41

2.8K 249 132
                                    

Obracałem w palcach jedną z kredek Zahira, milczałem przez dłuższy czas nie chcąc jeszcze bardziej narazić się Louisowi, który spoglądał na mnie czujnym okiem, pokazując ogromny zawód moją osobą. Gdy tylko to robił, wypuszczając przy tym lekkie prychnięcie, czułem jakby podłoga zapadała się, pochłaniając mnie w nicość, bo wiedziałem, że straciłem część zaufania, którym mnie obdarzył.

Mimo iż powinienem—nie żałowałem żadnego zapalonego papierosa, bo one najzwyczajniej w świecie sprawiały, że czułem się dobrze i na miejscu. Oczywiście nie było to w stanie pobić uczucia, jakie towarzyszyło mi, gdy tylko obok znajdowali się moi mate, do tego z uwagą całkowicie na mnie skupioną, a było to wyjątkowe, wiedziałem wtedy, że jestem tylko ich, a oni są tylko moi.

Z drugiej strony czułem lekki niepokój. W mojej głowie wciąż odbijały się słowa szatyna na temat tych skutków palenia przez Omegi. Nie byłem nawet w stanie połknąć śliny, a gula w gardle jedynie rosła i rosła, gdy skupiałem się całkowicie na moim ciele i nie czułem całkowicie nic oprócz swojego bicia serca.

Tylko swojego.

— Ma— Niall, mógłbyś mi pomóc?

Zmarszczyłem brwi, odsuwając od ust paznokcie, które ze stresu zacząłem obgryzać i spojrzałem lekko zdezorientowany na chłopca wpatrzonego w ogromną kartę przed sobą. Moje usta same rozchyliły się, gdy zobaczyłem efekt końcowy jego wielogodzinnej pracy.

— O mój Boże, Zahir, ty to narysowałeś? Znaczy namalowałeś? — spytałem niedowierzając i podniosłem się z kanapy, następnie kucając zaraz przy brunecie i odruchowo kładąc dłoń w jego miękkich włosach.

— No, um, tak? — Zobaczyłem delikatne rumieńce na jego opalonych policzkach. — Pomógłbyś mi zanieść to do waszej sypialni? To prezent dla taty, chcę, żeby zobaczył to zaraz jak przyjdzie.

Skinąłem głową, wciąż zachwycony tym co wyszło spod jego malutkich dłoni.

Ogromna, sztywna kartka, sprawiająca wrażenie pracy na płótnie przedstawiała ogromnego, czarnego wilka pochylającego się do o wiele mniejszego, stojącego na tylnych łapkach wilczka z białym znamieniem na pyszczku. Dookoła było przeraźliwie ciemno, a nad całym lasem oświetlał zwierzęta księżyc, pokaźnych rozmiarów. Kolorystyka była ciemno zielona i czarna, to wszystko dodawało obrazowi klimatu, a ja nie byłem w stanie zrobić nic innego niż rozchylić wargi w zdumieniu, bo do cholery Zahir był tak młody, a namalował coś tak wspaniałego i ja nawet potrafiłem znieść faktu, że wilcze dzieci rosną o wiele szybciej, ale żeby potrafić coś tak pięknego? Owszem, siedział nad tym dobre kilkanaście tygodni, może więcej.

Czy on na pewno nie był dorosłym, zamkniętym w ciele dziecka?

— Mamo? Znaczy, ugh, N-Niall? — Zamrugałem kilkukrotnie powiekami, odwracając wzrok do Zahira. Zbyt się zamyśliłem, cholera.

— Przepraszam cię, mały, mówiłeś coś?

— Pytałem, że pomożesz mi to zanieść — powiedział bardzo szybko, a ja jedynie wzruszyłem w duchu ramionami i chwyciłem malunek. Bałem się go w jakikolwiek sposób uszkodzić, dlatego trzymałem delikatnie krawędzie opuszkami palców i zmierzałem ostrożnie po schodach z eskortą chłopca i dałbym sobie odciąć rękę, że podąża za nami również Louis, nie chcąc spuszczać mnie z oka.

Sam bym sobie teraz nie ufał.

Tak jak instruował mnie Zahir, ułożyłem obraz w taki sposób, aby opierał się stabilnie o brzeg naszego łóżka, dzięki czemu zaraz po wejściu tu spojrzenie od razu padnie na jego prezent. Otrzepałem dłonie z niewidzialnego kurzu i spojrzałem jeszcze raz na malunek.

Defect of vision I&II | Ziallam ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz