18

3.2K 246 106
                                    

Ściskałem dłoń Liama, a łzy nie przestawiały lecieć z moich oczu, w mojej głowie jak mantra przewijały się słowa Cody'iego i czułem coraz większy uścisk na sercu. Szatyn starał się wycierać moje mokre policzki, zabrał też z moich rąk torbę i nie przyjął sprzeciwów, że złączonymi razem palcami ciągnął mnie w kierunku Louisa, który opierając się o maskę samochodu palił papierosa. Przewracał go na różne strony nie odrywając od niego wzroku i dobrze wiedziałem, że o czymś myślał.

Pociągnąłem nosem i spojrzał w naszym kierunku.

— Liam... — zaczął, ale widząc też mnie zmarszczył brwi. — Horan, co ty, dlaczego nie wróciłeś do domu?

Starałem wolną dłonią policzki i wzruszyłem ramionami nie mając siły, aby mu to tłumaczyć. Westchnął, ale otworzył nam tylne drzwi i z pomocą Liama wsiedliśmy do samochodu. Od razu zapiąłem pasy na prawym siedzeniu i odwróciłem się plecami, aby spoglądać na obraz za szybą. Słyszałem jak wypuszcza zrezygnowany powietrzem z płuc, ale nie odezwał się.

Louis wsiadł za kierownicę, ale nie ruszył, tylko odwrócił się do nas, opierając dłoń na fotelu obok.

— Dobra, dowiem się, dlaczego odwieźliśmy Nialla, żeby on znów wsiadł do mojego autka? — spytał bez ogródek.

— Trochę pokłócił się z bratem — rzucił przez zaciśnięte zęby Liam. Pociągnąłem nosem po raz kolejny, nie chcąc nic mówić.

— Oj, widać, że nawet bardzo. Okey, zawieźć was do twojego domu, czy do głównego?

— Do mojego, nie będę na razie wygłaszać, że mam mate.

I doskonale wiedziałem, że chodziło mu o moje oznaczenie. Co pomyśleli członkowie watahy, gdyby bratnia dusza ich Alfy okazała się nie czyta?

— W porządku — mruknął.

Przejeżdżaliśmy znanymi mi ulicami Anglii. Często chodziliśmy tymi chodnikami razem z Ronnie i śmialiśmy się z naszych głupich akcji w pierwszym roku. Wtedy też ją poznałem i to była jedna z najlepszych rzeczy, jakie spotkały mnie w życiu. Ta urocza, czasem agresywna różowowłosa dziewczyna była dla mnie jak siostra i jedyne co teraz chciałem, to pójść do niej z ogromnym kubełkiem lodów truskawkowych i jakąś dobrą komedią, na której obrażalibyśmy razem co drugiego aktora.

Czułem na sercu dziwny ciężar i nie miałem pomysłu jak się go pozbyć, bo co chwila w mojej głowie wracały słowa to ojca, to Cody'iego.

Nie byłem w stanie opanować łez, które samoczynnie wypływały z moich oczu. Gdy tylko poczułem na swojej dłoni inną, większą i cieplejszą, od razu ją odtrąciłem i przyłożyłem dłonie do klatki piersiowej. Potrzebowałem czasu, aby to jakoś sobie poukładać.

Nie potrzebowałem osób trzecich.

Kiedy w końcu podjechaliśmy pod dom Liama wysiadłem mozolnie, czekając na szatyna, który wymieniał cicho kilka słów ze swoim przyjacielem. Grzebałem butem w piasku i zadrżałem z zimna, gdy zimniejszy podmuch wiatru owiał moją skórę. Przez plecy przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz.

W końcu mężczyźni pożegnali się, ale zanim Louis odjechał, zerknął w moim kierunku. Zawiesiłem głowę, aby nie móc patrzeć w jego oczy, bo widziałem, że ich nie zobaczę.

— Idziemy? — spytał Liam trzymając nasze torby, a ja skinąłem głową i zrobiłem krok do przodu, gdy chciał objąć mnie ramieniem. Westchnął. — Co mam zrobić, abyś nie uważał mnie za swojego wroga? — spytał idąc do wejścia, a ja za nim.

— Co? Jakiego wroga? — zdziwiłem się.

— Unikasz mnie, odtrącasz.

Odkluczył mieszkanie i przepuścił mnie pierwszego. Posłałem mu spojrzenie i wszedłem do środka, od razu skopując buty. Podniosłem wzrok i spojrzałem na ściankę, która zasłaniała widok na salon i przeszedł mnie kolejny dreszcz.

Defect of vision I&II | Ziallam ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz