Pierwszy dzień w korpusie zwiadowczym - dostałam nowe, czyste ubranka, niezły sprzęcior i opierdol od prawie każdego z przełożonych za to, że spóźniłam się na ceremonię. Mając na uwadze moje, jakże cudowne, rozgarnięcie życiowe, przywykłam już do tego, że co chwila coś schrzanię i wszyscy dookoła suszą mi o to głowę. Kiedy podejmowałam decyzję, by wstąpić do wojska, byłam przerażona wizją rychłej śmierci, spowodowanej moim nagłym odjazdem do krainy rozmyślań w samym środku bitwy, ale z czasem zaczęłam zauważać, że to wcale nie jest problem. O wiele większym problemem jest moja marna koordynacja ruchowa. Kiedy proszą mnie o piwo - rozlewam, kiedy mam poukładać sprzęt w schowku - przewracam, kiedy mam zabić kukłę tytana na treningu - wlatuję w nią z impetem, rozwalając sobie przy tym nos. To tylko kilka przykładów tego, jak bardzo nadawałabym się do jakiegoś kiepskiego kabaretu, gdzie żartem wieczoru jest wywrócenie się na skórce od banana. I chociaż czasem udawało mi się zrobić coś, co nie kończyło się katastrofą, to były to z reguły rzeczy typu sprzątanie lub przygotowywanie jedzenia, gdzie musiałam być bardzo ostrożna i uważna, by niczego nie pomylić.
Po skończonej ceremonii, udałam się z resztą do kantyny na kolację. Większość obecnych po skończonym posiłku siedziała jeszcze i oblewała dołączenie do oddziału piwem, lecz ja i tak ledwo trzymałam się na nogach z wrażenia, więc nie zamierzałam jeszcze doprowadzać się do stanu, gdzie będę musiała się doczołgać do swojego pokoju. Kilku znajomych zachęcało mnie, bym została z nimi jeszcze chwilę, ale udało mi się od tego wymigać. Tak, to chyba jedyna rzecz, w której jestem nawet dobra - wymówki. Na przykład wtedy, gdy ubłagałam dowodzących o osobny pokój, twierdząc, że lunatykuję i biję ludzi przez sen. W rzeczywistości po prostu stronię od babskich plotek wieczorami i preferuję czytanie książek w samotności. Oczywiście, tylko kiedy uda mi się jakąś zawinąć z czyjegoś biura. Poza tym, kolejnym moim dziwactwem było gadanie sama do siebie, a nie wiedzieć czemu, przez większość nie jest to odbierane zbyt pozytywnie. Jednak tym, co wnerwiało ludzi najbardziej, było moje odrywanie się od rzeczywistości i zagłębianie się w jakieś niezbyt mądrej refleksji. Jak na przykład teraz. Zaczynam zachowywać się jak zombie, prowadząc przy tym swego rodzaju wewnętrzny monolog, który w zasadzie nikogo nie obchodzi. I z nich najczęściej wybudza mnie...
-Korinna Arquette! - usłyszałam za sobą głos tak donośny i władczy, że aż podskoczyłam z wrażenia. Słysząc dźwięk mojego imienia i nazwiska, od razu domyśliłam się, do kogo on należał. Nie było tu mowy o pomyłce. Odwróciłam się na pięcie i stanęłam oko w oko z ciemnowłosym mężczyzną o surowej, kamiennej twarzy. Ręce miał zwyczajowo skrzyżowane, a jego krok był stanowczy. Stanęłam przed nim na baczność, jak na dobrego żołnierza przystało.
- Kapralu Ackerman. - odparłam, starając się utrzymać z nim kontakt wzrokowy. Zawsze miałam z tym problem, ale jako nowy członek oddziału, pomyślałam, że powinnam nareszcie wyzbyć się tych wszystkich moich irracjonalnych lęków. Ten, w odwecie, zmierzył mnie swoimi stalowymi, odbijającymi światło wieczornego księżyca tęczówkami, patrząc na mnie jak na nędznego robaka, którym byłam.
- Co, już idziemy haśku? Zmęczyła się nasza kochana bidulka? Ale podziękować temu, kto wstawił się za nią u generała i wziął za nią pełną odpowiedzialność oraz opiekę to nie łaska? Może jeszcze da się to jakoś cofnąć i wywalić Cię na zbity pysk... - prychnął, marszcząc brwi.
- Ależ skąd, sir. - zaśmiałam się i uklękłam na jedno kolano, pochylając głowę - Jestem panu dozgonnie wdzięczna, za wszystko, co pan dla mnie zrobił i obiecuję pana nie zawieść.
- To się jeszcze okaże. Tymczasem będę Cię jeszcze potajemnie doszkalał w czasie wolnym. Możesz swoją słodką buźką oszukać wszystkich tych idiotów, ale nie mnie. Za dobrze się znamy. - mruknął, podając mi rękę, bym wstała. Skorzystałam z tej pomocy i otrzepałam nogę z kurzu, którym pokryty był piaszczysty, lecz twardy grunt.
- Zaiste, zbyt dobrze. - odparłam i pozwoliłam mu się odprowadzić do baraku, w którym znajdował się mój pokój. Zatrzymaliśmy się przed cienkimi, drewnianymi drzwiami i kiwnęliśmy na siebie głowami w geście pożegnania. Lecz gdy już sięgałam po klamkę, zdecydowałam się krzyknąć za odchodzącym dowódcą:
- Kapralu, mogę mieć jeszcze jedno pytanie do pana?
- Czego? - odburknął, sam najpewniej marząc, by walnąć się wreszcie na łóżko.
- Jak pan ich przekonał, że nie jestem taką ofermą, jaką oboje wiemy, że jestem?- To nie było takie trudne. Po prostu skłamałem, że osobiście Cię przeszkoliłem i osiągnęłaś wręcz wybitne wyniki. Teraz twoja w tym głowa, żeby im to udowodnić. Więc na treningach masz się starać, aż wyplujesz sobie płuca ze zmęczenia, jasne, Arquette? - zapytał, unosząc brew wyczekująco. Posłałam mu sprytny uśmieszek i nim zatrzasnęłam drzwi, odkrzyknęłam:
- Tak jest, Panie Kapralu!
CZYTASZ
Don't you dare die ~ Levi Ackerman x OC
FanfictionJakim cudem tak niezdarna i zakręcona kadetka przeszła szkolenie i stanęła w szeregach Korpusu Zwiadowców? Nikt nie jest tego do końca pewien, oprócz jednej osoby... Ale to, czy uda jej się tam przetrwać, może okazać się prawdziwym wyzwaniem, kiedy...