Poszłam na poranny trening, wcześniej powiadomiwszy dziewczyny, że chciałabym z nimi pogadać po obiedzie. Wyglądały na zdziwione, ale z chęcią przystały na moją propozycję. Po tym oświadczeniu, generał Smith zaczął dobierać nas w pary. Ymir była z Christą, Sasha z Conniem, Eren z Jeanem, aż w końcu zostaliśmy tylko ja, Armin i Mikasa. Dowódca miał właśnie się odezwać, gdy tuż obok niego pojawił się nikt inny, jak nasz szanowny pan kapral. Jego obecność tutaj nieźle mnie zadziwiła, zwłaszcza, że nie lubił przychodzić na te treningi. Zawsze, gdy go o to pytałam, twierdził, że nie ma czasu i ma lepsze rzeczy do roboty, niż użerać się z bandą wałkoni.
- Erwin, pozwól dzisiaj Arlertowi i Ackerman ćwiczyć razem, a ja zajmę się Arquette. - oznajmił brunet, wprowadzając uczucie szczerego przerażenia w moje wnętrze. Czym innym było ćwiczyć z nim sam na sam, gdzie nawet jeśli się zbłaźniłam, widziała mnie tylko ta jedna osoba, która znała wszystkie moje niezdarne zagrywki, a czym innym walczyć z nim na oczach całego oddziału. Przełknęłam ślinę i spojrzałam błagalnie na generała. Blondyn zauważył mój przestrach, wahając się nad swoją decyzją. Spojrzał na zdecydowanego Ackermana, który nie wyglądał, jakby miał zamiar ustąpić i westchnął:
- Jesteś pewien, że da sobie radę? Wiem, że robi całkiem spore postępy, ale powinna raczej ćwiczyć z kimś na podobnym poziomie, dopóki się nie podszkoli. - wyjaśnił spokojnie Smith, starając się przekonać ciemnowłosego do zmiany zdania.
- Kiedy wyruszy za mur, przeciwnik nie będzie komfortowo dopasowany do jej poziomu, Erwin. - burknął kapral, mierząc mnie swym zwyczajowym, chłodnym wzrokiem - Daj jej szansę się wykazać. Może nawet ty się zaskoczysz jej umiejętnościami.
Skamieniałam, widząc jak blondyn kiwa głową potwierdzająco i odchodzi do żołnierzy, którzy rozpoczęli już trening. Kiedy Levi stanął przede mną, gotowy do walki, miałam w głowie tylko jedną myśl: "Nie no, prędzej się zesram."
Wzięłam głęboki oddech, podejmując marną próbę uspokojenia swoich zszarganych nerwów. Rozejrzałam się dookoła. Wszyscy się na nas gapili, choć starali się robić to zaledwie ukradkiem, by generał nie zwrócił im na to uwagi. Kilka osób nawet szeptało coś między sobą, posyłając mi z daleka współczujące spojrzenia. Byłam ugotowana. Już po mnie. A nawet na dobrą trumnę mnie nie stać.
Podczas gdy ja przejęta byłam wizją rychłej śmierci z rąk kaprala, on już przeszedł do czynów. Zaatakował mnie jako pierwszy, chwytając moje ramię, po czym kopnął mnie w łydkę tak, iż wywaliłam się przed nim na zbity pysk. Bolało jak jasny gwint, ale pozwoliło mi otrzeźwić umysł. Dało mi do zrozumienia, że to już nie przelewki. Zero taryfy ulgowej. Czym prędzej podniosłam się z brudnej ziemi, ruszając na niego zaciekle. Ze względu na mój gniew za to, że zostałam upokorzona przed wszystkimi, zyskałam dodatkową motywację do walki. Wymienialiśmy ciosy przez całkiem długi czas, bez zwycięstwa czy porażki po żadnej ze stron. Jednak w tej walce to brunet zmuszał mnie do cofania, sam nieustannie prąc do przodu w swych atakach. Jego oczy były niesamowicie skupione. Widziałam ten wzrok zawsze, gdy wyruszał na ekspedycję poza mury. Powieki miał lekko przymrużone, lecz na tyle czujne, by wyłapywać każdy najmniejszy ruch wokół niego i móc zareagować natychmiastowo. Po dłuższych zmaganiach zaczęłam się męczyć, nie mogąc już złapać tchu. Tymczasem Ackerman dalej z uporem maniaka nie dawał mi spokoju. Nie mogłam uwierzyć w to, jak szybkie były jego ruchy. Za każdym razem, gdy już miałam możliwość zadać mu cios, on zdołał szybko przejść do defensywy i sprawić, bym musiała się wycofać. Było to strasznie uciążliwe, ale mimo tego, parę razy udało mi się mu przyłożyć. Nie dało to jakiś większych efektów, lecz to zawsze było coś. Sapałam ciężko, ostatkiem sił czerpiąc nieco powietrza. W końcu wylądowałam z dłońmi kaprala zakleszczonymi na moich nadgarstkach, siłując się na to, kto kogo powali.
- Wysil się wreszcie, Korinna. To się robi nudne, stać Cię na więcej. - dał mi reprymendę mężczyzna, przechylając mnie do tyłu, pomimo mojego oporu. Był już blisko wygranej. Szlag.
- Staram... Się... - wydusiłam z siebie, zapierając się nogami z całych sił. Ręce ciemnowłosego zacisnęły się mocniej na moich nadgarstkach. Nim zdołałam się spostrzec, huknęłam plecami o grunt, przyciskana dodatkowo ciężarem przełożonego, który usiadł na mnie okrakiem. Wierzgałam się, nie chcąc się jeszcze poddać, ale już wiedziałam, że nic więcej nie zdziałam. To koniec. Przegrałam.
