14

3.8K 279 170
                                    

Uśmiechnąłem się zadowolony i wziąłem kolejny kawałek ciasta do ust, co spotkało się z na wpół rozbawionym i zirytowany westchnięciem Louisa. Nie przejąłem się tym jednak, wciąż delektując się smakiem szarlotki. Czasem samego mnie zadziwiało, że miewałem dni, w których nie mogłem niczego przełknąć, gdy to się zaczynało, byłem z tym u lekarza, ale on niestety nic nie stwierdził, nawet nie potrafił tego wyjaśnić.

Wzruszyłem sam do siebie ramionami, a musiało to wyglądać, jakbym rozmawiał ze sobą.

— Jeśli pobrudzisz tu cokolwiek, to przysięgam, że cię rozszarpię — powiedział w pewnym momencie szatyn, a ja przestraszony przełknąłem ostatni kawałek, który miałem w ustach. Złapałem mocniej talerzyk i przycisnąłem go do swoich kolan, aby mieć pewność, że nic nie zostanie w aucie Louisa.

— Będzie czysto, obiecuję. Ale Louis?

— Hmm?

Nie odrywał wzroku od drogi. Szare chmury zaczynały rozpościerać się po niebie, sprawiając, że na zewnątrz zrobiło się ciemniej, przez brak promieni słońca. Zanosiło się na deszcz.

— Chyba muszę do łazienki — przyznałem zawstydzony.

— Serio, Niall? Mówiłem ci, żebyś nie pił tyle tej lemoniady? Mówiłem? — westchnął zrezygnowany, ale nie warknął, co było zadziwiające. Zayn od razu by się zdenerwował.

— No przepraszam! Ona była taka dobra, nie mogłem jej nie wypić! — zacząłem się kłócić. To naprawdę nie moja wina, że nie znam umiaru, gdy ktoś mi coś daje, a szczególnie Pauline...

— Zrozumiałbym, gdyby to były dwie lub już te trzy szklanki, ale ty wypiłeś chyba z półtorej litra!

Zagryzłem wnętrze policzka i siedziałem już cicho. Założyłem ramiona na klatce piersiowej, czując się jednak trochę winnym. Jak zwykle musiałem zrobić co ja chciałem, nawet nie wysłuchując zdania innych i z góry stwierdzając, że to ja mam zawsze rację. Czasem miałem takie przypływy pewności siebie, ale zaraz potem potrafiłem to stracić, chociaż wiedziałem, że było to spowodowane moim charakterem i posturą.

Bawiłem się przez chwilę palcami, dopóki nie przypomniałem sobie, że mam coś takiego jak telefon.

— Właściwie, możemy się zatrzymać u mojego znajomego, bo i tak miałem z nim porozmawiać, a wczoraj nie zdążyłem do niego podjechać — zaproponował Louis, gdy grałem w jakąś badziewną grę. Mężczyzna zerknął na mnie i uśmiechnął się rozbawiony. — I ty masz dziewiętnaście lat? — zakpił, więc od razu schowałem urządzenie zdezorientowany.

— Po prostu, po prostu pojedźmy do tego znajomego — mruknąłem pod nosem wbijając się bardziej w fotel, przez co szatyn zaśmiał się, ale dość gwałtownie skręcił w prawo i przestraszony złapałem się drzwi, a pisk wydostał się z moich warg. — Louis!

— Hej, hej, krzyczeć to ty możesz, ale imię swojego mate, bo gdy usłyszy moje, wątpię, aby się ucieszył — parsknął i bardziej zażenowany nie mogłem się czuć.

Obróciłem się w stronę okna i obserwowałem mijane budynki, drzewa, przechodniów i wiele innych. Byłem zły, że nie widziałem tych wszystkich rzeczy dokładnie, a wszystko zaczynało zlewać się w całość, przez co trudno było mi cokolwiek odróżnić. Bałem się ściągania soczewek, bo mogłem spotkać się ze straszną rzeczywistością, brakiem jakichkolwiek zarysów. Nie chciałem, aby ktokolwiek spoza mojej rodziny zorientował się, że jestem prawie ślepy, co mogło stać się w całkiem niedalekiej przyszłości. Fakt, że to kiedyś naprawdę się stanie zabijał mnie, gdyż dokładnie wiedziałem, że będę tylko kulą u nogi dla mojego mate.

Defect of vision I&II | Ziallam ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz