła mnie, że to te bestie, aż do momentu, gdy ujrzałam je na własne oczy, przez co o mało nie zlałam się w gacie. Tak, to był mój pierwszy raz, gdy widziałam tytana. Były tak ohydne, jak zawsze opowiadał mi kapral, co napawało mnie jeszcze większym strachem. Natomiast moja towarzyszka wydawała się niesamowicie podekscytowana na sam ich widok, nie mówiąc już o jej rozentuzjazmowaniu, kiedy przeprowadzała na nich swoje eksperymenty. Jej głos stał się o kilka tonów wyższy, a oczy rozszerzały się i błyszczały, jakby zobaczyła co najmniej ósmy cud świata. I kto tu imputował komu zakochanie? W przeciwieństwie do niej, mnie nie jarało odcinanie ukochanemu kończyn i patrzenie, jak odrastają. Chociaż nie jestem pewna, czy Levi mógłby powiedzieć to samo...
- O czym tam myślisz, złotko? - zapytała mnie Hanji, widząc moje zamyślenie po drodze do magazynu. Natychmiast otrząsnęłam się z tego stanu, usprawiedliwiając się niezbyt zrozumiałym mruknięciem, które chyba miało znaczyć "o niczym". Wreszcie dotarłyśmy do miejsca, gdzie pozostało nam do wykonania ostatnie zadanie. Większość paczek to było jedzenie, pasza dla koni, nowe meble, sprzęt do manewru, książki i pierdoły, które zamówili sobie dowódcy. No właśnie, jeśli chodzi o te pierdoły...
- Zobacz, ta jest dla niziołka! - krzyknęła nagle okularnica, machając mi prostokątnym kartonem przed nosem - Jestem ciekawa, co jest w środku...
- Chyba raczej nie powinnyśmy tego otwierać... - przestraszyłam się i chciałam w panice wyrwać jej podłużny pakunek z rąk, lecz moje próby spełzły na niczym. Trzymała go mocniej niż Sasha ukradziony z kuchni kawałek mięsa.
- Nie bądź nudziarą, na pewno ma tam coś ciekawego. Uwierz mi, on rzadko coś zamawia. Może nawet to coś dla Ciebie? - zaśmiała się Zoë, na co ja odwróciłam wzrok, nieudolnie starając się ukryć rumieńce na mojej piekącej twarzy. Naprawdę zaczynałam się bać, że ona o wszystkim wie. Nim zdążyłam ją powstrzymać, okularnica już przecinała jednym z ostrzy nożyczek taśmę klejącą na czubku opakowania.
To, co tam zobaczyłam, przeszło wszelkie oczekiwania nie tylko moje, lecz nawet pani Hanji.
Cholerny pejcz.
Pejcz.
Po prostu pejcz.
Obu nam opadły szczęki, niemal uderzając z hukiem o podłogę. Po chwili niekomfortowej ciszy, pułkownik w końcu zdecydowała się odezwać:
- No... To teraz już nie powiesz mi, że nic się między wami nie dzieje. - jej ton był wyczekujący, nawet rzekłabym, że lekko kpiący. Zaczęłam modlić się, aby nie zdecydowała się tego komuś wypaplać, bo inaczej już po mnie.
- Aa.. Ymm... Skąd pani wie, że to dla m..mnie?.. - zaczęłam jąkać się niezręcznie, unikając za wszelką cenę jej wzroku.
- A po tym. - odparła, wskazując palcem na wygrawerowany na nim na złoto, mały napis. Cholera, po co mu na wszystkim te napisy?! To już się robi męczące... Gdyby kazał umieścić tam to samo, co na kokardzie, może i nie byłoby problemu... Tylko, że tam było moje imię i nazwisko.
Będzie miał się z czego tłumaczyć.
CZYTASZ
Don't you dare die ~ Levi Ackerman x OC
FanfictionJakim cudem tak niezdarna i zakręcona kadetka przeszła szkolenie i stanęła w szeregach Korpusu Zwiadowców? Nikt nie jest tego do końca pewien, oprócz jednej osoby... Ale to, czy uda jej się tam przetrwać, może okazać się prawdziwym wyzwaniem, kiedy...