Oddychałam ustami, haustami łapiąc cenny tlen. Patrzyłam prosto w oczy Leviego, zawiedziona samą sobą, nawet jeśli wiedziałam, że ta walka od początku była przesądzona. Tuż nade mną był w końcu najsilniejszy żołnierz ludzkości, praktycznie żyjąca legenda. Nie miałam żadnych szans, a jednak miałam ochotę się teraz rozpłakać. W gardle czułam już zbierający się szloch, który starałam się za wszelką cenę powstrzymać. Nie mogłam się teraz tak po prostu rozbeczeć. Bałam się, iż rozczarowałam kaprala, lecz jego wyraz twarzy zdawał się bardzo łagodny. Miałam ochotę przetrzeć sobie oczy. W jego obecnej minie nie byłoby może nic dziwnego, gdyby nie to, że mowa tu o Levim Ackermanie. Człowieku, który w 90% swojego czasu wyglądał, jakby chciał wszystkich obecnych pozarzynać. A teraz? Był tak spokojny, że można by go pomylić z kwiatem, który rośnie gdzieś na łące. Rozwiewane na bok przez wiatr włosy jeszcze bardziej potęgowały to złudzenie. Nagle jego twarz na chwilę przybliżyła się do mojego ucha, by wyszeptać:
- Jestem z Ciebie dumny, Korinna.
Moja twarz w sekundę zamieniła się w piekącego, czerwonego pomidora. Jak to był dumny? Przecież przegrałam! Z czego niby był dumny?! Wkrótce zszedł ze mnie i oplótłszy mnie ramionami, postawił moją zszokowaną sylwetkę do pionu. Wtedy dopiero mogłam rozejrzeć się dookoła, czego od razu pożałowałam. Wszystkie pary oczu skierowane były centralnie na mnie, łącznie z bacznymi, błękitnymi tęczówkami generała. Poczułam tak ogromne zawstydzenie, że gdyby tylko moja twarz mogła zarumienić się jeszcze bardziej, to miałaby już odcień żywego ognia, jaki trawił mnie od środka. Jednak po chwili stało się coś, czego kompletnie nie przewidziałam.
- To. Było. Epickie! - krzyknął Eren i zaczął klaskać. Do niego dołączyła reszta żołnierzy, gwiżdżąc i wiwatując na całego. Nawet sam Erwin Smith uderzył kilka razy dłonią o dłoń. Myślałam, że albo jeszcze śpię, albo ześwirowałam, albo cierpię na schizofrenię. Nie ma mowy, aby to się działo naprawdę, czyż nie?.. Ledwo mogąc ustać na nogach, wsparłam się dłońmi na barkach Ackermana, patrząc na niego z niedowierzaniem. Byłam zbyt skołowana, żeby cokolwiek z tego zrozumieć. Przegrałam, do cholery! Z czego oni wszyscy się tak szczerzą, co?! W miarę upływu kolejnych sekund, moja głowa wydawała się robić coraz cięższa, a nogi miękły mi bardziej, niż kiedy zostawałam sama z kapralem. Dźwięki tłumu robiły się niewyraźne, jakbym słyszała je przez jakąś niewidzialną ścianę. To chyba znak, że to tylko sen, prawda? Zerknęłam na Leviego. Jego poprzedni, przeuroczy wyraz twarzy zaczął nabierać nieco bardziej zmartwiony wyraz. Otwierał usta, poruszając nimi, chyba coś mówił. Nie słyszałam już nic poza wysokim gwizdem. Obraz też zaczął wkrótce zanikać, rozdrabniając się na mikroskopijne ziarenka, by finalnie stać się tylko jedną wielką czarną plamą.
To, co działo się od tej pory, aż do momentu, gdy ocknęłam się w moim łóżku, pozostawało dla mnie zagadką. Podniosłam się jak oparzona, rozglądając się dookoła w panice. Tak, to na pewno był mój pokój, ale wszystko wydawało mi się jakieś odrealnione. Może...
- To był sen?.. - zapytałam sama siebie, pocierając swoje czoło.
- Nie, nie był. - odezwał się siedzący na sąsiedniej pryczy Levi. Nie zauważyłam go tam wcześniej, lecz byłam tak bardzo zamulona, że nawet mnie to nie zdziwiło - Aż tak Cię wymęczyłem, że musiałaś sobie zemdleć?
- Nie ma pan litości, sir. - zaśmiałam się, siadając na skraju pryczy z delikatnie zamkniętymi ze zmęczenia oczami. Zmuszona byłam je otworzyć dopiero w momencie, gdy coś niewiarygodnie silnego zacisnęło się boleśnie wokół mojej żuchwy. Facjata bruneta była tuż przy mojej, z jego najbardziej standardową miną oraz świdrującym mnie na wylot wzrokiem. Moje ciało z zaskoczenia miało zamiar odchylić się trochę do tyłu, co jednak zostało mu skutecznie uniemożliwione przez drugą dłoń dowódcy, podtrzymującą moje plecy.
- Mówiłem Ci coś dzisiaj, prawda? Nie sir, tylko Levi. - syknął, po czym diametralnie zmienił swoje nastawienie i dał mi krótkiego, acz czułego całusa w czubek nosa - A teraz połóż się z powrotem. Musisz jeszcze odpocząć, Korinnuś.
CZYTASZ
Don't you dare die ~ Levi Ackerman x OC
FanfictionJakim cudem tak niezdarna i zakręcona kadetka przeszła szkolenie i stanęła w szeregach Korpusu Zwiadowców? Nikt nie jest tego do końca pewien, oprócz jednej osoby... Ale to, czy uda jej się tam przetrwać, może okazać się prawdziwym wyzwaniem, kiedy...