Zdecyduj się wreszcie, smarku.

2.8K 154 19
                                    

Nie zważając kompletnie na to, co zaszło wcześniej o poranku, kapral jak gdyby nigdy nic stwierdził, że dzisiaj przed musztrą poćwiczymy walkę wręcz. Nie rozumiałam tego, w jaki sposób on był w stanie tak prędko przybrać swoją typową, pokerową twarz i wykonywać obowiązki, kiedy ja dalej drżałam, ciężko oddychałam, nie wspominając o tym całym mętliku, który miałam we łbie. Moja sytuacja była lekko mówiąc dziwna. Nadal nie otrzymałam wyraźnego potwierdzenia uczuć mężczyzny wobec mnie, więc nie miałam pojęcia, co o tym myśleć. Nie wiedziałam również jak teraz powinnam się wobec niego zachowywać i jak go traktować. Czułam się jak w wielkim labiryncie, z którego próżno szukać wyjścia.

- Korinna. - odezwał się wreszcie kapral po chwili milczenia, która dla mnie zdawała się być wiecznością - Wiesz, że to, co mi ostatnio powiedziałaś dużo teraz zmieni, prawda? Na pewno jesteś na to gotowa?

Zawahałam się. Czy jestem? Sama nie byłam w stanie sobie na to odpowiedzieć. Nie umiałam w tym momencie myśleć trzeźwo. Bez znajomości konsekwencji, jakie pociągają za sobą moje czyny, ciężko mi było stwierdzić, czy byłam na nie przygotowana. Przymrużyłam powieki, zastanawiając się nad odpowiedzią, z którą kapral na szczęście nie zamierzał mnie pospieszać, mimo, że byliśmy już prawie na placu treningowym. Przed oczami przeleciał mi każdy moment wspólnie spędzony z Ackermanem. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Nasza znajomość zaczęła się nieco niekonwencjonalnie, lecz zacieśniała się z każdą chwilą, kiedy przekomarzaliśmy się, rozmawialiśmy o swoich zainteresowaniach, czy choćby kiedy ja zrobiłam coś głupkowatego, a kapral przewracał oczami, nazywał mnie smarkulą i tarmosił po głowie, rujnując za każdym razem moją fryzurę. Zawsze trochę traktował mnie jak dziecko, za które był odpowiedzialny i ciągle stawiał przede mną nowe, cięższe wyzwania. Często mnie to wkurzało, ale nigdy głośno nie narzekałam. Wiedziałam, że robi to, aby mi pomóc. Jak choćby zaoferowanie mi wstąpienia do wojska. Żołd tu był o wiele wyższy niż wypłata w mojej poprzedniej pracy. Dlatego poszliśmy na układ. Ja daję tu z siebie wszystko, a Levi wysyła mojej matce pieniądze, które zarabiam, sam zajmując się moimi własnymi wydatkami. Po śmierci ojca zostałyśmy same, a z jej pracy szwaczki nie stać nas było na godne życie. Na wspomnienie tego zajścia, poczułam palące kłucie w klatce piersiowej. Chyba dopiero teraz tak naprawdę dotarło do mnie, ile zawdzięczam temu mężczyźnie. Zawsze mogłam na niego liczyć, prosić o pomoc, porozmawiać, otrzymać wsparcie... Był mi najbliższą na świecie osobą, jaką miałam. Nieznośny ból nie ustawał, a wręcz jątrzył się, trawiąc moje wnętrzności nieugaszonym płomieniem. Wróciłam też pamięcią do momentów, gdzie dyscyplinował mnie w dosyć agresywny sposób, jako iż wierzył, że ból jest najlepszym nauczycielem, lub kiedy bawił się mną, doprowadzając mnie na skraj załamania nerwowego. Tak jak na przykład parę dni temu w gabinecie, czy nieco później w jego pokoju. Były i takie chwile, gdzie czułam się przez niego kompletnie zagubiona i poniżona. Tylko, że... Ja nawet nie potrafiłam być na niego o to zła. To nawet nie tak, że uczucia towarzyszące tym zajściom były dla mnie niemiłe... Nie... Ja ich pragnęłam. Trochę, jakbym była od niego uzależniona. Nic, co bym zrobiła, nie uwolniłoby mnie od tego. Chciałam jego uwagi skupionej tylko i wyłącznie na mnie, chciałam uczynić go szczęśliwym... Za wszelką cenę.

Postawiliśmy ostatni krok na suchej, ubitej ziemi na placu ćwiczeń. Brunet nie odezwał się dotąd ani słowem, cierpliwie czekając na odpowiedź z mojej strony. Nawet się do mnie nie odwrócił, tylko stał prosto, trzymając splecione dłonie z tyłu, utrzymując swoją dumną oraz władczą postawę. Postawę, która sprawiała, że moje nogi miękły i miały ochotę rozpłynąć się pod ciężarem reszty ciała. Musiałam użyć resztek mojej silnej woli, by nie paść na kolana. Przypatrzyłam się jego krótkim włosom, rozwiewanym na bok przez poranny wiatr. W widnym świetle wydawały się jeszcze nieco ciemniejsze niż zazwyczaj. Przełknęłam głośno ślinę i zacisnęłam pięści, wpijając paznokcie w środek dłoni.

- Teraz już tak. - odparłam szczerze i zdecydowanie. Było to tak, jakby nagle wszystkie me troski i obawy opuściły moje ciało, zostawiając je nareszcie w takim stanie, w jakim być powinno. W stanie, gdy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z moich uczuć i mogłam normalnie przy nim funkcjonować. Od jakiegoś czasu bałam się podświadomie, iż mogą one popsuć naszą relację, ponieważ już nigdy nie spojrzę na niego tak samo. Teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo się myliłam. Kapral odwrócił się wreszcie w moją stronę i spojrzał mi głęboko w oczy. Zazwyczaj starałabym się uciekać wzrokiem w inne miejsce, lecz nie tym razem. Nie mogąc dłużej trzymać tego w sobie, przybliżyłam moją twarz do jego, ledwo muskając moje drżące usta do jego nieco spierzchłych o poranku warg. Nigdy wcześniej tego nie próbowałam, więc serce kołatało mi jak oszalałe, a sam akt wyszedł mocno niezręcznie. Na całe szczęście jednak Levi złapał ręką tył mojej głowy, wsuwając swoje długie palce w gąszcz mych włosów i trzymał moją głowę w tej pozycji jeszcze kilka sekund. Odsunąwszy się w końcu, po staremu potarmosił moją czuprynę i z ledwo widocznym uśmieszkiem odrzekł:

- Widzę, że ktoś tu nareszcie przestał być małą smarkulą.

Don't you dare die ~ Levi Ackerman x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz